8 osób wystarczyło, by włamać się do siedziby FBI. Sprawcy ujawnili się po 43 latach
Gdy w marcu 1971 roku cała Ameryka oglądała walkę Muhammada Aliego z Joe Frazierem, ośmioosobowa grupa rabowała siedzibę FBI. Na długo przez Snowdenem ujawnili daleko posuniętą inwigilację służb.
Grupa antywojennie nastawionych Amerykanów miała dość inwigilacji FBI. Agenci przenikali w środowisko osób protestujących przeciwko w wojnie w Wietnamie. Uczestniczący w manifestacjach wpadali w paranoję, bo bali się, że wśród nich może czaić się podwójny agent. W takich warunkach nie da stworzyć się organizacji, która głośno będzie walczyć o prawa innych.
Paczka znajomych, która z czasem nazwała się “Obywatelską Komisją ds. FBI”, zdawała sobie sprawę, że Federalne Biuro Śledcze posuwa się za daleko.
Ale jak udowodnić przewinienia agencji, która działa niezależnie od rządu i ma w kraju ogromną władzę? 9-osobowa grupa stwierdziła, że odpowiedź jest prosta: trzeba przejąć dokumenty, które potwierdzają przewinienia służb.
Przejąć, czyli po prostu ukraść.
Wtargnięcie do dobrze obstawionej siedziby FBI w centrum Filadelfii byłoby misją samobójczą, więc wytypowano oddział w Media, znajdujący się na przedmieściach miasta. Niewielki, znajdujący się w mieszkaniu na piętrze, kiepsko chroniony. Prawie idealny.
Prawie, bo naprzeciwko znajdował się gmach sądu. Prawie, bo nie wiadomo było, czy w tak małym oddziale znajdą się dane, które pozwolą ujawnić nielegalne metody działania FBI.
Jest ryzyko, jest zabawa
Grupa podjęła ryzyko. Przygotowała się do skoku przez kilka tygodni. Uczyli się otwierać drzwi wytrychem, obserwowali teren, przygotowali mapy obiektu i terenu. Na zwiady zawsze wysyłano kobietę i mężczyznę - gdyby jeżdżący wokół siedziby FBI samochód wzbudzał podejrzenia, rozpoznający teren mogliby wytłumaczyć się, że są po prostu zakochaną parą, która jeździ bez celu.
Pacyfiści sprzeciwiali się wojnie w Wietnamie
Włamywacze musieli jeszcze dowiedzieć się, jak budynek chroniony jest wewnątrz. Bonnie, jedyna kobieta w grupie, przebrała się więc za studentkę, która chce przeprowadzić wywiad z agentem FBI. Wypytując o szanse kobiet na pracę w agencji sprawdzała, jak w środku wygląda biuro i jak jest zabezpieczone. A i, jak się okazało, jak nie jest, bo sejf z dokumentami nie posiadał żadnych zamków, jedynie zwykłą klamkę. Nie było alarmów, a z zamkiem w drzwiach poradziłby sobie pierwszy lepszy włamywacz.
Wszystko szło zgodnie z planem? Prawie.
Przed planowanym skokiem jedna osoba się wycofała, bojąc się ewentualnych konsekwencji. Ryzyko niepowodzenia było jeszcze większe, bo nikt nie miał pewności, czy niezdecydowany nie wsypie grupy.
Walka stulecia pomogła w napadzie
Szkoda jednak było rezygnować z tak dobrego planu. Tym bardziej że włamanie zaplanowano na 8 marca 1971 roku, w dniu walki Muhammada Aliego z Joe Frazierem. Cała Ameryka oglądała pojedynek. W tym dozorca, który nie słyszał włamywaczy na piętrze. A małego rabanu narobili - jeden z zamków okazał się lepiej zabezpieczony, więc żeby dostać się innymi drzwiami, należało użyć łomu.
Muhammad Ali "pomógł" włamywaczom
Włamywacze znaleźli to, o czym marzyli. Dokumenty potwierdzały szeroko zakrojoną inwigilację pacyfistów. Agenci byli na każdej uczelni. Śledzono skautów, tylko dlatego, że wysłali listy do swoich odpowiedników w krajach komunistycznych. FBI miało plany, by zbierać dane na każdego, kto wydaje się być antyamerykański. Służby celowo rozpuszczały plotki, że FBI przegląda wszystkie listy. Tak doprowadzano do paranoi.
Jeden z agentów chwalił się na piśmie, że po przeniknięciu do grupy pacyfistów zaczął rozsiewać plotki na temat jednego z antywojennie działających małżeństw. Pogłoski o zdradzie, które rozpuścił, doprowadziły do rozstania.
Wszystko, co włamywacze przechwycili, trafiło do prasy.
Najcenniejsze okazały się jednak dokumenty wspominające o “Cointelpro”. Dopiero kilka lat później udało się odkryć, że chodziło o prowadzoną od 1956 roku inwigilację osób podejrzanych o komunistyczne sympatie. Rzecz jasna to był tylko pretekst, bo na celowniku służb mógł być niemal każdy. Działania FBI polegały również na kolportowaniu kolorowanki “Czarnych Panter” (radykalnej organizacji walczącej o prawa czarnej mniejszości), w której policjanci przedstawieni byli jako świnie.
Dzięki ujawnieniu informacji związanych z “Cointelpro” opinia publiczna dowiedziała się, że FBI wysyłało listy do Martina Luthera Kinga Jr., które miały nakłonić go do samobójstwa. “Jesteś skończony” - pisali agenci.
Gdyby nie kradzież dokumentów z Media, po latach nie wyszedłby na jaw program “Cointelpro”.
A co stało się z włamywaczami? Sprawców zamieszania szukało 150 agentów. FBI typowało osoby z ruchów antywojennych i podejrzewało ich o włamanie, ale były to strzały w ciemno.
Co nie oznacza, że ósemka rabusiów nie była bliska wpadki.
FBI na tropie
Do FBI szybko dotarło, że rzekoma studentka przeprowadzająca wywiad kilka miesięcy wcześniej może mieć coś wspólnego ze skokiem. Sęk w tym, że zadowolony z wywiadu agent nawet nie zanotował jej nazwiska. Przygotowany rysopis również zdał się na nic, bo Bonnie ucharakteryzowana była na typową studentkę. Podejrzana była więc każda młoda, ucząca się kobieta, a ślad nie prowadził do właściwej osoby.
Większym problemem były kserokopiarki, za pomocą których tworzono kopie dokumentów rozsyłanych do mediów. Dwie z nich znajdowały się w pracy dwóch członków grupy. Jak się okazało, każda z nich miała własną sygnaturę, dzięki czemu producent, Xerox, mógł ustalić, które urządzenie co dokładnie skopiowało. FBI zażądało, by firma ujawniła, z których maszyn korzystali włamywacze. Producent spełnił żądania, ale mimo to agenci nie wpadli na trop sprawców.
Włamywacze ujawnili się dopiero po 43 latach, gdy ich przewinienie się przedawniło. “Wiedzieliśmy, że jeśli my tego nie zrobimy, to nikt tego nie zrobi” - podsumowali swoje działanie sprzed lat.
W artykule wykorzystałem informacje z dokumentu “1971” oraz serwisu niebezpiecznik.pl.