5 superbroni września 1939, które nie zdołały uratować Polski
01.09.2021 06:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Podczas wojny we wrześniu 1939 roku wiele czynników działało na niekorzyść broniącej się przed hitlerowskim najazdem Rzeczpospolitej Polskiej. Trudne położenie geograficzne pogarszały złe plany obronne, których kształt nie był motywowany kwestiami militarnymi, tylko politycznymi, a braki w wyposażeniu łączyły się z przestarzałą doktryną i przede wszystkim, fatalnym systemem łączności, który okazał się zupełnie nie przystawać do stylu prowadzenia działań wojennych narzuconego przez armię niemiecką.
Polska armia była wyposażona gorzej od swojego przeciwnika, bo mimo przeznaczania na zbrojenia podobnego odsetka budżetu co III Rzesza, polski budżet był od niemieckiego kilkukrotnie mniejszy. Jednak mimo znacznie skromniejszych środków, polskie biura projektowe i zakłady zbrojeniowe opracowały cały szereg nowoczesnych rodzajów broni, które dorównywały światowym odpowiednikom, a czasem okazywały się od nich lepsze. Oto kilka z nich.
Pistolet maszynowy Mors
Pistolety maszynowe jako typ broni powstały pod koniec I wojny światowej. Mogły one zapewnić pojedynczemu żołnierzowi możliwość zasypania przeciwnika bardzo dużą liczbą pocisków w krótkim czasie - możliwość dotąd zarezerwowaną dla wymagających co najmniej dwuosobowej obsady, ciężkich i niemobilnych karabinów maszynowych. Nic dziwnego, że pomimo wad takich jak niska celność i niewielki zasięg skuteczny prowadzonego ognia, pistolety maszynowe szybko znalazły sobie miejsce w nowoczesnych armiach. Polski Mors (po łacinie "śmierć") powstał w 1938 roku, po dwóch latach prac projektowo-badawczych.
Działał na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, był zasilany z pudełkowego magazynka o pojemności 25 nabojów i miał szybkostrzelność 400 strzałów na minutę. Ta stosunkowo ciężka i duża broń z drewnianym łożem została wyposażona w dwa spusty - jeden do prowadzenia ognia pojedynczego, a drugi do strzelania seriami. Mors był świetnie wykonany i miał szereg rozwiązań mających zwiększyć wygodę użytkowania i skuteczność, takich jak składana podpórka w przednim chwycie, czy możliwość szybkiej wymiany lufy (oba te elementy były zasadniczo zbędne), co sprawiało, że był bronią drogą. Przed wybuchem wojny do jednostek zdążyła trafić tylko testowa partia 39 Morsów, z których do dzisiejszych czasów przetrwały trzy niekompletne egzemplarze.
Samolot myśliwski PZL 50 Jastrząb
Stanowiący w drugiej połowie lat 30. XX wieku uzbrojenie polskiego lotnictwa myśliwskiego samolot PZL P11 w kolejnych wersjach był bardzo udaną maszyną. Niestety, bardzo szybki postęp technologii lotniczych sprawił, że błyskawicznie stała się ona przestarzała w porównaniu do innych, światowych konstrukcji, takich jak niemiecki Messerschmit Me 109, czy angielski Hawker Hurricane. Polska potrzebowała własnego myśliwca w układzie dolnopłatu, z chowanym podwoziem, zamykaną kabiną i metalowym poszyciem kadłuba, który mógłby dzięki tym cechom osiągać wyższe prędkości. Takim samolotem miał być PZL P50 "Jastrząb", który został oblatany na początku 1939 roku. Nie obeszło się bez kłopotów: wyniki prób w locie nie były zadowalające, bo samolot osiągał jedynie ok. 430 km/h, zamiast zakładanych 500.
Po wprowadzeniu kilku zmian udało się osiągnąć wyższą prędkość, wciąż jednak nie dochodząc do wymaganego pułapu. "Jastrząb" był wyposażony w zbyt słaby, jak na potrzeby tej konstrukcji silnik o mocy maksymalnej 810/840 KM, ale projektanci przewidzieli szybkie wprowadzenie wariantów z mocniejszymi jednostkami napędowymi, do czego ich samolot był konstrukcyjnie przygotowany. PZL 50 miał konstrukcję w całości metalową, z duraluminiowym pokryciem, chowanym podwoziem i zamykaną kabiną pilota. Był uzbrojony w cztery karabiny maszynowe - dwa w kadłubie i dwa w skrzydłach - a także niezwykle istotny, choć niestrzelający element wyposażenia: radiostację. Do pierwszego września 1939 wyprodukowano pięć egzemplarzy "Jastrzębia", jednak żaden z nich nie został w pełni ukończony i nie wziął udziału w walce.
Czołg 7TP
Czołgi to kolejna broń, której historia zaczęła się w czasie I wojny światowej, z potencjału której armie świata coraz lepiej zdawały sobie sprawę. Także Polska starała się stworzyć własne siły pancerne. Częścią tego wysiłku był zakup w Wielkiej Brytanii na początku lat 30. 38 czołgów Vickers E, a także licencji na samodzielną produkcję dalszych wozów tego typu. Po gruntownym przebadaniu nabytych czołgów Polacy zdecydowali nie uruchamiać produkcji licencyjnej, zamiast tego rozpoczynając prace nad własną, udoskonaloną wersją. Kolejne testy i kolejne iteracje projektu zaowocowały w końcu czołgiem nazwanym 7TP, czyli "siedmiotonowy, polski".
