Tajna wojna USA. Prowadzą ją "niewidzialne" okręty podwodne

Tajna wojna USA. Prowadzą ją "niewidzialne" okręty podwodne

Tajna wojna USA. Prowadzą ją "niewidzialne" okręty podwodne
Źródło zdjęć: © US Navy | M. Smith
01.12.2019 15:57, aktualizacja: 02.12.2019 11:14

Od dwóch lat amerykańskie media próbują wyjaśnić, dlaczego okręt podwodny typu Seawolf USS "Jimmy Carter" aż dwukrotnie wywieszał w 2017 r. flagę "Jolly Roger". To znak sygnalizujący wykonanie faktycznej misji bojowej. Tylko jakiej?

Działania amerykańskich okrętów podwodnych były i są w Stanach Zjednoczonych objęte wielką tajemnicą. Są to bowiem jednostki przeznaczone do tego, by się głęboko zanurzyć i działać w całkowitej tajemnicy. Wiadomo więc jedynie, że poszczególne, amerykańskie okręty wychodzą na morze i z niego wracają. Informacje natomiast co się dzieje w międzyczasie należą do rzadkości.

Sytuacja się zmieniła w 2017 r., gdy dociekliwi dziennikarze zauważyli na kiosku wracającego z patrolu okrętu podwodnego USS "Jimmy Carter" nie tylko banderę amerykańską, ale również piracką flagę Jolly Roger z kilkoma dziwnymi oznaczeniami. Sprawa nie była wcale błaha, ponieważ znak ten od I wojny światowej wywieszają tylko te okręty podwodne, które odniosły sukces w bezpośredniej walce, topiąc jakieś jednostki pływające, stawiając miny lub dokonując abordażu.

Obraz
© US Navy | M. Smith

Zwyczaj ten został wprowadzony po raz pierwszy na brytyjskich okrętach podwodnych, w odpowiedzi na złośliwe uwagi ówczesnego, Pierwszego Lorda Morskiego admirała Arthura Wilsona. Określił on podwodników jako "podstępnych, działających nie fair i cholernie nie-angielskich!" ("underhanded, unfair and damned un-English!"). Same okręty podwodne nazwał "piratami" i w rewanżu dowódcy takich jednostek zaczęli wywieszać znaki wcześniej rzeczywiście wykorzystywane przez piratów (jako pierwszy był HMS "E-9" pod dowództwem kmdr ppor. Maxa Hortona).

Brytyjczycy dodawali jednak na tej fladze specjalne oznaczenia, które od razu wyjaśniały, jaki sukces odniosła dana załoga w działaniach bojowych. Swoje znaki miały więc zatopione statki, okręty, małe jednostki pływające, akcje abordażowe, jednostki zniszczenie ogniem armat lub podłożonym ładunkiem wybuchowym, operacje dywersyjno-szpiegowskie (sztylet) oraz akcje poszukiwawczo-ratownicze (koło ratunkowe).

Po II wojnie światowej brytyjscy podwodnicy kontynuowali tą tradycję podnosząc m.in. Jolly Roger na atomowym okręcie podwodnym HMS "Conqueror", który w czasie Wojny o Falklandy w 1982 r. zatopił argentyński krążownik "General Belgrano". Już w najnowszych czasach brytyjskie "znaki pirackie" dostawały oznaczenia liczby wystrzelonych spod wody rakiet Tomahawk na cele w Libii, Iraku i Syrii oraz oznaczenia operacji specjalnych.

Obraz
© Wikipedia

Piracką flagę na USS "Jimmy Carter" wywieszono jednak w czasie pokoju i dodatkowo, gdy nie prowadzono żadnych, antyterrorystycznych działań odwetowych (związanych np. z wystrzeleniem pocisków manewrujących). Dodatkowo, nie rozpoznano symbolu misji umieszczonego przez amerykańskich podwodników na fladze.

Charakteru wykonywanych przez ten okręt zadań nie ustalono definitywnie również po mechanicznych uszkodzeniach tej jednostki w 2015 roku oraz wyróżnieniu Presidential Unit Citation nadanym jej w 2012 r. Tymczasem jest to przecież najwyższe amerykańskie odznaczenie wojskowo przyznawane w Stanach Zjednoczonych jednostkom wojskowym i okrętom za wyjątkowy heroizm w walce z uzbrojonym przeciwnikiem.

Dodatkowo ta "wyjątkowość" w wykonywaniu zadania bojowego musi się wyróżniać od tego, w jaki sposób działały inne okręty podczas takiej samej operacji. Na USS "Jimmy Carter" musiało wiec wydarzyć się coś zupełnie niespotykanego, tak jak np. w 1967 roku na okręcie USS "Liberty". Jednostka ta otrzymała wyróżnienie Presidential Unit Citation za heroizm załogi ratującej okręt zaatakowany przez siły izraelskie pomimo: ciężkich uszkodzeń, 34 zabitych oraz 174 rannych na pokładzie.

