Płacą miliony za obrazki. Dla jednych to oszustwo, dla drugich znak czasów

Sprzedawanie obrazków z małpami czy miśkami okazało się dla ich twórców intratnym biznesem. Korzystają na tym także kupujący. Niestety NFT przyciąga również oszustów, którzy chcą się wzbogacić na naiwności inwestorów.

NFT wcale nie jest złe. Problem w tym, że ludzie źle z niego korzystają
NFT wcale nie jest złe. Problem w tym, że ludzie źle z niego korzystają
Źródło zdjęć: © Getty Images | Jakub Porzycki
Konrad Siwik

Jeśli śledzicie media społecznościowe, na pewno mignęły wam przed oczami grafiki z wizerunkami małp czy miśków, za którymi kryje się budzące kontrowersje pojęcie NFT. Dla jednych to oszustwo, dla drugich znak czasów. Promują je przede wszystkim celebryci z różnych zakątków świata i majętni kryptowaluciarze. Krytykują – obrońcy klimatu i osoby sceptycznie podchodzące do nowinek technologicznych.

Zdaniem wielu ekspertów z branży na naszych oczach dzieje się wielka cyfrowa rewolucja. Ale czy na pewno?

NFT dopiero raczkuje, a już dorobiło się grona hejterów, którzy nie widzą większego sensu w wydawaniu masy pieniędzy na coś, co każdy może pobrać za darmo z internetu. Tym bardziej że każda transakcja pozostawia za sobą spory ślad węglowy, zużywając więcej energii, niż wynosi dzienne zapotrzebowanie przeciętnego gospodarstwa domowego.

Wielu krytyków dopatruje się również scamów nastawionych na szybkie wzbogacenie się, porównując działanie NFT do piramidy finansowej, żerującej na naiwności inwestorów. I rzeczywiście były już przypadki projektów, których twórcy znikali razem z wyłudzonymi pieniędzmi.

Jednym z najlepszych przykładów tzw. "rug pullów" (operacja, w której twórcy tokenu porzucają projekt i uciekają z funduszami inwestorów) jest kolekcja "Evolved Apes" wydana w październiku 2021 r. Jej twórcy chcieli wykorzystać sukces obecnie najpopularniejszego i sprawdzonego projektu "Bored Ape Yacht Club". W tym celu wydali 10 tys. tokenów inspirowanych małpami. Deweloper, który posługiwał się pseudonimem "Evil Ape", zniknął wkrótce po sprzedaży NFT. W tym czasie zarobił 798 Ethereum (zgodnie z ówczesnym kursem ok. 2,7 miliona dolarów). Tym, którzy kupili od niego tokeny, została jedynie pamiątka w postaci obrazka JPG.

Innym podejrzanym projektem jest Blockverse stworzony w Minecrafcie, który szybko zdobył popularność wśród fanów gry. Ich entuzjazm jednak równie szybko opadł po tym, jak twórcy platformy zniknęli z 1,2 mln dolarów zainwestowanych przez użytkowników. Co prawda założyciele w końcu przyznali się do kłopotów, jakie napotkali w trakcie uruchamiania Blockverse, jednak do tej pory nie wiadomo, czy sytuacja w jakiś sposób zostanie rozwiązana.

Musimy mieć jednak na uwadze, że tam, gdzie pojawia się szansa na zarobek, znajdują się również oszuści, którzy chcą ją wykorzystać. Kontrowersje towarzyszyły również rozwojowi innych, obecnie ogromnych rynków – kryptowalut czy dawno temu domen internetowych. Wtedy ludzie również zastanawiali się, dlaczego ktoś płaci grube pieniądze za adres w jakimś internecie.

Twórcy cyfrowi, kolekcjonerzy i inwestorzy nie mają jednak wątpliwości, że NFT to w rzeczywistości doskonałe narzędzie do osiągania szybkich i potencjalnie dużych zysków.

NFT jak certyfikat własności

NFT (ang. non-fungible token) dla niewtajemniczonych może wydawać się zwykłym obrazkiem sprzedanym za miliony, który każdy może bez problemu skopiować i pobrać z internetu. W rzeczywistości cała filozofia niewymienialnych tokenów jest dużo bardziej złożona, a za grafiką kryją się skomplikowane równania matematyczne i zapisy transakcji, które sprawiają, że staje się ona jedyna w swoim rodzaju.

