"Głowa inteligentnego polskiego masowego mordercy" w słoju. Czy polski lekarz truł Niemców?

Karę śmierci na doktorze Franciszku Witaszku wykonano przez ścięcie. Głowę polskiego lekarza włożono do słoju z formaliną, na którym znajdował się napis: “głowa inteligentnego polskiego masowego mordercy”. Tylko czy rzeczywiście Witaszek odpowiedzialny jest za śmierć oficerów Abwehry?

"Głowa inteligentnego polskiego masowego mordercy" w słoju. Czy polski lekarz truł Niemców?
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Adam Bednarek

Gdy w 1942 roku do Poznania dotarła wiadomość, że w mieście przez kilka dni przebywać będzie pięciu wysokich rangą oficerów Abwehry, Armia Krajowa postanowiła ich zlikwidować. Podobno dr Franciszek Witaszek, stojący na czele, Związku Odwetu w Okręgu Poznań, nie był zwolennikiem tak radykalnej akcji, słusznie obawiając się konsekwencji. Rozkaz to jednak rozkaz. Cele miały zostać wyeliminowane przy pomocy przygotowanej przez Witaszka trucizny, którą do pitych trunków wrzucili kelnerzy, pracujący dla Związku Odwetu.

W wyniku akcji zginęli oficerowie Abwehry. Sekcja zwłok nie pomogła wykazać, jakich śmiercionośnych substancji użyto, ale Gestapo wiedziało, że nie ma mowy o przypadku. I doskonale zdawało sobie sprawę z tego, gdzie trucizna mogła zostać wsypana - w restauracji, w której oficerowie często się spotykali. Śledztwo doprowadziło Niemców najpierw do kelnerów, potem do samego dr Witaszka i jego współpracowników. Po długim areszcie wyrok - karę śmierci - wykonano 8 stycznia 1943 roku. Wkrótce po tym głowa polskiego lekarza wylądowała w słoju.

Tylko czy rzeczywiście do ataku z wykorzystaniem broni biologicznej doszło?

Zdaniem córki dr Witaszka - nie. Maria Jolanta Witaszek-Malinowska twierdziła, że legendę polskiego lekarza - truciciela stworzyła jego żona Halina. W książce “Polakom i psom wstęp wzbroniony” Piotr Świątkowski cytuje jeden z listów Marii Jolanty Witaszek-Malinowskiej:

“(...) moja matka w czasie okupacji nic nie wiedziała o podziemnej działalności mojego ojca, a to z prostej tej przyczyny, że mój ojciec znał matkę na tyle, że zdał sobie sprawę z tego, że gdyby chociaż czegokolwiek się domyślała, to Niemcy nie musieliby zatrudniać konfidentów. Po wojnie byłam świadkiem, że niektóre osoby informowały mamunię o okupacyjnej działalności ojca i jak te informacje po upływie kilku dni zmieniały się w opowieściach mamuni”.

Zdaniem córki, gdy żona dr Witaszka dowiedziała się, że Niemcy zabili jej męża, uznała, że został otruty. Bo w horoskopie przeczytała, że zginie przez truciznę. Kiedy poznała prawdę, stwierdziła, że zginął przez to, że to on truł Niemców.

Urodzony we wrześniu 1908 roku Witaszek nie mógł walczyć w kampanii wrześniowej w 1939 ze względu na wadę serca - nie został zmobilizowany. Zaangażował się w konspirację, ale nadal leczył Polaków. Był jednym z niewielu polskich lekarzy, którzy mogli to robić. Często przyjmował bezpłatnie, a najbiedniejszym dorzucał do recepty banknoty na wykupienie leku. Byli pacjenci wspominają nie tylko jego niezwykłe zaangażowanie, ale i wynaleziony przez niego środek. Leczeni nim chorzy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Ponoć preparatem zainteresowani byli też Niemcy.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY

Więcej o działalności konspiracyjnej mówiła jego żona, Halina Witaszek. W książce cytowane są również jej wspomnienia:

“Działalność jego polegała na walce bakteriologicznej z Niemcami, na stosowaniu środków chemicznych i udzielaniu informacji dotyczących materiałów wybuchowych i amunicji. Członkowie grupy mego męża docierali do niemieckich szpitali wojskowych w Poznaniu i bakteriami wycierali np. poręcze schodów. (…) Specjalne bakterie powodowały rozkład nerek. Organizacja dotarła do hoteli niemieckich. Zorganizowani w konspiracji kelnerzy dolewali środki chemiczne do herbaty, wina ucztującym żołnierzom mającym wyjeżdżać na front. Do trunków dodawano również bakterie tyfusu”.

Maria Jolanta Witaszek-Malinowska uważała, że jej matka po prostu wiele historii zmyśliła. Ale o lekarzu, który otruł Niemców, pisał też Henryk Tycner. W książce “Ogień w ampułkach” przekazał, że dr Witaszek truł Niemców środkiem zwanym lycopodium.

Zdaniem córki polskiego lekarza, która swoją wersję wydarzeń przedstawiała na forum hisorycy.org w 2008 roku, rzeczywiście są na to dowody w postaci dokumentu z przesłuchania Gestapo. W trakcie Witaszek przyznał się do trucia przy pomocy lycopodium. Tyle że to… proszek z ziół do posypywania tabletek, aby się nie sklejały. Polski lekarz zadrwił w ten sposób ze swojego oprawcy.

W aktach Gestapo jest wymienionych kilka przypadków śmierci gestapowców chorujących na tyfus. Nie wiadomo jednak, czy zachorowali, bo zostali otruci, czy dlatego, że tyfus był wówczas powszechną chorobą i można było się zarazić np. od żołnierzy powracających z frontu. Co więcej - w aktach Gestapo nie ma śladu informacji o słynnym zatruciu oficerów Abwehry.

Zdaniem Aleksandry Pietrowicz z poznańskiego IPN-u nie oznacza to jednak, że dr Witaszek nie zajmował się przygotowywaniem trucizn. Być może takie informacje są w dokumentach Abwehry. Dopóki nie znajdzie się potwierdzenia, trudno stwierdzić, czy polski lekarz truł, czy nie. Rodzina lekarza twierdzi, że jego działalność ograniczała się do pomocy chorym, a sam Związek Odwetu przede wszystkim na zbieraniu informacji.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY-SA

Być może prawdy nigdy nie poznamy - bo jeżeli zajmował się przygotowaniem śmiercionośnych substancji, to robił to w konspiracji. Świadkowie tamtych wydarzeń zginęli razem z dr Witaszkiem. Z samej grupy poznańskiego Związku Odwetu ocalał jeden człowiek, który nie zostawił żadnej relacji spisanej i nie chciał o swojej działalności rozmawiać - czytamy w książce “Polakom i psom wstęp wzbroniony”.

Słynne zatrucie jest więc kolejnym zdarzeniem w historii polskiej armii podziemnej, które będzie owiane tajemnicą.

W artykule wykorzystałem informacje z tekstu "Tajna wojna Polaków", "Toksyny nur für deutsche" i książki “Polakom i psom wstęp wzbroniony” (Piotr Świątkowski).

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (115)