Dwugłos: czy warto jeszcze korzystać z Ubera?
Dobra passa medialna Ubera najwidoczniej się skończyła. Odejście założyciela, problemy z kulturą pracy czy batalie prawne nadwyrężyły wizerunek start-upu. Niestety, łatka ekonomii współdzielenia, jaką firma sobie przypięła, zaszkodziło samemu terminowi. Jaka przyszłość stoi przed Uberem i o czym świadczy jego błyskawicznie zdobyta popularność? Oto dwie opinie redaktorów WP Tech
03.07.2017 | aktual.: 03.07.2017 17:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Adam Bednarek:
Nie jestem fanem Ubera, nie korzystam z usług firmy. Może to naiwny patriotyzm gospodarczy i niechęć do wspierania firm, które nie płacą u nas podatków, a może egoistyczna troska o swoją przyszłość. Coraz mniej podoba mi się model “każdy może być pracownikiem”. I nie chodzi nawet o to, że trzeba mieć licencję i uprawnienia. W idealnym dla Ubera i tego typu firm świecie nie masz czasu wolnego. Po pracy jesteś taksówkarzem (bo przecież i tak wracasz z centrum na swoje osiedle), na urlopie przewoźnikiem (bo przecież i tak jedziesz nad morze, więc czemu by sobie nie dorobić) i hotelarzem (bo przecież mieszkanie stoi puste, to przynajmniej na siebie zarobi), a i pewnie kurierem (ile paczek zabierzesz z Krakowa do Gdańska!). A w przyszłości wynajmiesz swoje autonomiczne auto, żeby samo kursowało po mieście, wożąc innych. Tylko czy w takim razie to auto będzie twoje? Czy istnieć będzie jeszcze własność prywatna czy wszyscy staniemy się pracownikami wielkich korporacji, 24 godziny na dobę?
Chciałbym jednak spojrzeć na dyskusję o Uberze z innej strony. Grzegorz i wielu przeciwników wspomina m.in. o tym, że praca dla tej firmy to “toksyczna kultura pracy”, a pracownicy nie mają zabezpieczenia w postaci zwykłej umowy. Oburzają się na to politycy, którzy domagają się albo uregulowania tych kwestii, albo wygonienia Ubera. Zgoda. Jednak w tym samym czasie na ulicach Warszawy sprzedawane są pączki. Nielegalnie, bez pozwolenia. Klientów jednak nie brakuje, a stojący za tym procederem “właściciel” żyje jak pączek w maśle. I tylko pracownicy cierpią, bo zatrudnia się ich również na czarno, a na dodatek to oni muszą płacić mandaty od straży miejskiej. Teoretycznie, bo w większości przypadków nie mają z czego - to renciści albo bezrobotni. Straż miejska rozkłada ręce, bo poza wypisywaniem kwitków nie da się z tym nic zrobić. Politycy się nie oburzają, patologiczna sytuacja była, jest i będzie.
Dodajmy do tego pracowników supermarketów. Kurierów. Studentów pracujących za śmiesznie niskie stawki, w nie mniej toksycznych środowiskach. Wszystkich tych, którzy harują na bezpłatnych stażach albo za najniższą krajową, by móc wpisać sobie do CV. Oczywiście, i oni mają swoich obrońców. Żaden protest przeciwko podwyżce płac dla kasjerek czy magazynierów nie będzie miał jednak takiego poparcia i rozgłosu, co spór taksówkarze kontra Uber. Bo do tych wszystkich sytuacji już się przyzwyczailiśmy? Już nie robi to na nas wrażenia? A może to jest OK, bo wiele takich firm płaci podatki u nas, więc są “nasi” i mogą?
Podobnie było zresztą z magazynami, które postawił w Polsce Amazon. Bardzo szybko pojawiły się głosy, że gigant płaci mało, praca nie jest tak fajna, jak obiecywano, a przełożony to kawał drania. Tak jakby w innych magazynach czy pracach nie zdarzały się podobne przypadki. Tyle że w “obcą” korporację, która na dodatek jest molochem, uderzyć łatwo - bo czemu nie, na największych kij zawsze się znajdzie. A w tym czasie nikt nie patrzy na tych mniejszych, którzy wykorzystują w podobnym stylu.