Blockchain Ethereum – który można rozumieć jako wielką cyfrową księgę wieczystą lub łańcuch składający się z bloków przechowujących dane – zapewnia bezpieczny zapis transakcji oraz możliwość przypisania do niewymienialnego tokenu jakiejś grafiki, animacji, utworu muzycznego, skina w grze czy jakiegokolwiek innego (zazwyczaj) cyfrowego dobra. To na nim funkcjonują NFT i jak dotąd nikt nie stworzył bezpieczniejszego systemu do dokonywania transakcji.

NFT w przeciwieństwie do standardowych kryptowalut – takich jak Bitcoin – są jedyne w swoim rodzaju. Nie można ich wymienić – tak jak na przykład 100 zł na inne 100 zł lub dwa razy po 50 zł – na inny token. Kupując NFT, stajemy się właścicielami konkretnego cyfrowego dobra. Po dokonanej transakcji otrzymujemy nie tylko samą grafikę, ale przede wszystkim kryptograficzny certyfikat, który jest czymś w rodzaju aktu własności, a zarazem potwierdzeniem autentyczności dzieła.

Dany kontrakt zostaje na zawsze i niezmiennie zarejestrowany w blockchainie Ethereum – skąd nie można go usunąć ani zmienić. Może on za to zostać ponownie sprzedany, a wtedy wraz z nim prawo własności zostanie przeniesione na nowego nabywcę. Tutaj warto dodać, że wiele z platform do sprzedaży NFT umożliwia ich twórcom dalsze zarabianie na swoich dziełach. Otrzymują oni bowiem pewien procent jego wartości z każdą kolejną transakcją.

Dzięki zastosowaniu technologii kojarzonej głównie z kryptowalutami sztuka zostaje przeniesiona z wernisaży na blockchain. Dawniej mecenasami sztuki mogli być królowie, magnaci, biskupi, a teraz może zostać nimi każdy z nas – pod warunkiem, że ma dostęp do portfela Ethereum.

Krytycy NFT zwracają jednak uwagę na wysokie "opłaty za gaz" – jak określa się kwoty, które górnicy kryptowalut pobierają za zapisywanie danych na blockchainie – oraz zużycie energii i ślad węglowy.

Blockchain Ethereum, na którym funkcjonują niewymienialne tokeny, na razie faktycznie do weryfikacji transakcji potrzebuje mocy obliczeniowej z energochłonnych komputerów. Jednak zgodnie z zapowiedzią twórców Ethereum już w 2022 r., mechanizm ten zostanie zastąpiony innym rozwiązaniem. Wraz z tą zmianą do działania systemu nie będzie już potrzebny ogrom mocy obliczeniowej. Przewiduje się, że po tzw. scaleniu sieć zużyje co najmniej 99,95 proc. mniej energii.

Niewinne początki NFT

Pojawienie się NFT na samym początku nie budziło tak skrajnych emocji. Ot, grupa kryptowalutowych wielorybów wymieniała się między sobą obrazkami z wizerunkiem żaby Pepe.

Podłapali to John Watkinson i Matt Hall twórcy CryptoPunks – pikselowych postaci zamkniętych w pliku JPG. Ta dwójka w 2017 r. zdała sobie sprawę, że sami mogą tworzyć unikatowe grafiki, by następnie umieścić je w łańcuchu bloków Ethereum.

W tym miejscu należy podkreślić, że Watkinson i Hall – w przeciwieństwie do obecnych twórców podobnych projektów – nie byli nastawieni na szybki i łatwy zarobek. Pozwolili każdemu, kto miał portfel Ethereum, na bezpłatne "przygarnięcie" Cryptopunka. Wszystkie tokeny rozeszły się jednak jak świeże bułeczki, co zapoczątkowało handel na rynku wtórnym. Obecnie NFT z punkowymi "mordkami" osiągają wartość rzędu 350-500 tys. dolarów.

Wielu wyrachowanych uczestników "kryptozabawy" wywietrzyło w tym interes. Na rynku zaczęły pojawiać się kolejne projekty, jak chociażby CryptoKitties. Cyfrowe kotki szybko stały się viralem, zyskując sporą popularność, a niektóre z nich już na samym początku były odsprzedawane za ponad 100 tys. dolarów. Tu trzeba jasno podkreślić, że to dzięki mruczkom NFT trafiły do głównego nurtu – i w końcu znalazły wartościowsze zastosowanie.

