Hulajnoga elektryczna odkrywa potencjał czegoś, co kiedyś było tylko zabawką dla dzieci

Hulajnoga elektryczna odkrywa potencjał czegoś, co kiedyś było tylko zabawką dla dzieci

Hulajnoga elektryczna odkrywa potencjał czegoś, co kiedyś było tylko zabawką dla dzieci
Źródło zdjęć: © WP Tech | Grzegorz Burtan
Grzegorz Burtan
19.10.2018 15:46, aktualizacja: 19.10.2018 15:56

Hulajnoga zawsze kojarzyła mi się z kilkuletnimi dziećmi, które nie opanowały jeszcze jazdy na rowerze. Była więc poza polem moich zainteresowań. Wystarczyło dodać jej silnik elektryczny, by to się zmieniło. Hulajnogi elektryczne rządzą.

Czy można poruszać się po mieście inaczej, niż samochodem i komunikacją miejską? Jasne, w końcu od tego są ścieżki rowerowe, by siłą własnych mięśni przemieszczać się z punktu A do punktu B. Możemy również użyć elektrycznych deskorolek, które na dłuższych dystansach jednak męczą. Do tego średnio radzą sobie z namet najmniejszymi podwyższeniami – takie krawężniki już stanowią dla nich spore wyzwanie. Co innego hulajnogi elektryczne, ale o tym za chwilę.

Nieudany eksperyment

O Segwayach miałem nie wspominać, ale ostatecznie poświęcę im oddzielny akapit, bo nie ma chyba bardziej lamerskiego środka transportu. Po prostu nic bardziej nie kojarzy się z grupami turystów, zwiedzającymi najbardziej znane i oczywiste atrakcje większych miast. Nie przebija do mnie niechęć do turystów, raczej obśmiewam stereotypowe już wykorzystanie tego pojazdu do zorganizowanych wycieczek.

Aż pozwolę sobie o dalszą dygresję na temat Segwaya. Projekt początkowo zwał się Ginger, i miał zrewolucjonizować XXI wiek. Przed premierą w 2002 roku prototyp zobaczyły tuzy światowej elity, a cała otoczka mówiła o wynalazku, który zmieni ludzkie życia. Natomiast po premierze nie dość, że sprzedaż było grubo poniżej oczekiwań – zamiast oczekiwanego miliona, sprzedano przez dekadę 50 tysięcy sztuk – to powodem takiego stanu rzeczy była zaporowa cena około 33 tysięcy
złotych. Za patyk z dwoma kółkami na prąd!

Właściwe rozwiązanie - hulajnoga na prąd

Na szczęście żyjemy w czasach, gdzie nie wszyscy wymyślają koło na nowo i opierają się na sprawdzonych rozwiązaniach. Na przykład hulajnogach - mają ergonomiczny kształt, można je łatwo złożyć, do tego są dość zwrotne i łatwe w sterowaniu. Jedyną wadą jest fakt, że musimy się odpychać, a konsekwencji męczyć. Może to być kłopotliwe przy dojeździe do pracy, do której mamy kilka kilometrów.

Ale wtedy wchodzi ona, cała na biało – hulajnoga elektryczna. Nie tylko posiada własny napęd, a odpychanie jest konieczne tylko na samym początku, to dodatkowo posiada tylne i przednie światło, które pozwala nam jeździć również po ciemku. W moje ręce trafiła hulajnoga od Xiaomi MiJia M365, nie będę jednak recenzować tego modelu w tym tekście, na to poświęcę oddzielny tekst.

Samo jeżdżenia hulajnogą elektryczną stanowi pewien mariaż lat 90. ze współczesnością. Znowu cofnąłem się w jakiś sposób do czasu, kiedy taki środek transportu był po prostu "cool" – mogłem sprawnie i zwinnie omijać niektórych pieszych, do tego byłem od nich szybszy, więc kiedy musiałem na przykład zdążyć na nadjeżdżający autobus, miałem znaczną przewagę. Dodatkowo Barnaba, kolega z redakcji, przejechał się do sklepu w czapce bejsbolówce i plecaku z jednym ramieniem – nostalgia na maksa.

Obraz
© WP Tech | Barnaba Siegel

Dużym plusem współczesności jest zmodernizowane otoczenie - przemykanie między ludźmi hulajnogą elektryczną zdarza się, ale jest ograniczone do minimum. Wynika to z prostego faktu sporego zagęszczenia ścieżek rowerowych w okolicy. Między moim domem a pracą jakieś 90 proc. trasy pokonuje właśnie na nich – jest bezpieczniej, mogę rozwinąć zadowalającą mnie prędkość i nie stoję w zmorze Warszawiaków, czyli korkach. W ten sposób czas jazdy jest zbliżony do tego, jaki poświęcam na podróż komunikacją miejską czy samochodem. Odpada też gnieżdżenie się w zatłoczonych wagonach metra czy autobusu i męczące przesiadki – cały czas dążę do celu.

A ostatnie dni jeszcze obfitowały złotą jesień. Jeżdżenie hulajnogą elektryczną pod żółknącymi liśćmi na drzewach i słońcem, które przebija się między nimi i gałęziami były niesamowicie odprężającymi i miłymi dodatkami do jazdy hulajnogą.
I wszystko to przez dodanie silnika elektrycznego do czegoś, co zazwyczaj jest pobłażliwie traktowane jako zabawka.

Hulajnogi elektryczne kosztują od 700 złotych wzwyż, ale stały się sensowną propozycją dla wielu osób – i tych, którzy chcą tylko dojechać ten fragment między punktem docelowym a powiedzmy przystankiem autobusowym, lub mogą i chcą przejechać tak całą trasę.

Obecnie bateria jest też na tyle pojemna, że w jedną stronę możemy przejechać nawet do kilkunastu kilometrów. Jak widać ze starego pomysłu można wykrzesać naprawdę sensowne rozwiązanie drogowe. Jestem pod wrażeniem, jak funkcjonalnym gadżetem jest coś, co początkowo traktowałem wyłącznie jako ciekawostkę i zbędny gadżet, ale hulajnoga elektryczna udowodniła, że jest czymś więcej.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)