Rosja nie mówi prawdy o Kindżałach? Pojawiają się wątpliwości
Rosja przekazała, że po raz kolejny użyła pocisków hipersonicznych Kindżał. Tym razem atak przy ich użyciu miał doprowadzić do zniszczenia magazynu paliw i smarów w pobliżu Konstantinówki w obwodzie mikołajewskim. Serwis The War Zone przygotował interesującą analizę wykorzystania pocisków, która rodzi wiele pytań na temat prawdziwości tych informacji.
20.03.2022 | aktual.: 20.03.2022 15:47
Dziennikarze The War Zone przyjrzeli się doniesieniom na temat użycia przez Rosjan nowoczesnych pocisków hipersonicznych Kindżał w Ukrainie. Jak informowaliśmy już wcześniej, rosyjscy oficjele przekazali, że pierwszy z ataków został przeprowadzony na magazyn pocisków i amunicji lotniczej w Delatynie w obwodzie iwanofrankiwskim 18 marca. Do drugiego miało dojść kolejnego dnia, a według Rosjan pocisk Kindżał zniszczył magazynu paliw i smarów w pobliżu Konstantinówki w obwodzie mikołajewskim.
Rosja użyła pociski Kindżał w Ukrainie
Hipersoniczne pociski Ch-47M2 "Dagger" (Kindżał) są dość tajemniczą bronią, o której niewiele wiadomo. Informacje na ich temat opierają się głównie na rosyjskich źródłach, według których prędkość pocisku może wynosić nawet 10 Machów (ponad 12250 km/h), a jego zasięg przekracza 2 tys. km. Pociski mają być transportowane przez myśliwce MiG-31 lub bombowce Tu-22M3 i mogą przenosić zarówno broń jądrową, jak i konwencjonalną.
The War Zone przeanalizował nagranie z pierwszego ataku, opublikowane przez Ministerstwo Obrony Rosji. Jak zaznacza serwis "wideo jest co najmniej podejrzane". Wątpliwości budzi m.in. "wyraźny brak wtórnych eksplozji", których można się spodziewać po uderzeniu w magazyn pocisków i amunicji lotniczej. Zastanawiający jest też wybór celu, który można było zlikwidować również przy użyciu konwencjonalnych pocisków balistycznych np. Iskander-M (chociaż niewykluczone, że tego typu pociski są na wyczerpaniu) oraz to, że Rosja zdecydowała się na użycie Kindżałów dopiero teraz, a nie na początku inwazji.
Serwis zwraca również uwagę na obecność rosyjskiego drona Orłan-10 na miejscu ataku, rejestrującego całe zdarzenie. Skoro Rosjanie musieli posłużyć się nowoczesną i precyzyjną bronią do eliminacji magazynu z amunicją (być może, aby uniknąć konfrontacji z obroną przeciwlotniczą Ukrainy), to co na miejscu robi dron, który również może stać się łatwym celem dla ukraińskiej armii?
W jaki sposób urządzenie z taką łatwością przedostało się przez rzekomo dobrze chronione terytorium? Zwłaszcza że jego zasięg wynosi od 120 do 150 kilometrów. Jeśli faktycznie do ataku doszło w Delatynie w obwodzie iwanofrankiwskim, według The War Zone, Orłan-10 musiałby wylecieć z południowej Białorusi lub z Naddniestrza - albo atak przedstawiony na nagraniu w ogóle nie miał miejsca w Delatynie. To kolejna z tez, którą przedstawia serwis zajmujący się tematyką militarną.
Co ciekawe, The War Zone dotarł do zdjęć satelitarnych firmy Planet Lab, które pokazują miejsce rzekomego użycia Kindżałów (można je zobaczyć tutaj). "Możemy teraz powiedzieć z całą pewnością, że przedstawiony atak nie miał miejsca nigdzie w pobliżu zachodniej części kraju, ani w jakimś głównym magazynie broni wojskowej. Stało się to na mocno zbombardowanym obszarze wiejskim na dalekim wschodzie Ukrainy" - stwierdził serwis.
Według The War Zone nagranie pokazuje atak na farmę znajdującą się w pobliżu Charkowa, na wschodzie Ukrainy, niedaleko granicy z Rosją. Farma miała być częściowo zniszczona już wcześniej, jeszcze przed nagraniem filmu pokazującego użycie pocisku Kindżał.
Trudno ocenić wiarygodność tych doniesień, podobnie jak rosyjskich informacji o wykorzystaniu pocisków Kindżał. W sieci pojawiły się informacje, jakoby CNN dotarło do amerykańskich urzędników, którzy potwierdzają zdarzenie i mówią nawet o tym, że Stany Zjednoczone były w stanie śledzić starty Kindżałów w czasie rzeczywistym. Warto jednak pamiętać, że współczesna wojna wychodzi daleko poza obszar fizycznego pola walki. Jednym z jej skutecznych narzędzi są również dezinformacja i tzw. fake newsy.