Miłosierdzie dla buca, czyli prawo i sprawiedliwość w świecie "Wiedźmina"
"Wytrzeźwiałem, dajcie moje 60 milionów". Domagając się od CD Projektu pieniędzy, Andrzej Sapkowski otworzył 60 milionów puszek Pandory. Niezależnie od tego, co postanowi sąd, wyrok na pisarza już zapadł. Internauci znów pokazali się od najgorszej strony.
03.10.2018 | aktual.: 03.10.2018 18:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdyby Andrzej Sapkowski był małym kotkiem, miałby w życiu łatwiej. Mógłby nabrudzić na środku pokoju, strącić telewizor albo wyżerać co smakowitsze kąski z talerza osoby, która zasiadła właśnie do obiadu. Wszystko zostałoby mu wybaczone wśród śmiechów, uroczych fotek i miliona sympatycznych memów, wypełniających wszystkie fejsbuki świata.
Niestety, polski pisarz ma pecha. Jest brzuchatym i wąsatym starszym panem, którego "jedyną" zasługą jest fakt, że pisze świetne (dla jednych) albo najwyżej poprawne (dla innych) książki. Ani to przytulić, ani pogłaskać. Ani rozczulić się nad jego mocno odstającymi od dzisiejszego kanonu poglądami na gry wideo i ich relacje ze światem książek.
Co gorsza, Andrzej Sapkowski odważył się upomnieć o pieniądze, które - jego zdaniem - należą mu się za prawa do wykorzystania wiedźmińskich motywów w produkcjach CD Projektu. A w wizerunkowym starciu pomiędzy pisarzem a wielbionym (słusznie!) przez graczy producentem, wygrany może być tylko jeden.
Ile za Geralta?
We wtorek rano przez internet przewaliło się tsunami, wywołane ujawnieniem żądań pisarza. Andrzej Sapkowski - poprzez swoich prawników - domaga się dodatkowych, większych niż przewidywała umowa, pieniędzy za wykorzystanie praw do wiedźmina w grach CD Projektu. Kwota wydaje się astronomiczna, Sapkowski chce aż 60 mln złotych.
Jak to zwykle bywa z kontrowersyjnymi sprawami, niemal każdy poczuł się w obowiązku, by jakoś to skomentować. Nic zatem dziwnego, że serwisy społecznościowe zapełniły się opiniami, które - gdybyśmy żyli w idealnym świecie - można by było nazwać nieprzychylnymi pisarzowi.
Ponieważ nasz świat jest jednak nieidealny, potok wypowiedzi trzeba podsumować dosadniej: szambo wybiło, zmieniając wartki strumień wiadomości w ściek pełen wszystkiego, co w nas najgorsze.
68 tys. ton cebuli
Nie wiem, czy Andrzej Sapkowski ma rację. Nie znam szczegółów umów zawieranych pomiędzy nim a CD Projektem. Warto w tym miejscu podkreślić, że umów tych było wiele – to nie tak, że pisarz raz coś tam 15 lat temu niefrasobliwie podpisał – bo jak wynika z informacji ujawnionych przez CD Projekt, spółka zawarła z pisarzem szereg różnych umów, podpisywanych w latach 2002 – 2016. Czyli, trzymając się chronologii, ostatnia została zawarta już po premierze i sukcesie trzeciego Wiedźmina.
Jestem przy tym przekonany, że podobnej wiedzy nie ma – bo przecież to poufne informacje - większość komentujących. Nie przeszkadza to jednak w wylewaniu na pisarza wiader, a właściwie całych cystern pomyj.
Możemy się dowiedzieć, że Sapkowski jest bucem, pijakiem i łasym na kasę głupkiem, który poniewczasie zorientował się, że może stać się właścicielem równowartości 68 tys. ton cebuli - jak głosi obrazek parodiujący twitterowe wpisy Janusza Piechocińskiego.
Dobra korporacja, zły pisarz
Warto w tym miejscu zauważyć, że CD Projektu trudno nie lubić. Spółka nie dość, że dostarcza nam wyśmienite gry, to na dodatek - co zasługuje na szczególną pochwałę - dba o społeczność fanów, dopieszczając ją darmowymi dodatkami.
