Poszukują skarbów z pasji. Nic z tego nie mają, ale to ich nie zniechęca

Poszukiwacze skarbów nie mają w Polsce lekkiego życia. Oprócz niechęci władz i wielu przepisów, muszą walczyć z negatywnym stereotypem szabrowników i niszczycieli. Michał Młotek od lat aktywnie szuka skarbów i walczy ze wszystkimi złymi łatkami.

Poszukują skarbów z pasji. Nic z tego nie mają, ale to ich nie zniechęca
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Wojciech Laskowski
Grzegorz Burtan

20.07.2018 | aktual.: 21.07.2018 12:45

Kufry ze sztabkami złota. Kolekcje szpad i sztucerów. "Złoty pociąg". Realia poszukiwacza skarbów wyglądają zupełnie inaczej. Opowiada nam o nich Michał Młotek, poszukiwacz i regionalista.

Grzegorz Burtan, WP Tech: Poszukiwacz skarbów nie kojarzy mi się z Indiana Jonesem, tylko z kimś, kto powoli i metodycznie przeczesuje ziemię wykrywaczem metali. Jestem bliski prawdy?

Michał Młotek: Środowisko jest merytorycznie podzielone. Każdy specjalizuje się w czymś innym. Ja wraz z moją grupą od kilku lat prowadzimy poszukiwania zaginionej osady z wczesnego średniowiecza. Jesteśmy już coraz bliżej odkrycia. Ale to kilka lat żmudnych badań, metr po metrze, siedzenie w archiwach, analizowanie map i modeli powierzchni terenu. Natrafiamy już na zabytki. Są dirhamy arabskie, denary niemieckie, ozdoby. O wszystkim informujemy konserwatora zabytków, całość w konsekwencji trafia do muzeum.

Mamy też takie sytuacje, że musimy zadziałać gdzieś interwencyjnie. Zazwyczaj wtedy pracujemy w dyskrecji, w porozumieniu ze służbami. Raz dostaliśmy sygnał o znalezionej kance. Trzeba było szybko przeszukać las i sprawdzić, czy nie ma kolejnych. Prędko zdobyliśmy pozwolenie i ruszyliśmy w teren. Kolejnych kanek nie znaleźliśmy, ale w pewnym momencie mój wykrywacz dał bardzo dobry sygnał...

Znalazł pan kankę?

Nie. Bojowy topór z późnego średniowiecza. Badania rejestrowałem, więc wszystko mam na filmie. Historycy łączą fakty i okazuje się, że obok miejsca odkrycia jest prawdopodobnie zaginione grodzisko. Potrzebne są dalsze badania. To był przypadek, ale nie doszło by do niego, gdyby nie poszukiwacze skarbów. Trudno powiedzieć, czy archeolodzy w ogóle by się tam pojawili.

Dlaczego?

Działamy inaczej.

Obraz
© z dziennika odkrywcy

Między poszukiwaczami a archeologami jest pewne napięcie.

Chyba tak.

Z czego wynika?

Dla większości jesteśmy po prostu szkodnikami. Środowiska naukowe nie muszą nas lubić, mogą nie akceptować do końca naszych metod, ale muszą nas szanować. Pamiętajmy, że my działamy społecznie, z pasji i szacunku dla dziedzictwa.

Z drugiej strony archeolodzy mają wypracowaną metodykę i sposoby, które były weryfikowane przez lata.

To prawda. Dlatego powinni wykorzystywać zapał, doświadczenie i wiedzę poszukiwaczy. Trzeba szukać obszarów do współpracy. Nie można wiecznie udawać, że nie ma problemu. Oczywiście, rozumiem, że taki stosunek wynika często ze złych doświadczeń z jednostkami. Ale w każdym środowisku są czarne owce. Większość poszukiwaczy potępia takie zachowania.

Trzeba też wyraźnie zaznaczyć, że coraz więcej archeologów zaprasza poszukiwaczy do współpracy. I, co najważniejsze, widać tego efekty. Środowisko poszukiwaczy mocno się profesjonalizuje.

Dużo ich jest?

Coraz więcej. Wystarczy wspomnieć o wspólnych badaniach pod Grunwaldem, Kunowicami czy Legnicą. Ale są też dziesiątki pojedynczych przypadków, gdzie poszukiwaczy po prostu wynajmuje się do wykonania określonych zadań. Niektórzy w końcu zrozumieli, że obsłużyć wykrywacz nie jest łatwo.

Wykrywacz metalu nie jest chyba tak skomplikowany.

