Blokada internetu wcale nie przeszkadza rewolucjom, wręcz przeciwnie
Wiosenne przewroty polityczne w krajach arabskich bywały nazywane "rewolucją z Twittera/Facebooka", lecz socjologowie i politolodzy wcale nie są zgodni na temat roli, jaką w tych wydarzeniach odegrał Internet. I czy jego blokowanie sprzyjało czy szkodziło reżimom.
Wiosenne przewroty polityczne w krajach arabskich bywały nazywane "rewolucją z Twittera/Facebooka", lecz socjologowie i politolodzy wcale nie są zgodni na temat roli, jaką w tych wydarzeniach odegrał internet. I czy jego blokowanie sprzyjało czy szkodziło reżimom.
Absolwent politologii na Yale Navid Hassanpour opublikował pracę magisterską na temat roli mediów społecznych w czasie przewrotu w Egipcie. Pisze w niej, że owszem, portale społecznościowe sprzyjają skrzykiwaniu się opozycji na wiece, ale włączony Internet potrafi także szkodzić zmianom. Tworzy ułudę stabilizacji sytuacji, co zniechęca do działania i sprawia, że naród staje się apatyczny. Po prostu za dobrze poinformowany.
Podczas protestów opozycji prezydent Egiptu Mubarak postanowił wyłączyć Internet. Miał nadzieję, że odetnie ludzi od mediów umożliwiających umawianie się na demonstracje i zatrzyma bieg wydarzeń. Tymczasem rozsierdził naród i skłonił Egipcjan do nasilenia protestów. Jak pisze Hassanpour:
_ Zakłócenia łączności telefonii komórkowej i internetowej 28 stycznia nasiliły niepokój społeczny na trzy sposoby. Po pierwsze, wielu obywateli wcześniej nieświadomych lub niezainteresowanych sytuacją właśnie wtedy włączyło się do protestów. Po drugie, Egipcjanie zmuszeni byli częściej wychodzić z domu i komunikować się bezpośrednio, przebywać na ulicy. Po trzecie, protesty stały się zdecentralizowane, a przez to trudniejsze do opanowania od jednego zgromadzenia na Placu Tahrir. _
Innymi słowy, odłączenie od mediów zmusiło obywateli, by wzięli sprawy w swoje ręce - fizycznie, nie przez klawiaturę.
Nauczka dla władz płynie z tego następująca: przy pewnym nasileniu rozruchów, zakłócenie łączności może skłonić więcej ludzi do wyjścia z domu. Pytanie, czy właśnie na tym zależy reżimowi?