W wojnach walczyli zwykli ludzie, nie bohaterowie ratujący świat. I gry zaczynają to pokazywać
Historie gier wojennych przestają skupiać się na superbohaterach, którzy w pojedynkę pokonywali wrogie armie. Zaczynają liczyć się proste, wzruszające historie zwykłych ludzi.
06.10.2016 | aktual.: 06.10.2016 18:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Początek kampanii dla jednego gracza w Battlefield 1 może być jednym z najlepszych wstępów do gry w ostatnich latach. Na razie możemy go oglądać na fragmencie rozgrywki. Grający wciela się w jednego z żołnierzy. Po kilku minutach ginie. Zwykle w grach zacząłby od początku misji, jednak w Battlefieldzie 1 widzimy, że czas zwalnia, a na ekranie pojawia się imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci: 1899-1918. A potem znowu wraca się na pole bitwy, sterując już innym młodym chłopakiem. Wysłanym na pewną śmierć - zdają się mówić twórcy. Ginie się, umiera, ginie, umiera, ginie, umiera. I nikt nie zwracał na to uwagi. Mięso armatnie, w które wcielamy się grając w Battlefield 1.
W tym krótkim, bo zaledwie dwunastominutowym fragmencie jest więcej przejmujących scen. Na przykład ta, gdy niemiecki żołnierz po prostu się zatrzymuje. Reszta biegnie, próbuje walczyć z wrogiem, a on nie ma już sił. Idzie jak zombie. Ma dosyć. Za moment zostaje rozstrzelany. Gdzieś obok inny siedzi, rozpacza trzymając się za głowę. To shell shock - normalna reakcja wielu żołnierzy będących na froncie w czasie I wojny światowej, którzy nie mogli poradzić sobie z traumą. Panikowali, byli bezsilni. Mało która wojenna strzelanka *skupiała się na takich problemach. *Na tym, że byli to ludzie, którzy nagle musieli zabijać i patrzeć, jak giną ich nowi koledzy.
Sam fakt, że twórcy zwracają uwagę na takie rzeczy, pokazuje, że Battlefield 1 stawia na emocje. Oczywiście cała gra nie będzie taka. - Uznaliśmy, że skupienie się na jednej postaci, którą przerzucalibyśmy z miejsca na miejsce, nie byłoby przekonujące i mogłoby wydawać się nierealistyczne. Dlatego zdecydowaliśmy się na formę antologii z zestawem różnych bohaterów i ich osobistych historii - mówią twórcy.
W prologu steruje się zwykłymi chłopakami, którzy trafili na pole bitwy. Później wcielimy się w ważniejsze postaci. Wśród nich będzie rebeliantka, prawa ręka Lawrence'a z Arabii. Ona raczej ot tak na froncie nie umrze. - Możecie działać z rozmachem lub niezauważenie, atakować przeciwnika z bliska, konno lub z wykorzystaniem pojazdów - opisują jej misje twórcy. Czyli zabawa w zabijanie.
Nie ma co liczyć na to, że Battlefield 1 pokaże jak naprawdę wyglądała I wojna światowa. Że twórcy nie stworzą akcji rodem z Hollywood. Że jeden pocisk zabije wirtualnego bohatera. W końcu to tylko gra, rozrywka. Nie zmienia to jednak faktu, że wreszcie w mainstreamowej produkcji, w którą mają zagrać miliony, zostanie pokazany bezsens wojny. Chaos starć. W poważny, wzruszający sposób. Krótka historia zwykłych ludzi: dostali broń, starali się strzelać, zginęli. Żaden z nich nie był bohaterem. Nadzieję na to daje mocny prolog.
Zwykle wojna (w szczególności II wojna światowa, bo to najczęściej wykorzystywany motyw) w grach była czarno-biała. Dobrzy żołnierze biją złych. Wielka polityka, historyczne zawiłości twórców nie obchodziły - liczyło się to, że faszyści dostawali łupnia. Tego chcieli grający. Z tym stereotypowym podejściem zerwały niezależne, mniejsze studia. Bardzo dobrą produkcją było Valiant Hearts: The Great War, rozgrywające się w czasie I wojny światowej. Bohaterem byli nie dzielni żołnierze, którzy chcieli odmienić losy świata. Im zależało tylko na tym, by przeżyć. Jeszcze mocniej pokazywało to polskie This War of Mine. Przejmowaliśmy kontrolę nad cywilami. Wojna była gdzieś obok, daleko, ale jej konsekwencje odczuwało się na każdym kroku. Brakowało żywności, leków, schronienie atakowane było przez szabrowników. Jeśli gracz chciał, też mógł się nim stać i napadać na domy innych, by zebrać w ten sposób brakujące przedmioty.
Oczywiście to była tylko gra. Nic nie stało na przeszkodzie, by czerpać frajdę z bycia “tym złym”, napadającym na staruszków. Ale w This War of Mine można było się zastanowić - a co by było, gdybym naprawdę musiał podejmować takie decyzje? Gdyby to ode mnie zależało, czy przyjąć do domu chorą kobietę, czy zamknąć jej drzwi przed nosem, bo przecież moja grupa ledwo sobie radzi? Produkcje niezależne zapoczątkowały to, co dzisiaj wykorzystywane jest w grach wysokobudżetowych. Czyli skupienie się na zwykłych ludziach walczących na froncie. Nie bohaterach, w pojedynkę zmieniających losy świata.
Dobrze, że w Battlefieldzie 1 będą też momenty, w których dojdzie do nas, że ci wirtualni żołnierze to w przeszłości byli prawdziwi ludzie, często mający mniej niż 20 lat. Ginęli tysiącami. W przerwach od zabawy, jaką jest strzelanie na wirtualnym polu bitwy, dobrze będzie spojrzeć na I wojnę inaczej, na poważnie. Tym bardziej że Battlefield 1 pewne walory edukacyjne już ma. Czarnoskóry żołnierz z okładki, będący obiektem krytyki, uświadomił wielu ludzi na całym świecie, że jednostki składające się z czarnoskórych również miały swój udział na froncie. O czym wielu zdążyło zapomnieć lub nie chciało pamiętać.
Adam Bednarek