Obraz
© US Navy | G.Trian

Uzasadnienie przyznania odznaczenia dla USS "Jimmy Carter" zostało oczywiście utajnione, podobnie zresztą jak wcześniej innego okrętu podwodnego do działań specjalnych USS "Parche" typu Strugeon. Jednostka ta została zresztą w ten sam sposób wyróżniona dziewięć razy (w tym ostatni raz tuż przed wycofaniem w 2004 r.). Od tego czasu żaden inny okręt nie otrzymał Presidential Unit Citation – do 2012 r.

Posmaku sensacji nadawał sam fakt, że w przypadku USS "Jimmy Carter" chodziło o jeden z trzech istniejących okrętów podwodnych typu Seawolf (o wyporności podwodnej 12139 ton), które są uważane za najtajniejsze w swojej klasie i z założenia mają być przeznaczane do najbardziej sekretnych i najtrudniejszych misji.

Ze względu na swoje unikatowe właściwości jeżeli chodzi o możliwości bojowe, głębokość zanurzania (poniżej 500 m) oraz zminimalizowanie pól fizycznych często uważa się je za jednostki myśliwskie, specjalnie predysponowane do "polowań" na inne okręty podwodne. Były jednak tak drogie (około 6 miliardów dolarów za sztukę), że z planowanych 29 jednostek ostatecznie wprowadzono do linii tylko trzy.

Dodatkowo USS "Jimmy Carter" jest dłuższy o około 30,5 m od swoich dwóch starszych odpowiedników (138 m w porównaniu do 107,5 m). Oznacza to, że w środku kadłuba wmontowano dodatkową sekcję kadłuba ważącą 2500 ton (Multi-Mission Platform) z czymś, co prawdopodobnie zwiększyło zakres zadań wykonywanych przez ten okręt – i to tych najbardziej tajnych.

Przypuszcza się, że "tym czymś" jest specjalny dok do wypuszczania różnego rodzaju autonomicznych i sterowanych pojazdów podwodnych oraz dla komandosów i nurków głębinowych. Jest to wiec jednostka idealna do prowadzenia operacji szpiegowskich (podsłuchiwanie podmorskich linii komunikacyjnych), wydobywczych (wyciąganie szczątków rakiet z poligonów rakietowych) oraz sabotażowych. I być może to właśnie dlatego USS „Jimmy Carter” jest określany często jako największy i najbardziej niewidzialny szpieg Pentagonu.

Pomagają w tych działaniach dwa niezależne moduły napędowe umieszczone na dziobie i rufie, które ułatwiają utrzymywanie określonej pozycji pod wodą i poruszanie się na bardzo niebezpiecznych akwenach. Zupełnie nowy jest też system łączności z nowej generacji masztem komunikacyjnym.

Kiedy we wrześniu 2017 r. okręt podwodny USS "Jimmy Carter" został sfotografowany z flagą Jolly Roger podczas powrotu do baz Kitsap-Bangor koło Seattle w stanie Waszyngton, zaczęło się prawdziwe, dziennikarskie dochodzenie. Uznano, że znak ten powieszono po uzyskaniu jakiegoś zwycięstwa i za cel wzięto siebie wyjaśnienie – jakiego. Dochodzenie trwa już ponad dwa lata i nadal nie udało się określić, w jakiej „tajnej wojnie” brał lub bierze udział USS "Jimmy Carter".

Obraz
© US Navy | M.Smith

Wiadomo jednak, że jednostka ta uczestniczyła w niej wielokrotnie. To właśnie za jedną z takich akcji w 2012 roku została ona nagrodzono odznaczeniem Presidential Unit Citation. Ale i później okręt był bardzo intensywnie wykorzystywany, Amerykańskie media zwróciły uwagę szczególnie na trzy przypadki.

Poza dwukrotnie zauważonym znakiem Jolly Roger zwrócono również uwagę na "standardowy" początkowo rejs, który zaczął się wyjściem z bazy Kitsap-Bangor 20 stycznia 2013 r. Jednak już niecałe dwa miesiące później odnotowano wejście tej jednostki do portu Pearl Harbour na Hawajach, gdzie trzeba było dokonać napraw uszkodzeń mechanicznych - dziwnych i oczywiście okrytych tajemnicą.

Praktycznie nic nie wiadomo o wykonywanym w tym czasie zadaniu, które nieoficjalnie sklasyfikowany jako "Misja 7". Jedynie portal „War Is Boring” uzyskał od Pentagonu kilka dokumentów wykorzystując ustawy o dostępie do informacji. Przyznano się jednak w nich jedynie, że operacja przebiegała w "przy niesprzyjających i wyjątkowo stresujących warunkach bez zewnętrznego wsparcia”. Dodatkowo opisano, że okręt „z powodzeniem wykonał niezwykle wymagające i żmudne niezależne operacje podwodne o zasadniczym znaczeniu dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych".