Renesans sztuki cyfrowej

Problem z cyfrową sztuką od wielu lat polegał na tym, że mogła być z łatwością kopiowana i w nieskończoność powielana. To mocno komplikowało sprawy zarówno dla twórców, jak i potencjalnych nabywców, którzy nie do końca wiedzieli, jak wyceniać digitalowe dzieła. Grafiki komputerowe – w przeciwieństwie do namacalnych obrazów, które mogą być eksponowane tylko w jednym miejscu i należeć do konkretnego właściciela – można z łatwością kliknąć prawym przyciskiem myszy i pobrać, a także wyświetlać na wielu ekranach na całym świecie.

To jednak wcale nie jest ich wadą, a raczej zaletą. Dzięki temu każdy może zobaczyć, jak prezentuje się oryginał w dowolnym miejscu na naszej planecie. Oczywiście pod warunkiem, że mamy tam dostęp do internetu. Wpływa to na popularyzację kultury, która w końcu z biegiem lat zmienia się i przenosi do cyfry – podobnie zresztą jak nasze życie i tożsamość.

NFT rozwiązuje największy problem ze sztuką cyfrową – działając jak wirtualny podpis, likwiduje obawy, że wartość danego dzieła jest zmniejszona przez łatwość, z jaką można je skopiować.

Michael Winkelmann, posługujący się pseudonimem Beeple, dzięki NFT ma w końcu możliwość spieniężenia swoich prac. Jedną z najgłośniejszych aukcji była sprzedaż elektronicznego kolażu "The First 5000 Days" autorstwa wspomnianego artysty. Jego cena wywoławcza wynosiła zaledwie 100 dolarów.

Licytacja przyciągnęła ponad 350 potencjalnych nabywców, a obraz składający się z 5 tys. grafik został ostatecznie sprzedany za 69,34 mln dolarów. Po wejściu do galerii Beeple'a, od razu można odnieść wrażenie, że wkłada w swoje prace dużo więcej niż kilkaset pikseli. A sądząc po cenie wywoławczej "The First 5000 Days", nie miał on zamiaru tak szybko się wzbogacić. Dzięki sprzedaży może dziś wyceniać swoje dzieła na większe sumy, ale biorąc pod uwagę ogrom pracy włożony w ich stworzenie – z pewnością może sobie na to pozwolić.

Nabywając cyfrową sztukę, nie tylko stajemy się właścicielami danego dzieła, ale również wspieramy artystów, którzy przed pojawieniem się NFT nie mieli odpowiedniego narzędzia do monetyzacji swoich prac. Przyjmijmy, że którąś z grafik wykonanych przez autora X, kupił jakiś posiadacz fortuny kryptowalutowej lub inna dobrze znana osobistość. Wtedy dzięki takiej transakcji twórca otrzymuje należną mu zapłatę, a także ogromną popularność, która potem przekłada się na większy zysk.

Dzięki NFT faktycznie mogą zarabiać nie tylko graficy, ale również muzycy, projektanci ubrań i mebli, architekci czy twórcy gier wideo. Inwestorzy mogą kupować NFT i wykorzystywać je według własnego uznania. Dobrym przykładem z polskiego rynku jest sprzedaż pierwotnej wersji utworu "Benz-Dealer" wykonanego przez producenta muzycznego FORXST’a i rapera Quebonafide.

Kawałek został kupiony przez SBM Label za 3 ETH (ok. 50 tys. zł) i wykorzystany do promocji nowego rapera w szeregach wytwórni płytowej. Kinny Zimmer – bo takim pseudonimem scenicznym posługuje się muzyk – dograł swoją zwrotkę do utworu, który w niespełna miesiąc wygenerował ponad 2,4 mln wyświetleń.

– Ważną funkcją NFT jest wspieranie artystów na wczesnych etapach kariery. Zanim staną się uznani i gdy dopiero kiełkuje w nich myśl, że to może być sposób na życie i ścieżka kariery – uważa Michał Brański, wiceprezes ds. strategii w Wirtualnej Polsce, który sam wsparł jeden z projektów NFT.

