109. rocznica katastrofy tunguskiej. Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi
Syberia, 30 czerwca 1908 roku. Syberyjska tajga nad rzeką Podkamienna Tunguzka na północ od Bajkału. Dziewiczy, niezamieszkany teren. Tego dnia jednak przestał być znany jako dziki ostęp, a jako miejsce jednej z największych zarejestrowanych przez człowieka eksplozji. W promieniu 40 km wszystkie drzewa zostały powalone. W okręgu 650 km eksplozję można było dostrzec gołym okiem. Dźwięk wybuchu był 1000 km od miejsca katastrofy. Siła uderzenia była tak potężna, że magnetometry w Rosji wskazywały rejon jako drugi biegun północny. Przyjęta przez większość świata hipoteza? Uderzenie meteorytu. Wystarczy jednak zejść głębiej króliczej nory, by przekonać się, że w katastrofę mogły być zamieszane wojskowe służby, kosmici, a nawet Nikola Tesla.
Interesujące jest, że do dziś nie udało ustalić się, co dokładnie było przyczyną ogromnej eksplozji. Ostatnie badania z 2013 roku, prowadzone pod kierownictwem Wiktora Kwasnicy z Instytutu Geochemii, Mineralogii i Złóż Naturalnych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie, potwierdzają wcześniejsze hipotezy o meteorycie. Zespół badaczy przy pomocy m.in. transmisyjnego mikroskopu elektronowego znaleźli w skalnych okruchach z tamtego regionu pierwiastki, charakterystyczne dla meteorytów, jak taenit (stop żelaza i niklu) czy trollit, czyli siarczek żelaza. Nie są to jednak dowody wiążące –fragmenty mogły znaleźć się na miejscu katastrofy już po niej, a niektórych zastanawia również mała zawartość osmu i irydu – pierwiastków charakterystycznych dla meteorytów, które trafiają w naszą planetę.
Jakie są inne sugestie? Zdaniem innych badaczy, przyczyną mogły być złoża metanu, które wybuchły pod powierzchnią obszaru. Spójrzmy na to jednak z innej perspektywy – konspiracji i teorii spiskowych. Tutaj hipotez jest tyle, ilu autorów.
Jedną z pierwszych i dość kontrowersyjnych teorii przedstawił astronom Lincoln LaPaz w 1941 roku. Stwierdził wtedy, że eksplozja była wynikiem kolizji pomiędzy Ziemią a fragmentem antymaterii. W momencie kontaktu z materią następuje tak zwana anihilacja cząstek i antycząstek. To miałoby wyjaśniać, dlaczego na miejscu znaleziono tak mało fragmentów potencjalnej przyczyny wybuchu.
Hipoteza jednak ma pewne słabe punkty. Żeby doszło do takiego wybuchu, musiałby to być naprawdę spory kawałek antymaterii. Nie zaobserwowano jednak na tyle dużych obiektów we Wszechświecie, by można była rozważać hipotezę LaPaza. Zresztą, gdyby faktycznie doszło do zetknięcia, anihilacja miałaby miejsce już w atmosferze.
Inna naukowa hipoteza powstała w 1973 roku. Albert A. Jackson i Michael P. Ryan, amerykańscy naukowcy (jakżeby inaczej) zasugerowali, że doszło do kontaktu z małą czarną dziurą, która akurat weszła w trajektorię Ziemi. Ta hipoteza została jednak stosunkowo szybko obalona przez środowisko naukowe – głównie przez pojawienie się niklu i śladów zderzenia na miejscu.
To jeszcze spekulacje w bardziej specjalistycznych kręgach. Przejdźmy na inny, mistyczno-paranaukowy poziom.
Na początku artykułu wspomniałem, że katastrofa miała miejsce w niezamieszkanej okolicy. To prawda, jednak ta część Syberii jest domem dla jej rdzennych mieszkańców – Ewenków. Nie żyli oni w obszarze eksplozji, ale według zeznań, część z nich była świadkami tego, co faktycznie się stało.
Katastrofa była gniewem bożym samego Agda. W wierzeniach Ewenków to władca piorunów. Szamani plemienia zeznali, że Agda, niezadowolony z powodu kłótni wewnątrz ludu, postanowił przywołać go do porządku. Dlatego zesłał na ten obszar „demony o błyszczących oczach i płonących ogonach”, by ukarać Ewenków. Brzmi absurdalnie? Nie dla autochtonów. Uznali bowiem obszar za swoją świętą ziemię. W efekcie mieli zabić kilkunastu członków radzieckich ekspedycji naukowych. Dopiero w 1927 mineralog Leonid Kulik porozumiał się z Ewenkami, by pozwolili zbadać to zjawisko.
Strefa objęta efektami katastrofy:
Oczywiście mity ciągle narastały, więc wśród sprawców nie mogło zabraknąć kosmitów. Ci zazwyczaj próbowali dokonać inwazji, zrzucali ładunki nuklearne lub po prostu się rozbijali. Na poparcie tych domysłów trudno jednak znaleźć przekonujące dowody (kosmici zrzucili bombę i polecieli sobie dalej?).
Znacznie ciekawszą teorią spiskową jest potencjalny udział Nikoli Tesli w wybuchu. Tak, wynalazca zafascynowany prądem i bezprzewodową komunikacją miał maczać palce przy eksplozji. Akurat w 1908 roku przebywał na Long Island, gdzie pracował nad wielką wieżą transmisyjną. Wardenclyffe Tower miała być przekaźnikiem fal radiowych, łącząc Amerykę Północną z Europą. Tesla jednak borykał się z ciągłym brakiem funduszy i rosnącą frustracją, że nikt nie docenia jego geniuszu i potencjału, który drzemie w jego wynalazku.
Dlatego zwolennicy tej teorii uważają, że serbski konstruktor postanowił pokazać, jaka potęga drzemie w wieży. Wielki bąbel czystej energii elektrycznej miał przelecieć przez atmosferę i wylądować na Syberii, powodując spustoszenie w tajdze. Wszystko w imię nauki, oczywiście.
Katastrofa Tunguska stała się już popkulturowym tropem. Mitem, który ma tyle odmian, ile osób, chcących wierzyć w jedno, konkretne wyjaśnienie. Czy kiedyś je poznamy? Może. Na razie znajdujemy się w sferze mniej lub bardziej wiarygodnych hipotez. Jednak to nie wiarygodność determinuje ich popularność. Im bardziej atrakcyjna teoria, tym więcej dowodów znajdzie się na jej potwierdzenie. Jak w każdej dobrej konspiracji.