Jadowita kobra, psia kupa i walka o kolana. Najdziwniejsze przyczyny awaryjnych lądowań samolotów
23.06.2020 | aktual.: 23.06.2020 13:50
W 1988 roku awaryjnie lądował samolot Aloha Airlines 243. Jego stan był tak poważny, że na ziemi nikt nie wierzył w możliwość udanego lądowania, a bezpieczny powrót na ziemię tak bardzo uszkodzonej maszyny tego typu pozostaje jednym z najniezwyklejszych wydarzeń w historii lotnictwa pasażerskiego. Co się wówczas wydarzyło?
Podczas lotu w Boeingu 737-200 linii Aloha Airlines doszło do niewielkiego pęknięcia kadłuba. Niewielki otwór spowodował gwałtowną dekompresję i oderwanie znacznie większego elementu. Jak wykazało późniejsze śledztwo, dokładnie pod nim stała wówczas jedna ze stewardess, która została natychmiast zassana przez powstały otwór. Ponieważ jej ciało chwilowo zablokowało dziurę w kadłubie, różnica ciśnień spowodowała wyrwanie kolejnych fragmentów poszycia.
W rezultacie samolot kontynuował lot z gigantyczną, sięgającą niemal połowy kadłuba dziurą. Choć różne obrażenia odniosło aż 65 osób, to pechowa stewardessa była jedyną ofiarą wypadku – mimo poważnych uszkodzeń pilotom udało się sprowadzić maszynę bezpiecznie na ziemię.
Gdy dekompresja wysysa pilota
Dlaczego dekompresja w samolotach przebiega tak gwałtownie? Wszystko za sprawą różnicy ciśnień, panujących na zewnątrz lecącej wysoko maszyny i w jej kabinie. Gdy kabina utraci szczelność, następuje wyrównanie ciśnienia. W niektórych przypadkach – np. po wybiciu szyby na dużej wysokości – jest to proces bardzo szybki.
O tym przekonał się pilot lotu numer 5390 linii British Airways. W 1990 roku podczas lotu w kokpicie… wypadło niewłaściwie przymocowane okno.
Następstwem dekompresji, poza paniką na pokładzie, było wyssanie pilota, którego nogi w ostatniej chwili złapał jeden z członków załogi. Samolot z wyciągniętym z kabiny na górną część kadłuba, bezwładnym ciałem kontynuował lot do najbliższego lotniska, gdzie po 35 minutach udało się bezpiecznie wylądować.
Pilot, Tim Lancaster, pomimo długotrwałego omdlenia na dużej wysokości, odmrożeń i złamanej ręki, przeżył. Kilka miesięcy po wypadku wrócił do latania.
Walka o składany fotel
Jeśli nie podróżujemy klasą pierwsza lub biznesową, samoloty raczej nie rozpieszczają nas nadmiarem komfortu. Nic dziwnego – im bliżej siebie rozmieścimy siedzenia, tym więcej osób da się upchnąć na pokładzie, a zyski przewoźnika wzrosną.
W takiej sytuacji każdy centymetr przestrzeni staje się bezcenny. Dobrze wiedzą o tym ci, którzy w czasie podróży mieli wątpliwą przyjemność siedzieć przy rozpychającym się pasażerze. Jeszcze gorsza jest sytuacja, w której siedzący przed nami osobnik zapragnie oddać się błogiej drzemce i opuści oparcie fotela.
Nic dziwnego, że pojawiły się wynalazki, ułatwiające walkę o prywatną przestrzeń w zatłoczonej kabinie. Należy do nich m.in. Knee Defender. To pomysłowa blokada, pozwalająca zablokować pasażerowi przed nami możliwość opuszczenia oparcia. Taką właśnie blokadę zastosował pewnego razu jeden z pasażerów United Airlines, który w czasie lotu miał nadzieję popracować na swoim laptopie.
