Czy to są przyczyny powodzi? Ekspert nie ma wątpliwości
Po fali katastrofalnych powodzi, które nawiedziły Niemcy tego lata w sieci pojawiła się infografika, z której wynika, że wylewanie rzek należy wiązać bezpośrednio z dokonywanymi przez ludzi regulacjami. Czy tak się rzeczywiście dzieje?
10.09.2021 17:37
O wyjaśnienia poprosiliśmy eksperta, doktora Artura Magnuszewskiego, kierującego zakładem hydrologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Konstanty Młynarczyk, Wirtualna Polska: Czy to, co przedstawia ta grafika ma sens?
Dr. hab. prof. UW Artur Magnuszewski, zakład hydrologii UW: Jak najbardziej. Na pierwszych trzech obrazkach widzimy rzekę płynącą przez naturalny krajobraz. Rzeka meandruje, zajmując szeroką dolinę. Kiedy wody przybywa, wezbranie przebiega stosunkowo łagodnie, bo występuje tu coś, co nazywamy retencją dolinną - woda rozlewa się szeroko, zatrzymując na dłużej. Rzeka swobodnie zmienia swoje koryto.
Jak zmienia się sytuacja na kolejnych obrazkach?
Po uregulowaniu koryta - co polega na jego wyrównaniu, wyprostowaniu i stabilizacji - retencja dolinna znika. Uregulowana rzeka ma większy spadek i bardziej wartki nurt. Jednak szczerze mówiąc, na tych obrazkach pokazujących regulację brakuje bardzo ważnego elementu, który w znacznej mierze odpowiada za końcowy efekt, czyli zatopione domy. Chodzi o wały przeciwpowodziowe.
Wały przeciwpowodziowe odpowiadają za zatopione domy? Przecież mają właśnie chronić przed zalaniem?
Profesor Kazimierz Dębski, jeden z największych autorytetów w dziedzinie hydrologii w powojennej Polsce mówił, że wały są jak aspiryna - łagodzą ból, ale nie leczą choroby. Rzeczywiście, w większości przypadków spełniają swoją rolę. Niemniej jednak budując wały, ludzie zwężają dolinę rzeki, ograniczając ją do przestrzeni między nimi. Kiedy przychodzi wysoka woda, zamknięta wałami dolina ma mniejszą objętość, niż miało to miejsce w naturalnych warunkach, więc poziom wody i przepływ rośnie dużo szybciej. Najczęściej wały okazują się dostatecznie wysokie i mocne, żeby utrzymać ten rosnący przepływ w ryzach, ale w przypadku wystąpienia tak zwanej "wielkiej wody", czyli szczególnie dużego wezbrania albo przy przerwaniu wałów, następuje katastrofa.
Czy uregulowane, proste koryto nie pomaga odprowadzić całej tej wody szybciej?
Przepływ jest szybszy, ale pojawia się inne zagrożenie. Płynąca szybciej woda mocniej eroduje dno, a zerodowany materiał odkłada dalej, na terenach pomiędzy wałami. W perspektywie kilkudziesięciu lat powoduje to, że objętość dostępna do pomieszczenia wody w czasie powodzi staje się jeszcze mniejsza, a wały trzeba podwyższać.
Problemem okazuje się też mentalność ludzi. Fakt, że wały i regulacja eliminują mniejsze powodzie sprawia, że tworzy się fałszywe poczucie bezpieczeństwa, prowadzące do zabudowywania terenów, które w przypadku naprawdę wysokiej wody stają się poważnie zagrożone albo po prostu są zalewane.
Posługując się metaforą profesora Dębskiego - jak możemy wyleczyć chorobę?
Konieczne jest zwiększanie retencji, wszędzie gdzie to jest możliwe. Oznacza to utrzymywanie i tworzenie terenów zielonych, unikanie betonowania powierzchni, pozostawianie naturalnych zbiorników retencyjnych w postaci stawów i mokradeł. Kluczowym elementem powinno być też unikanie zagrożenia, to znaczy odsunięcie wszelkich budowli i infrastruktury od terenów, które mogą być zalewane.