– Wspieram projekt Hapebeast (Hape Prime) z dwóch powodów. Przemawia do mnie estetyka, a na dodatek wyszedł spod ręki szalenie zdolnego Polaka żyjącego w Londynie. Człowieka z ogromnym wyczuciem streetwearu, kultury rapu, ulicznego ducha – wyjaśnia Brański. – Wiem, że autor pracuje nad dalszymi odsłonami projektu, które mają przemienić całość w coś o większych ambicjach – dodaje.

NFT a przynależność do grupy

Projekt Hapebeast, o którym wspomina Brański, skupia się jednak nie tylko na sprzedaniu obrazków z małpami 3D, ale przede wszystkim zbudowaniu wokół niego całej społeczności. Należą do niego już tacy polscy artyści jak Wojtek Sokół czy producent muzyczny Steeze.

Potrzeba przynależności to jeden z elementów piramidy Maslowa. Niemal każdy chce należeć do jakiejś grupy. W tym celu otaczamy się przyjaciółmi, uczestniczymy w różnych wydarzeniach czy uczęszczamy na spotkania dotyczące spraw, które mogą łączyć pewien krąg osób. Przynależność do grupy przynosi nam wyższą pewność siebie, wsparcie, poczucie sensu i wyższą jakość życia. Realnie wpływa również na zdrowie czy radzenie sobie ze stresującymi i wymagającymi sytuacjami.

Pandemia niewątpliwie ograniczyła nasze kontakty z ludźmi. Zaczęliśmy częściej korzystać z portali społecznościowych, które niestety już teraz przypominają sklepy, w których towarami jesteśmy my, a klientami marketingowcy i reklamodawcy.

Tymczasem takie projekty jak amerykański Bored Ape Yacht Club czy hejtowany na naszym rynku polski klub Fancy Bears Metaverse zapewniają ludziom przynależność do grupy bez stawania się produktami. W tym przypadku to właśnie bycie członkiem pewnej społeczności jest towarem, za który ludzie potrafią zapłacić 2 tys. zł – a nawet więcej, jeśli nie kupili NFT w pierwszym rzucie.

Członkostwo nie oznacza też wyłącznie, że jesteśmy częścią danego klubu. Zazwyczaj twórcy większych projektów NFT zapewniają nabywcom tokenów inne atrakcje, takie jak: spotkania z celebrytami należącymi do klubów, wejściówki na różne zamknięte wydarzenia czy nagrody w postaci unikalnych przedmiotów.

Posiadaczami "znudzonych małpiszonów" są m.in. Shaquille O’Neal, Steve Aoki, Eminem, Future, Post Malone, Jimmy Fallon, Justin Bieber czy Snoop Dogg. Trzeba przyznać, że nic tak nie przyciąga uwagi, jak grono celebrytów, zebranych wokół danego zjawiska.

Fancy Bears Metaverse

Jak to w świecie bywa, wszystko, co modne w Stanach Zjednoczonych, w końcu przybywa do Europy. Najgłośniejszy polski projekt NFT Fancy Bears Metaverse bez wątpienia skorzystał na szumie wywołanym przez udział celebrytów.

Jakub Chmielniak i Bartek Sibiga, twórcy platformy Fanadise odpowiedzialnej za wypuszczenie miśków na wolność, zwerbowali do swoich szeregów m.in. Krzysztofa Gonciarza, Magdę Gessler, Malika Montanę i Joannę Jędrzejczyk. Dla nich przygotowano kilka tokenów z ich niedźwiedzimi odpowiednikami.

Panowie z Fanadise przygotowali w sumie 8888 NFT, z których większość została zarezerwowana dla przyszłych klubowiczów. Każdy NFT wystawiony na sprzedaż został wyceniony na 0,15 ETH (ok. 2 tys. zł). Wielu wątpiło, że znajdą się chętni na przygarnięcie obrazka z miśkiem za taką cenę. I byli w błędzie. Chmielak zdradził w wywiadzie z Wprost Biznes, że jego miśki zarobiły 19 mln zł w kilka dni.

Nabywcy NFT za 2 tys. złotych otrzymują nie tylko obrazek z misiem i cyfrowy certyfikat własności. Twórcy na stronie internetowej obiecują wiele innych korzyści, w tym m.in. możliwość spotkania z celebrytami czy wygrania ferrari.