Niestety, siedząca przed nim pasażerka nie okazała zrozumienia. Gdy zorientowała się, że coś blokuje jej fotel, rozpoczęła się awantura. Siła argumentów szybko ustąpiła miejsca argumentom siły i dwójka pasażerów rozpoczęła na pokładzie bijatykę. W takiej sytuacji załoga podjęła decyzję o zawróceniu samolotu, który awaryjnie lądował w Chicago.
Węże i krokodyl w samolocie
"Węże w samolocie" to tytuł filmu, który przed ponad dekadą niespodziewanie – chyba nawet dla samych twórców – okazał się fenomenem, budzącym ogromne zainteresowanie na długo przed premierą. Film, w którym główną rolę gra Samuel. L. Jackson opowiada o perypetiach dzielnego agenta, który ma dowieźć na przesłuchanie cennego świadka. Aby go uciszyć, gangsterzy dostarczają na pokład samolotu kilkaset jadowitych węży.
Brzmi jak scenariusz filmu tak złego, że aż chce się go obejrzeć? Być może, ale podobna historia wydarzyła się naprawdę. Co prawda na pokładzie pojawiły się nie węże, tylko jeden wąż, ale za to nie byle jaki.
Pewien pasażer samolotu linii EgyptAir postanowił przewieźć w bagażu podręcznym kobrę królewską. Głupi pomysł udało mu się zrealizować, co wystawia osobliwą ocenę lotniskowym służbom, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo.
Kobra, początkowo spokojna, w czasie lotu postanowiła wypełznąć z bagażu i pozwiedzać najbliższą okolicę. A ponieważ zwiedzanie zaczęła od ukąszenia swojego właściciela, możemy tylko wyobrazić sobie panikę, jaka chwilę potem zapanowała na pokładzie. Na szczęście obyło się bez dalszych kolejnych ofiar, a samolot bezpiecznie wylądował na najbliższym lotnisku.
Mniej szczęścia mieli pasażerowie samolotu Let L-410 Turbolet podczas lotu nad Kongiem. Jeden z pasażerów przemycił na pokład krokodyla, który – gdy już wydostał się z bagażu – wywołał taką panikę, że maszyna wraz z całą załogą i pasażerami uderzyła o ziemię. Zginęło wówczas 20 osób. Przeżył jeden pasażer i… krokodyl.
Sprawna toaleta to prawdziwy skarb
Poza próbami bezczelnej kontrabandy, zdarzają się przypadki, w których problemem staje się zwierzę zabrane na pokład zupełnie legalnie. Doświadczyła tego właścicielka psa przewodnika, lecąca ze swoim czworonogiem z Los Angeles do Filadelfii liniami US Airways.
W pewnym momencie zestresowany pies nie wytrzymał – gwałtowny atak biegunki zmusił go do załatwienia potrzeb fizjologicznych w przejściu pomiędzy fotelami. Dzielna załoga próbowała opanować sytuację przy pomocy papierowych ręczników, ale miejsce sprzątniętych kup zajmowały kolejne.
Gdy zabrakło ręczników, na pokładzie rozpętało się pandemonium. Wystawieni na działanie przeraźliwego smrodu pasażerowie zaczęli, jeden po drugim, wymiotować. Gdy okazało się, że pokładowe zapasy środków czystości są zbyt skromne, by opanować sytuację, pilot podjął jedyną słuszną w takich okolicznościach decyzję i awaryjnie lądował w Kansas.
Podobny problem – tym razem spowodowany przez człowieka – doprowadził do awaryjnego lądowania samolotu . W 2006 pasażerowie jednego z lotów American Airlines w pewnym momencie poczuli zapach spalenizny. Samolot natychmiast przerwał lot i wylądował na najbliższym lotnisku. Podczas poszukiwania przyczyny problemu przy jednym z siedzeń znaleziono znaczną liczbę spalonych zapałek. Jak udało się ustalić, jeden z pasażerów dostał w czasie lotu potężnych wzdęć i, aby ukryć zapach wypuszczanych gazów, postanowił palić zapałki.