Coraz więcej pszczół w Polsce? Nie dajmy się zwieść propagandzie sukcesu
Polska pszczołami stoi – jest ich coraz więcej, nasz miód kupuje zachód Europy, a ul to modna opcja, by sobie dorobić. Tak przynajmniej mówią medialne doniesienia. Prawda jednak znacznie bardziej skomplikowana i nie zawsze kolorowa.
11.06.2018 | aktual.: 12.06.2018 08:24
Przenieśmy się w okolice Lęborka, do miejscowości Bożepole. Na jednym z rzepakowych pól dokonano oprysku, w efekcie czego 60 hektarów ziemi zostało pokrytych rozprowadzanym środkiem. Całw sytuacja miała jednak miejsce w okolicach godziny 17 – czyli w momencie wzmożonej aktywności owadów. W efekcie pszczoły wyzdychały na miejscu lub po powrocie do ula. Lokalni hodowcy stracili łącznie populację z około 200 uli – straty u niektórych osób wyniosły nawet 25 tys. zł. Pszczelarze określili sytuację mianem katastrofy ekologicznej.
"Tak dobrze, że aż boli"
Z drugiej strony, w 2016 roku przybyło aż 56 tys. rodzin pszczelich, a tendencja pozostaje wzrostowa. Przypadek z Bożegopola jest zatem pojedynczy, prawda? Nie. Martyna Walerowicz, pełniąca obowiązki redaktora naczelnego czasopisma pszczelarskiego "Pasieka", tłumaczy zjawisko rosnącego optymizmu wokół tej branży.
– Według oficjalnych raportów w Polsce wzrasta populacja pszczół. Wynika to z trendu pojawienia się osób, które decydują się zostać pszczelarzami i założyć własną pasiekę. Trzeba jednak podkreślić, że straty są coraz większe – tłumaczy Walerowicz. – Więcej pasiek nie oznacza, że jest coraz lepiej pszczołom, tylko, że jest więcej pszczelarzy – podkreśla.
Czym spowodowane są te straty? Walerowicz mówi, że stosowanie oprysków i niestosowanie się do zaleceń, kiedy to robić, jest bardzo częste. Sama była świadkiem, jak do lokalnej pasieki pszczoły wracały z objawami zatrucia.
– To bardzo drażliwy temat. Kiedy pszczelarz widzi, jak rolnik dokonuje oprysku, zakłada z góry, że to insektycyd. A to może być nawóz lub herbicyd, który nie szkodzi pszczołom. Jeśli te zaczynają wymierać, pszczelarze często niesprawiedliwie obarczają winą rolników – stwierdza ekspertka. – Z drugiej strony, kiedy rodzina pszczela masowo wymiera, może to się wiązać z niewłaściwie przeprowadzonym opryskiem przy użyciu insektycydów. Etykieta na takim środku zawiera niezbędne instrukcje, ale czasem są one irracjonalne.
Przykładowo, oprysk musi być zrobiony wtedy, kiedy roślina nie jest mokra. Jednocześnie zaleca się, by przeprowadzić operację wcześnie rano, kiedy jest na niej rosa. Albo późno wieczorem, bo w tych porach nie latają tam pszczoły. Tylko wtedy też jest wilgotno. Kiedy rolnik ma w takim razie robić ten oprysk? – pyta retorycznie ekspertka. Jest postawiony w sytuacji patowej – albo zatruje pszczoły, albo nie rozprowadzi środka, który jest niezbędny przy obecnych formach hodowli.
Kreatywne pszczelarstwo
Michał Piątek, bloger oraz profesjonalny pszczelarz, również nie podchodzi do informacji o zwiększonej populacji pszczół ze szczególnym entuzjazmem.
