Pozywa do sądu rodziców za narodziny. Antynataliści uważają życie za klątwę
27-latek z Indii chce podać do sądu swoich rodziców. Bo urodzili go bez jego zgody. Mężczyzna deklaruje się jako antynatalista.
Raphael Samuel uważa, że żyjąc, cierpi i dlatego spotka się z rodzicami w sądzie. - Rodzenie dzieci jest niewłaściwe, bo w ten sposób skazuje się je na cierpienie - mówi 27-latek w rozmowie z BBC. Mężczyzna uważa, że w związku z brakiem decyzyjności o narodzinach, dzieci powinny dostawać od swoich rodziców pieniądze na utrzymanie do końca życia.
Jeśli Samuel zrealizuje swój plan, w sądzie nie będzie mu łatwo. Ostrzegła o tym już jego matka Kavita Karnad Samuel w specjalnym oświadczeniu: "Podziwiam jego zuchwałość. Chce ciągać po sądach rodziców, zdając sobie sprawę, że obydwoje są prawnikami. Ale jeśli przygotuje racjonalne wytłumaczenie, jak mogliśmy uzyskać jego zgodę na narodziny, zaakceptuję moją winę".
Antynatalizm - o co chodzi?
Odwołując się do pracy Filipa Jacha, "antynatalistycznym aksjomatem jest twierdzenie, że na świecie jest więcej cierpienia (nazywanego wprost złem) niżeli przyjemności".
Naukowiec tłumaczy: "Wydając na świat czującą istotę, która tego cierpienia będzie doświadczać, ba! - będzie ona nawet sprawcą wielu nieszczęść, dopuszczamy się niegodziwości. Antynataliści postulują więc powstrzymanie się od prokreacji, gdyż wydawanie na świat dzieci postrzegają jako czyn niemoralny".
- Antynatalizm obecnie staje się coraz popularniejszy, głównie w wąskim środowisku akademickim. Najczęściej wychodzą z pozycji własnego cierpienia. Popularny jest też tak zwany antynatalizm ekologiczny. Opiera się na obserwacji działalności człowieka jako gatunku i postulujący ograniczenie liczebności homo sapiens aż do całkowitego wyginięcia. Wszystko w celu uratowania planety – tłumaczy Piotr Świercz z Uniwersytetu Gdańskiego.
Dziecko efektem ubocznym seksu
Wątki antynatalistyczne pojawiają się już w podaniach manichejskich z III w. naszej ery, ale były raczej - według Świercza - wyrazem egocentrycznego bólu istnienia. Dopiero w XIX wieku Artur Schopenhauer bodaj jako pierwszy zauważył problematyczność tematu. - Nie twierdził jeszcze, że płodzenie dzieci jest złe samo w sobie, uznawał je raczej za niepożądany efekt uboczny stosunków seksualnych – opisuje ekspert.
Sam termin został stworzony dopiero w 2006 roku przez Théophile’a de Girauda w książce z 2006 roku "L'art de guillotiner les procréateurs: Manifeste anti-nataliste" (pol. "Sztuka gilotynowania prokreatorów: manifest anty-natalistyczny").
- De Giraud uważa rozmnażanie za egoistyczny, atawistyczny akt, w żadnym wypadku nie wynikający z miłości do dzieci. W takim wypadku potencjalni rodzice najpierw adoptowaliby dzieci już urodzone. Idee tego typu są jednak o wiele starsze – podkreśla Piotr Świercz.
Współcześnie dwaj najważniejsi filozofowie i bioetycy zajmujący się antynatalizmem to Argentyńczyk Julio Cabrera i David Benatar z Republiki Południowej Afryki.
Pierwszy uznaje, że spłodzenie dziecka, niezależnie od tego, czy będzie ono czerpało z życia przyjemność czy też nie, jest wrzuceniem go w sytuację bez wyjścia, której punktem kulminacyjnym jest śmierć. By zatem akt spłodzenia człowieka uznać za moralnie pozytywny, trzeba by uzyskać zgodę dziecka, a ponieważ jest to niemożliwe do spełnienia, należy uznać, że domyślnie zgody tej nie ma.
Benatar z kolei twierdzi, iż obecność bólu jest zła, brak bólu zaś dobry. Lepiej zatem jest się nie urodzić i nie odczuwać bólu, nawet, jeśli nie ma podmiotu nieodczuwającego, niż urodzić się i go odczuwać. Benatar uznaje wszelkie niedogodności - zaburzony komfort cieplny, głód, niewygodę - za cierpienie, które sumarycznie przewyższa wszelkie dostępne jednostce przyjemności.
Niuanse prawne bólu istnienia
Weronika Majek, doktorant na kierunku filozofia UG, kryminolog i medioznawca, analizuje dla WP Tech przypadek wspomnianego na początku Raphaela Samuela.
- W systemach prawnych z obowiązującym common law (prawo zwyczajowe) istnieją dwa legalne sposoby dochodzenia roszczeń za powołanie do życia. W pierwszym rodzice dziecka o wrodzonych, ciężkich chorobach mogą pozwać lekarza za tzw. wrongful birth (krzywdzące, bezprawne narodziny). Tego rodzaju roszczenie zostało zabronione w kilku stanach USA, ale w ponad dwudziestu weszło na stałe do prawniczej rzeczywistości – opisuje.
W tym przypadku pozywający musi udowodnić, że spotkała go krzywda, bo lekarz zaniedbał obowiązki. Np. nie poinformował rodziców o możliwych wadach genetycznych lub wrodzonych u dziecka.
Drugi rodzaj precedensów dotyczy tzw. wrongful life, kiedy ciężko chory człowiek pozywa za „niezapobieżenie swoim narodzinom”. Najczęściej dziecko i rodzice pozywają szpital lub lekarzy. W Izraelu, dla przykładu, takich spraw było już kilkaset.
Jednak czy żyjącemu, który nie jest ciężko chory, nie był poniżany, zaniedbany czy porzucony, też może dziać się krzywda?
- Wchodzimy tutaj w metafizykę, w pojęcie duszy, która nie chce istnieć i niejeden filozof znajdzie argumenty, że cierpienie duszy nie musi ujawniać się w chorobach psychicznych ani wychodzić z niedyspozycji fizycznej. W buddyzmie stwierdza się jasno – wszystko jest cierpieniem, a stąd wychodząc można uznać, że samo życie jest wystarczającym argumentem za tym, że żyjącemu dzieje się krzywda – uważa Majek. - Skoro rodzice pozywają lekarza za pełne cierpienia życie, którego mogło nie być, nie widzę powodu, dla którego dzieci nie miałyby pozywać rodziców, o ile wykażą, że ich egzystencja to jednak nie "bal jest nad bale" – dodaje.
- Z przekąsem dodam tylko, że każdy musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie kto mu to odszkodowanie jest winien. Jeśli osoba pozywająca uznaje siebie za osobę wierzącą, to wtedy jej rodziców należy uznać jedynie za narzędzie w rękach istoty wyższej i od niej domagać się zadośćuczynienia za powołanie do życia – podsumowuje ekspertka.