Szczegółów operacji nie można też znaleźć w raportach przekazywanych obowiązkowo co roku przez wszystkie okręty, eskadry lotnicze i jednostki lądowe na lądzie do dowództwa Historii i Dziedzictwa Marynarki Wojennej w Waszyngtonie (Naval History and Heritage Command).

W przypadku okrętów podwodnych typu Seawolf, a szczególnie jeżeli chodzi o USS "Jimmy Carter", informacje są bardzo skąpe. Charakterystyczna dla tego okrętu jest również stosunkowo mała liczba zdjęć, jak również zaciemnianie na fotografiach twarzy niektórych osób biorących udział w oficjalnych uroczystościach.

Jest jednak prawie pewne, że USS „Jimmy Carter” wykonuje podobne operacje jak w czasach Zimnej Wojny okręt podwodny USS "Parche" typu Strugeon. To właśnie on zasłynął z podłączania się do tajnych, radzieckich kabli łączności na dnie Morza Ochockiego w latach 1978 i 1979. Po liczbie odznaczeń przyznanych załodze USS "Parche" wiadomo jednak, że takich operacji było o wiele więcej i to na tak niebezpiecznych akwenach jak Morze Barentsa.

Wbrew pozorom teraz takich niebezpiecznych miejsc działań jest o wiele więcej. Nie chodzi już bowiem tylko o Rosję i jej flotę, ale również o Koreę Północną i Chiny. W pierwszym przypadku Amerykanie mogą próbować przechwycić rakiety, które Koreańczycy cały czas strzelają w ramach testów w kierunku Japonii. Odnalezienie szczątków tych pocisków dałoby dowód na temat rzeczywistych możliwości północnokoreańskiego reżimu.

Bardziej niebezpiecznie jest w pobliżu Chin. Amerykanie pilnie potrzebują np. sprawdzać sposób prowadzenia prac na sztucznych wyspach budowanych przez Chińczyków na Morzu Południowochińskim.

Konieczne jest także rozpoznanie sygnatury najnowszych chińskich okrętów podwodnych, które według propagandy Pekinu zaczynają podobno dorównywać amerykańskim jednostkom typu Los Angeles. Wszystkie te działania mogą być prowadzone własnymi sensorami (poprzez obserwację optyczną lub nasłuch elektroniczny), sensorami umieszczanymi na dnie (boje hydroakustyczne, urządzenia nasłuchowe) oraz poprzez wysłanie sił specjalnych.

Obraz
© Wikipedia

Jest to związane często z działaniem na wodach płytkich, trudnych nawigacyjnie ze względu przede wszystkim na przeszkody podwodne oraz o dużym natężeniu ruchu. Stąd być może właśnie pochodzą uszkodzenia, jakie naprawiano w 2013 r. w Pearl Harbor. Amerykańskie media są dodatkowo też prawie pewne, że to USS "Jimmy Carter" wystrzelił drony, które miały odszukać stanowiska artylerii Północnej Korei ostrzeliwujących jedną z południowokoreańskich wysp w listopadzie 2010 roku.

Samo nadanie w 2012 roku USS „Jimmy Carter” odznaczeniem Presidential Unit Citation wbrew temu co przypuszczają amerykańscy dziennikarze może wcale nie być związane z działaniami dywersyjno-szpiegowskimi, ale z typowym dla okrętów podwodnych tropieniem się nawzajem wg. zasady "kto kogo pierwszy wykryje".

Dokładnie w tym samym czasie (12 września 2011 r.) swoje próby morskie przed wprowadzeniem do służby rozpoczął bowiem pierwszy, prototypowy, uderzeniowy okręt podwodny rosyjskiej marynarki wojennej "Siewierodwińsk" (projekty 885 typu "Jasień"). Okręt ten wszedł ostatecznie do służby 30 grudnia 2013 r. i być może amerykańscy podwodnicy mieli już wtedy w pełni zgrane jego sygnatury akustyczne.

W tym samym czasie swoje próby morskie miały też dwa jeszcze ważniejsze, atomowe rosyjskie okręty podwodne - wyposażone w rakiety balistyczne, pierwsze jednostki projektu 955 typu "Boriej": "Jurij Dołgorukij" i "Alieksandr Newskij". Oba te okręty wprowadzono do służby kolejno 10 stycznia 2013 r. i 23 grudnia 2013 r. I być może to właśnie na nie „elektronicznie” polował USS "Jimmy Carter".

Źródło artykułu:Defence24
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (72)