Mem jako symbol nienawiści? To możliwe - internetowe obrazki są nie tylko rozrywką
Memy, pod płaszczykiem humoru i wolności słowa, mogą być wykorzystywane w niewłaściwym celu. Nie zawsze powinno się je traktować wyłącznie w kategoriach żartu.
14.10.2016 | aktual.: 15.10.2016 08:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Indonezyjski rząd chce, by osoby, które wrzucały do sieci memy zawierające zniesławiający lub oszczerczy ton, trafiały do więzienia. Sęk w tym, że nie sprecyzowano, jakie warunki spełnia taki mem, co daje pole do nadużyć. O ile można się zgodzić, że niektóre “śmieszne obrazki” bywają krzywdzące - o czym przekonaliśmy się nieraz w Polsce, gdy bohater mema zaczyna być rozpoznawany i wyśmiewany w prawdziwym życiu - o tyle jednej, konkretnej definicji obrażającego mema nie ma. Zwraca się więc uwagę na to, że karanie za memy może być wymierzone np. w opozycję, która za pomocą internetowych komiksów chciałaby naśmiewać się z władzy.
Zresztą sam fakt, że mem może kogoś urazić, wielu w sieci dziwi. Przecież to tylko obrazek!
Niedawno organizacja Anti-Defamation League, walcząca z nienawiścią i rasizmem, zaliczyła obrazek “Pepe the Frog” do symboli nienawiści. Wśród nich jest swastyka, nazistowskie terminy i hasła, flaga konfederacji czy logo Pitbull. Dlaczego internetowy mem znalazł się w takim gronie? Wbrew pozorom nie ma w tym niczego dziwnego. Zielona żaba swoją internetową karierę zaczynała jako symbol “przegrywów”, czyli ludzi samotnych, aspołecznych, nie widzących sensu życia. Z czasem Pepe nabrał nowych znaczeń. Występował jako faszysta, terrorysta, bazował na stereotypach. Żaba była więc żydem stojącym za atakiem na World Trade Center, muzułmaninem zabijającym niewiernych. W rodzimej wersji był Polakiem ubranym w biało-czerwony dres, pijącym tanie piwo i cieszącym się, że jego kraj nie przyjmuje imigrantów.
Pojawiło się wiele głosów sprzeciwu, według których dodanie mema z Pepe do symboli nienawiści to przejaw “politycznej poprawności”. Ogranicza się wolność słowa, nie pozwala żartować, bo kogoś można obrazić. Trudno jednak dyskutować z tym, że niektórzy twórcy tego typu obrazków przesadzają. Czy komiksowa zielona żaba w stroju esesmana, na tle obozu w Oświęcimiu, to widok mniej oburzający niż narysowana na murze Gwiazda Dawida wpleciona w nazwę klubu?
Przyjęło się, że mem to żart. Czasem śmieszny, czasem przekraczający granicę dobrego smaku, ale jednak żart. Coś nie na poważnie, co należy traktować z przymrużeniem oka. Tymczasem w Polsce memy już stają się narzędziem politycznej walki. Symbolem opozycji. - _ „SOKzBURAKA” jest w tej chwili najbardziej aktywizującą internautów stroną opozycyjną w Polsce _ - mówił w wywiadzie z serwisem koduj24.pl twórca tego fanpage’a. Tymczasem dziennikarz “Do Rzeczy”. sugeruje, że “za tym projektem stoi think-tank jednej z największych partii w Polsce oraz agencja marketingowa, która od początku reprezentuje ją w sieci” i że profil “w okresie wyborczym został przejęty i sprofesjonalizowany”.
Palmer Luckey, współtwórca Oculus Rift, w tajemnicy sfinansował stronę tworzącą obrazki wymierzone w Hilary Clinton. Odłóżmy na bok dyskusję, czy osoby ze świata technologii powinny - wykorzystując do tego nie tylko swoje finanse, ale popularność i fakt, że dla wielu są autorytetami - angażować się w politykę. Warto zwrócić uwagę na sposób wyrażania poparcia: strona z memami ma pomóc jednemu kandydatowi, a ośmieszyć drugiego. I patrząc na to, jak często memy wykorzystywane są właśnie przed Donalda Trumpa, coś w tej strategii jest. To pokazuje, że mem wykorzystać można w celach propagandowych, a “humorystyczne obrazki”. wcale nie są rozrywką.
A tak wciąż często się je traktuje, machając ręką na rasistowskie symbole wykorzystywane w obrazkach. Rzecz jasna nie twierdzę, że droga, którą idą np. indonezyjscy politycy, jest dobra, ale trzeba częściej zwracać uwagę na znaczenie memów. Już dawno przestały być tylko żartami. Lekceważenie tego może mieć poważne konsekwencje.
Adam Bednarek