Eksperci o NFT

– Kiedy masz 15 lat, każda nowinka jest naturalną częścią rzeczywistości. Kiedy masz 30 lat, jest dobrą okazją do zrobienia biznesu. Kiedy masz 50 lat, jest zagrożeniem dla twojego status quo – uważa Lech Wilczyński, członek Izby Gospodarczej Blockchain i Nowych Technologii, współtwórca podcastu "Kwarantanna z Bitcoinem" oraz zarządca giełdy kryptowalut swap.ly i projektu badawczego w zakresie wykorzystania technologii blockchain w energetyce.

Dzisiaj – caveat emptor – kupujący niech się strzeże. Należy zachować czujność, począwszy od tego, co kupujemy i od kogo, czy zostało to zweryfikowane, czy sztuka cyfrowa, której NFT kupujemy, nie została splagiatowana – wskazuje Wilczyński. – To jednak nie wszystko. Trzeba zadbać o bezpieczeństwo własnego portfela, w którym trzymamy NFT jak inne kryptowaluty, i nie dać się okraść w głupi sposób, poddając się atakom phishingowym itd. – uściśla ekspert.

– Firmy i zespoły budujące projekty NFT cały czas eksperymentują i szukają najlepszych zastosowań dla tej technologii. Jak pokazał nam rozwój branży Blockchain wcześniej, nie obędzie się bez jednostek, które chcą tego nadużyć. Ja jednak wierzę, że aby doświadczyć prawdziwego przełomu i dostrzec pewną wartość, trzeba pozwolić się jej wyklarować – wyjaśnia Mateusz Mach założyciel Nextrope i Dyrektor ds. NFT Marketplace w Kinguin.

Zdaniem Michała Brańskiego nabywcy traktują NFT jako symbol statusu, rodzaj "krypto lamborghini". – Z tych samych powodów, dla których kupują drogie auta, luksusowe torebki, rolexy i "patki filipy". NFT jest formą zakomunikowania światu – czy to "wspieram" tego artystę, czy to "jestem członkiem tej społeczności", czy też "wierzę, że ta grafika będzie coś dla ludzi znaczyła i stawiam na to swoje pieniądze" – uważa Brański.

Mimo wielu już funkcjonujących zastosowań NFT, eksperci zgodnie uważają, że te najbardziej wartościowe są dopiero przed nami.

– Z mojej perspektywy największa wartość docelowo kryje się tam, gdzie tokeny NFT mają natywne zastosowanie w świecie cyfrowym, czyli domeny internetowe, certyfikaty cyfrowych instrumentów finansowych i w Metaverse, ale nie zmienia to faktu, że obecnie największa spekulacja i wyceny osiągane są na rynku sztuki cyfrowej, a przede wszystkim specyficznych kolekcji – mówi Wilczyński.

– Nasze doświadczenie w świecie rzeczywistym i poczucie szczęścia oraz satysfakcji, które z nich czerpiemy, powoli zastępuje nasza prezencja w miejscu, które jest bardziej plastyczne, bardziej skłonne do dostosowywania do naszych potrzeb i wyobrażeń. Bo taki właśnie jest metaverse, a NFT to klocki, z których jest zbudowany – wyjaśnia Mach.

Zdaniem Macha NFT może mieć również zastosowanie wszędzie, gdzie dochodzi do transferu własności danych. – Na przykład mój znajomy buduje startup, który chce zmienić podejście do internetowych ciasteczek i oprzeć je właśnie na NFT. Założeniem zespołu jest to, by udostępniając dane w internecie, użytkownik, który zgadza się na takie podejście, był odpowiednio wynagradzany i mógł zmonetyzować swoją wirtualną obecność – mówi.

– Chill, NFT nie doprowadzą do zagłady świata, nie zepsują waszych gier i… cokolwiek. Co najwyżej wasze dzieciaki będą się tym dobrze bawiły i NFT będą kanwą społeczności, wygłupów itp. Ale mogą, tylko mogą, ale jednak – zmienić życie artystów, twórców, demiurgów, przedsiębiorców na lepsze – uważa Brański. – Nie mam nadziei, że da się ludzi wrogich tej idei przekonać tu i teraz. To będzie proces, będzie sporo wierzgania i ataków złości. Ale te NFT z nami zostaną już na wieki – kwituje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)