Wbrew swojej nazwie, 7TP w ostatecznej konfiguracji ważył nieco ponad 10 ton i bardzo poważnie różnił się od swojego brytyjskiego pierwowzoru. Do jego napędu zastosowano silnik o mocy 110 KM wykorzystujący olej napędowy, co było rozwiązaniem bardzo rzadko spotykanym. Polscy projektanci zwiększyli grubość pancerza przedniego czołgu i poprawili opancerzenie boków, a we współpracy ze Szwedzkim Boforsem stworzono nową wieżę wyposażoną w armatę przeciwpancerną 37 mm produkcji tejże firmy. 7TP rozwijał prędkość do 37 km/h po drodze i dzięki zbiornikowi paliwa o pojemności 80l był w stanie przejechać do 160 km bez tankowania. Produkcja odbywała się z pewnymi problemami, przez co przed wybuchem wojny udało się ukończyć około 110 sztuk czołgów tego typu. Wzięły one udział w walkach, z powodzeniem zwalczając wozy niemieckie
Karabin przeciwpancerny Wz. 35 (Ur)
Wobec coraz większego nasycenia armii najbardziej prawdopodobnego przeciwnika - hitlerowskich Niemiec - czołgami i wozami opancerzonymi, potrzebne były sposoby, pozwalające na możliwie powszechne zwalczania tego typu broni przeciwnika. Polska produkowała udane działka przeciwpancerne 37 mm na licencji Boforsa (te same, w które wyposażone były czołgi 7TP), jednak nie było ich tyle, żeby nasycić całą armię, a ponadto były zbyt duże i za mało mobilne. Zamiast tego, podstawową bronią przeciwpancerną polskiego żołnierza miał być karabin przeciwpancerny (nazywany niekiedy rusznicą przeciwpancerną) Wz. 35. Zaprojektowany w Państwowej Fabryce Karabinów w Warszawie w 1935 roku karabin miał kaliber 7,92 mm i imponująca długość 1,76 m.
W odróżnieniu od innych karabinów przeznaczonych do niszczenia czołgów, Wz. 35 nie strzelał nabojami z pociskiem rdzeniowym, którego zadaniem było wbić się w pancerz niczym strzała, tylko autorskimi nabojami z pociskiem ołowianym. Dzięki bardzo długiej (1,2 m) lufie, pocisk z Wz. 35 miał bardzo wysoką prędkość i energię. Przy uderzeniu o stalową płytę rozpłaszczał się, oddając energię i powodując wybicie w pancerzu otworu, albo, jeśli był on za gruby, wywołując pęknięcie stali po wewnętrznej stronie i deszcz ostrych odłamków, mogących zabić lub obezwładnić załogę. Była to technika bardzo skuteczna wobec ówczesnym konstrukcjom: według instrukcji użytkowania, pocisk z Wz. 35 powinien być w stanie przebić z odległości 100 m pancerz o grubości nawet 40 mm. Wyprodukowano kilka tysięcy karabinów tego typu, które następnie zapakowano w skrzynie z ostrzegawczym napisem, że zawierają elementy optyczne. Rozpuszczano też plotki, że karabin tego typu zaprojektowano dla… Urugwaju. Chodziło o to, żeby ukryć przed Niemcami istnienie i możliwości karabinu, który od domniemanego miejsca przeznaczenia zaczęto nazywać Ur, jak Urugwaj. Według niektórych źródeł nadmierna tajność sprawiła, że podczas walk we wrześniu 39. nieprzeszkoleni żołnierze nie wiedzieli, jak posługiwać się karabinami Wz. 35, jednak istnieją relacje wskazujące na to, że "Ur-y" były używane z powodzeniem przez cały czas trwania walk.
Samolot bombowy PZL 37 Łoś
Generał Giulio Douhet, włoski teoretyk wojny powietrznej uważał, że lotnictwo samo jest w stanie wygrywać wojny. Jego poglądy wywarły ogromny wpływ na koncepcje strategicznego użycia sił powietrznych oraz kierunki rozwoju konstrukcji lotniczych między innymi w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Stanach Zjednoczonych. W Polsce też pojawiły się koncepcje utworzenia sił bombowych, zdolnych do wykonywania niszczących uderzeń głęboko na tyłach nieprzyjaciela. Materializacją idei samolotu, który mógłby sprostać takim zadaniom był PZL 37 Łoś. Łoś był średnim bombowcem o układzie dolnopłatu i metalowej, półskorupowej konstrukcji. Jego cechą charakterystyczną była bardzo dopracowana aerodynamika - tak kadłuba, jak i skrzydeł - dzięki której możliwe było osiągnięcie bardzo dużego, jak na tę klasę samolotów udźwigu bomb oraz wysokiej prędkości wynoszącej dla niektórych wersji powyżej 440 km/h (dla porównania, stanowiące trzon polskiego lotnictwa myśliwskiego tamtych czasów samoloty PZL P11c osiągały prędkość 370 km/h!). Prezentowany na międzynarodowych imprezach lotniczych Łoś wzbudzał wielkie zainteresowanie za granicą.
Zakupem polskich bombowców zainteresowane były między innymi Grecja, Holandia, Hiszpania, Belgia, Bułgaria, Turcja, Rumunia, Jugosławia, a także Iran. Do polskich sił powietrznych, według pierwotnych planów trafić miało 180 tych samolotów, jednak później liczbę tą zredukowano do 124 zamówionych egzemplarzy. Ostatecznie przed wybuchem wojny wojsko odebrało 96 Łosi, które wzięły intensywny udział w walkach. Niestety, wobec całkowitej dominacji Luftwaffe w powietrzu PZL 37 nie miały okazji wykazać się z najlepszej strony, szczególnie że używano ich do zadań, do których nie zostały stworzone, takich jak bombardowanie kolumn marszowych przeciwnika czy wsparcie własnych wojsk.