A gdy, jak w przypadku fabularnych dodatków do ostatniego Wiedźmina, każe sobie za nie płacić, nikt nie ma wątpliwości, że są to tytuły warte każdej wydanej złotówki. Nie ordynarny skok na kasę i odcinanie kuponów, ale uczciwe wykonane produkty, dzięki którym możemy jeszcze dłużej cieszyć się przygodami w wiedźmińskim uniwersum.
Po drugiej stronie wirtualnej barykady mamy Andrzeja Sapkowskiego - pisarza, który wymyślił przed laty genialny świat i obsadził go wspaniałymi postaciami, z wiedźminem Geraltem na czele. Pisarza, który nieco później stworzył absolutnie fantastyczną i wielbioną przeze mnie - i to bardziej od wiedźmińskiego cyklu! - Trylogię Husycką. I który wydaje się nie dorastać do wyobrażeń fanów swojej twórczości (i gier na jej motywach) na swój własny temat.
Człowiek kontra produkt
Co tu dużo mówić - pisarz mógłby popracować nad sztuką dyplomacji. Niektóre jego wypowiedzi, zwłaszcza po wyrwaniu z kontekstu, przypięły mu etykietkę zadufanego buca, traktującego z wyższością resztę świata. Inne - te dotyczące wzajemnych relacji gier i literatury - do łatki buca dodały wizerunek oderwanego od realiów leśnego dziadka, który zwyczajnie nie rozumie otaczającego go świata. Słowami "Znam parę osób, które w te gry grały, ale niewiele. Obracam się raczej wśród ludzi inteligentnych" ciężko jest zaskarbić sobie fanów.
Oliwy do ognia dolał też Dmitrij Głuchowski, uwielbiany w Polsce pisarz, twórca serii "Metro". Na podstawie jego książki i wykreowanego uniwersum powstała również cała seria świetnych gier, również o tytule "Metro". Głuchowski, w przeciwieństwie do Sapkowskiego, aktywnie współuczestniczył w pracach nad grą. I w jednym z wywiadów ostro skrytykował postawę kolegi po fachu, nazywając polskiego pisarza "aroganckim sku....em".
Andrzej Sapkowski nie jest milusim kotkiem. Nie jest nawet Szczepanem Twardochem czy innym ociosanym przez marketingowców produktem, skrojonym na miarę wyobrażeń i oczekiwań swoich fanów. Jest tylko i aż pisarzem, który na swoją obronę ma - tylko i aż - swoją twórczość. Twórczość która, co również warto zauważyć, wydaje się bronić więcej niż nieźle, o czym świadczą kilometrowe kolejki po autografy, które można było obserwować podczas ostatniego Warsaw ComicConu. Będącego, swoją drogą, bardzo rzadką okazją, by taki autograf otrzymać.
Co jest sprawiedliwe?
To wszystko nie ma jednak znaczenia. "Internety" już dawno wydały wyrok, jednoznacznie dla pisarza niekorzystny. Oparty nie na wiedzy, dotyczącej podpisanych umów i na analizie przepisów, ale na emocjach i prostych sympatiach, podpartych tu i ówdzie różnymi plotkami. Z punktu widzenia sporu pomiędzy Andrzejem Sapkowskim i CD Projektem, te wszystkie komentarze nie mają, rzecz jasna, żadnego znaczenia. Dlaczego zatem o nich piszę?
Wszystko za sprawą faktu, że cała ta sytuacja dużo więcej, niż o sporze pisarza ze spółką, mówi o nas. O tym, jak rozumiemy praworządność i co sądzimy o prawach autorskich. Jak postrzegamy nie tylko literę (której zazwyczaj nie znamy), ale i ducha prawa. Czym jest dla nas sprawiedliwość i co naszym zdaniem jest uczciwe. Gdyby oceniać nas wyłącznie po komentarzach do sporu Sapkowskiego z CD Projektem, możnaby zacząć się bać - nie wybaczamy błędów, wyznając jakąś ekstremalną formę społecznego darwinizmu.
Gdzieś tam z tyłu głowy tli się nadzieja, że to tylko poetyka internetowych komentarzy, które rządzą się swoimi prawami - ma być emocjonalnie, prosto i wyraziście. A może tacy naprawdę jesteśmy?