Przeciwnie. Na tym po prostu trzeba się znać. Nie da się wziąć tak po prostu wykrywacza do ręki i ruszyć w teren, a tym bardziej pracować w trakcie badań. Musi to robić ktoś, kto jest osłuchany, kto ma doświadczenie i kto przede wszystkim dysponuje odpowiednim sprzętem. Wykrywaczem za 1000 zł niewiele zdziałamy, tak jak nie pościgamy się fiatem 126p na autostradzie.

Obraz
© Michał Młotek | Wojciech Laskowski

Długo się pan tym zajmuje?

W różnych formach od prawie 15 lat. Pierwsze pozwolenie uzyskałem w 2008 roku. Nie tylko poszukuję zabytków, ale też opisuję to w książkach. Prowadzę również branżowy portal. Dzięki temu trafia do mnie wiele ciekawych informacji. Zajmuję się też edukacją w zakresie ochrony dziedzictwa. To bardzo ekscytujące zajęcie.

Przez te kilkanaście lat zmieniło się postrzegania poszukiwaczy?

W ogromnym stopniu. Przede wszystkim zmienia się mentalność samego środowiska. Jest coraz mniej braku odpowiedzialności, a coraz więcej profesjonalizmu. Sami poszukiwacze stają się strażnikami dziedzictwa. Oprócz tego edukują, uzmysławiają, że tego nie da się odtworzyć. Trzeba też wspomnieć o grupach – fundacjach czy stowarzyszeniach, które w czasie wolnym porządkują cmentarze, stare parki. Robią to, co powinni robić ci, którzy ich krytykują.

W tym wszystkim pozostaje jeszcze kwestia doceniania poszukiwaczy za ich działania. To ludzie, którzy nie funkcjonują "od do". Jeśli trzeba, prowadzą działania w deszczu, w nocy. Przeciwnicy tego nie widzą lub nie chcą widzieć. Chcą karać złe zachowania, ale nie chcą nagradzać tych dobrych.

Naprawdę?

Niestety. I nie chodzi tu o pieniądze, a o sam fakt, o jego odnotowanie. Dla mnie i dla większości poszukiwaczy największą nagrodą jest to, że zobaczymy swoje znaleziska w muzealnych gablotach. Że możemy pokazać je swoim dzieciom. Działamy społecznie, ale nigdy nie pozwolimy na to, by ktoś nas ignorował.

Tym, co trapi poszukiwaczy skarbów, zdają się być procedury - co zrobić ze znalezionym zabytkiem, jak go zabezpieczyć, komu zgłosić. Dlaczego?

Tu, jak w każdej branży, jest dobry i zły bohater. Zły to taki, który niszczy stanowiska archeologiczne i przywłaszcza znaleziska. Dobry to ten, który zabezpiecza, kataloguje i oddaje zabytki tam, gdzie ich miejsce - czyli do muzeum. Oczywiście z odpowiednim zezwoleniem w ręku. A do tego trzyma się wytycznych służb konserwatorskich i postępuje zgodnie ze sztuką.

Czym jest sztuka w tym przypadku?

To niepisany kodeks poszukiwaczy skarbów. Sprowadza się on do tego, by nie wyrządzać szkody dziedzictwu, nie wchodzić na stanowiska archeologiczne i inne miejsca będące pod ochroną. To też pewna ścieżka postępowania w przypadku znalezienia zabytku.

Czyli co musimy zrobić?

W teorii zawiadomić właściwy miejscowo urząd ochrony zabytków. Jeśli nie można czekać, a są takie sytuacje, kogokolwiek: muzeum, starostę, policję. Trzeba poszukać skutecznej drogi. Ostatnio 14-letni Patryk znalazł pod Iławą kanki z depozytem wojennym rodziny von Finckenstein - sprawa, o której wspominałem wcześniej. To bardzo ciekawa historia. Budował szałas w lesie i zaraz po ściółką natrafił na wieko kanki. To był sobotni wieczór. Patryk informuje rodziców, oni decydują, że należy to odkrycie prędko zgłosić. Tylko kogo w takiej sytuacji zawiadomić?

Są na odludziu. Jest późno...

Właśnie. Do Iławy, mojej rodzinnej miejscowości, jest ponad dwadzieścia kilometrów. Ostatecznie zgłaszają się do mnie - poszukiwacza skarbów i regionalisty.

Obraz
© z dziennika odkrywcy

Czemu do pana?