Uber i cała “ekonomia dzielenia” nie jest niczym nowym. To nie jest pierwsze “zło”, przez które pracownicy są źle traktowani i zarabiają nie tyle, ile powinni. Uber nie jest prekursorem szukania luk w prawie czy omijania przepisów. Można jednak odnieść wrażenie, że problem dotyczy tylko Ubera. Domyślam się, czemu tak się dzieje. Politycy oczywiście mogą zapewniać, że nie chcą u siebie tej korporacji, choć mam wrażenie, że ich pokrętna działalność jest im bardzo na rękę. Nie mówi się o ogólnych, dobrze znanych patologiach, tylko zrzuca winę na niezrozumiałą, jeszcze nieznaną “ekonomię dzielenia”. O, zobaczcie - mogliby powiedzieć rządzący na całym świecie - to ten nowoczesny twór sprawia, że kierowcy zarabiają mniej, a tracimy my, obywatele, bo przez to się nie płaci podatków. I zapomina się o rzeszy innych poszkodowanych, których wykorzystuje się “legalnie”.
Jeżeli więc jestem adwokatem diabła, to tylko z tego powodu - Uber jest tylko cegiełką w murze zbudowanym z patologii i nienormalności.
Grzegorz Burtan:
Uber, podobnie jak Airbnb czy Lyft, wybił się na haśle ekonomii współdzielenia i całkowicie innowacyjnym podejściu do transportu. Ty masz auto, ja się chcę przejechać i mam do tego apkę od Travisa Kalanicka i jego start-upu – super, płacę ułamek tego, co za taksówkę, a do tego w wyższym standardzie i komforcie. Złoty sen każdego użytkownika? Otóż nie.
Żaden inny start-up w historii nie „przepalił” tylu pieniędzy co Uber. Żeby nie być gołosłownym – w samym 2016 roku odnotował 2 mld dolarów straty. Ale inwestorzy z uporem maniaka pompują w niego kolejne kwoty, dzięki czemu wycena firmy jest już na poziomie 70 mld dolarów. Subsydiowanie przejazdów (klient płaci średnio 40 proc. kwoty podróży) służy oczywiście do jednego: dobicia konkurencji dumpingowymi cenami i wejście z własnym monopolem. Wtedy Kalanick będzie mógł odpłacić się inwestorom z nawiązką. Jednak ostatnie skandale obyczajowe oraz nagranie z CEO w roli głównej, jak ruga jednego z kierowców, który de facto pracuje na jego 6 mld dolarów majątku, podkopały wizerunek firmy.
Do tego stopnia, że Kalanick wziął sobie wolne na czas nieokreślony, który przekształcił się w jego odejście.
Problemem nie jest jednak mizoginistyczna kultura korporacyjna, za którą zresztą nieudolnie próbowano przeprosić. Problemem jest ubieranie w pióra innowacyjnego biznesu brudnych chwytów i działania w szarej strefie. Kierowcy są tylko outsourcowani – nie mają takich praw, jak zatrudnieni na normalne umowy. Ale dzięki temu jest taniej, bo odpada ubezpieczenie lub płaca minimalna (na której brak zwraca coraz więcej krajów). Do tego dochodzi kreatywna księgowość, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie Uber miał korzystać z luk podatkowych, by zwiększyć swoje przychody.
Jedynym powodem sukcesu Ubera, jest to, że usługi taksówkarskie są słabe – tak spuentował to Steven Hill, były członek think thanku New American Foundation. Ale taksówkarze są zatrudnieni na umowach, mają licencje i taksometr. Uber zaś oferujespanie w samochodzie, szpiegowanie inspektorów drogowych i dziennikarzy czy toksyczną kulturę pracy. Ale hej! Najważniejsze, że za przejazd płacisz połowę ceny, prawda?