– Na ten trend wskazują dane pochodzące z Polskiego Związku Pszczelarskiego. Jednak zdaniem niektórych specjalistów z branży te dane są zawyżone. Ma to związek z mechanizmem wypłacania środków w ramach programu "Wsparcie rynku produktów pszczelich" – wyjaśnia Piątek. – Tam kwota, o którą może ubiegać się pszczelarz, uzależniona jest od liczby zasiedlonych uli. Napływały z kraju doniesienia o zawyżaniu tej liczby celem pozyskania większej niż należna refundacji.
Z drugiej strony, zauważa Piątek, problemem są upadki rodzin pszczelich w okresie zimowania. Faktyczna liczba rodzin pszczelich jesienią (gdy podaje się stan posiadania) i wiosną jest kompletnie różna. Tu jednak też nie ma wiarygodnych źródeł. Szacunki nieoficjalne mówią, że ta zima była o wiele łaskawsza niż poprzednia i w skali kraju utraciliśmy 10-20% pogłowia owadów. Tu problemem jest mniejsza niż w innych krajach liczba substancji aktywnych dopuszczona do leczenia pszczół przeciw najgroźniejszym chorobom je atakującym, opisuje w komentarzu dla WP Tech.
– Reasumując, trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Rośnie liczba pszczelarzy, pszczół być może także. Czy jednak jest to wzrost tak duży jak podają oficjalne statystyki? Szczerze wątpię – konkluduje pszczelarz.
Pszczoły kradną show
Wiele mówi się o tym, jak ważna dla ekosystemu jest obecność pszczół, a 20 maja po raz pierwszy obchodzono ustanowiony przez ONZ Światowy Dzień Pszczół. Zapylają one 70 ze 100 najpopularniejszych gatunków roślin hodowlanych. Niektórzy twierdzą nawet, że po wyginięciu pszczół ludzkość przetrwałaby maksymalnie cztery lata. Jednak bardziej realistyczny scenariusz zakłada znacznie mniej zróżnicowaną dietę, drastyczny wzrostu cen produktów takich jak jabłka i potężny cios w światową gospodarkę.
Tylko w Polsce praca pszczół jest warta cztery miliardy złotych rocznie – na tyle wycenia się wartość plonów, które rozmnażają się dzięki owadom. Pszczoły to jednak nie wszystko - choć najbardziej przyciągają uwagę, problemy ma wiele innych gatunków.
– Kiedy mówimy o ochronie pszczół, w domyśle chodzi o głównego zapylacza upraw, czyli pszczołę miodną. A ona wcale nie jest najlepszym zapylaczem gatunków dzikich. Tymczasem cały czas, energia i pieniądze są inwestowane w jej ochronę, podczas gdy ochrona trzmieli, kornutek czy samotnic i wielu innych gatunków jest ignorowana – uważa Walerowicz. – Promowanie pszczoły miodnnej, zwierzęcia gospodarskiego, jako gatunku niezbędnego do przetrwania ekosystemów, też nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ rodzina pszczela, licząca do 60000 osobników w sezonie, wypiera z łąk inne gatunki zapylaczy. Pszczoła miodna nie jest też w stanie zapylić wszystkich gatunków kwiatów, na przykład lucerny, bo nie jest do tego fizycznie przystosowana. Wiele roślin musi być zapylonych przez konkretny gatunek owada. Jest 470 gatunków pszczół, które giną w Polsce. Nie są to jednak wszystkie zapylacze występujące w naszym kraju - motyle, ćmy, muchówki i chrząszcze też mają swój udział w przenoszeniu pyłku i też mają problem z przetrwaniem.
Końcowa konkluzja nie napawa optymizmem. Ekspertka zaznacza, że owady ogólnie wymierają – nie tylko te zapylające, ale również te żyjące na terenie parków narodowych, jak chrząszcze czy prostoskrzydłe, czyli od daleko od pestycydów i rolnictwa. Jest jednak tyle składających się na siebie czynników, że jednoznaczne wskazanie źródła problemu jest bardzo trudne, zaznacza Walerowicz.