Zapewne kojarzyli mnie z różnych aktywności. Wiem, że Patryk czytał moje książki. Przyjeżdżam, informuję o tym, co powinniśmy zrobić. W konsekwencji zawiadamiamy archeologa z muzeum i urząd ochrony zabytków. Ale ta sytuacja to dowód na to, że poszukiwacze skarbów stają się takimi jednostkami społecznego zaufania. Urzędnicy pracują do 15:00, a my, gdy trzeba, potrafimy być aktywni całą dobę.

Skoro działa pan legalnie, jak wygląda załatwianie formalności?

By w Polsce zgodnie z prawem poszukiwać zabytków, trzeba mieć zgodę wojewódzkiego konserwatora zabytków. Zanim jednak tam się udamy, trzeba mieć też zgodę właściciela terenu, na którym chce się prowadzić poszukiwania. Ja uzyskuję ją od nadleśnictwa, ponieważ przeważnie prowadzę badania na terenie lasów. Jeśli wszystkie formalności są spełnione, konserwator nie może nie wydać pozwolenia poszukiwaczowi. Odmowy się jednak w Polsce cały czas zdarzają.

Dlaczego?

Cały czas nie traktuje się w Polsce nas poważnie. Bywa, że poszukiwacze skarbów, a przede wszystkim detektoryści są po prostu problemem. Odmawia się wydawania pozwoleń podając absurdalne powody. I, niestety, dotyczy to także niektórych nadleśnictw. Czasem są też obiektywne przesłanki: być może w okolicy są stanowiska archeologiczne lub miejsca będące pod jakąś ochroną.

Załóżmy jednak, że nie było przeciwwskazań.

To wtedy otrzymujemy pozwolenie, zwykle do końca roku kalendarzowego, w innych przypadkach na określony czas. I w tym okresie, uwzględniając wytyczne, możemy prowadzić swoje własne badania. Ja przeważnie prowadzę je w lasach. Jako poszukiwacz, detektorysta, specjalizuję się we wczesnym średniowieczu.

Czy ten poziom regulacji jest właściwy?

Z jednej strony sama procedura nie jest przyjazna. Cały proces uzyskiwania pozwolenia jest po prostu zbyt skomplikowany. Z drugiej strony w wielu przypadkach mamy też niechęć urzędników, czyli po prostu brak profesjonalizmu. Takich sytuacji jest jednak coraz mniej.

Obraz
© z dziennika odkrywcy

Może ta zawiłość ma zniechęcić do prowadzenia poszukiwań?

Państwo powinno dążyć do tego, by pozyskiwać poszukiwaczy do współpracy, a nie do niej zniechęcać. Jeśli ktoś zamierza działać w tzw. "podziemiu", to jego procedury i tak nie będą interesowały. Problem dotyka więc te osoby, które mają odpowiednią świadomość w zakresie ochrony dziedzictwa.

Działania nielegalnie są marginesem czy problemem środowiskowym?

Wiele osób wciąż działa nielegalnie. Co nie znaczy, że działają niezgodnie ze sztuką i nie współpracują z muzeami czy środowiskami naukowymi.

Z czego to wynika?

I znowu wracamy do skomplikowanych procedur. Dziś wiele spraw w Polsce można załatwić nie wychodząc z domu. W wielu obszarach jesteśmy już dawno w XXI wieku. Tylko nie tu. Na szczęście coś się zmienia. Powstał Polski Związek Eksploratorów, który stał się partnerem do rozmów dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Odbyły się już pierwsze spotkania. Otwarcie rozmawia się o zmianach w prawie i wypracowaniu bardziej przyjaznego modelu współpracy.

Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że poszukiwacze chcą być profesjonalni, chcą działać w zgodzie z prawem, ale nie można od nich wymagać niemożliwego. Jest spora grupa ludzi, która nie ma pozwoleń, a mimo to współpracuje z muzeami, przekazuje znaleziska.

Pamiętajmy, że wszystko, co leży w ziemi, stanowi własność Skarbu Państwa. Jeśli poszukiwacz coś znajdzie, to jest on tylko depozytariuszem zabytku. A za odnalezienie zabytku nie przysługuje mu nic. Jeśli zaś coś zostanie odnalezione przypadkowo, wtedy znalazcy należy się nagroda. Taką nagrodę otrzyma zapewne 14-letni Patryk.

_Michał Młotek - poszukiwacz, skarbów, aktywista i popularyzator historii lokalnej. Oprócz poszukiwania skarbów prowadzi też społeczną działalność edukacyjną w zakresie ochrony dziedzictwa w Internetowego Muzeum Iławy i cyklu wycieczek "Historia jednej ulicy".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)