Snap ma się coraz gorzej. A jego twórca jest najlepiej opłacanym na świecie prezesem
Wyobraź sobie, że masz 27 lat. Jesteś warty prawie dwa i pół miliarda dolarów, a twoją żoną jest supermodelka. Jest jednak pewien mały zgrzyt: twój największy rywal próbuje zmiażdżyć twój biznes, kopiując rozwiązania, które sprawdziły się u ciebie.
Początkowo nie przejmujesz się tym. W końcu wiesz, że twoje rozwiązanie dalej ma wiernych fanów. Do tego próbujesz stworzyć lifestyle'owy gadżet w postaci okularów. W marcu 2017 roku twoja firma weszła na giełdę - od tego czasu twoja marka ma się coraz gorzej, ale dalej próbujesz utrzymać się na powierzchni. I choć firma straciła 720 milionów dolarów, jesteś najlepiej opłacanym szefem - według listy Bloomberga, zarobiłeś w 2017 ponad 500 milionów dolarów. Ponad dwa razy więcej od srebrnego medalisty rankingu.
Jeśli znasz taką sytuację z autopsji, gratuluję – jesteś Evanem Spiegelem, założycielem Snapchata (teraz Snap Inc.). Pozostałym czytelnikom mogę tylko przybliżyć postać, która przed 30. rokiem życia ustawiła siebie i kilka pokoleń swoich potomków naprzód.
Miłe złego początki...
Na pomysł stworzenia aplikacji, która wysyłałaby znikające po chwili zdjęcia lub wideo, Spiegel wpadł mając 21 lat. Snapchat miał być projektem na zaliczenie zajęć z projektowania, ale został wyśmiany. Jak w każdym micie założycielskim, Spiegel nie porzucił swojego pomysłu. Przeciwnie, zaczął go rozwijać.
Pojawienie się platformy było jak powiew świeżego powietrza w zatęchłej rzeczywistości mediów społecznościowych. Facebook już w 2012 roku był platformą, która służyła głównie do chwalenia się swoim jakże udanym życiem, gdzie wszyscy znajomi byli do bólu poprawni (poza paroma wyjątkami, które ze stachanowskim uporem postowały wówczas artykuły pełne teorii spiskowych). Podobnie było z Instagramem, działającym od 2010 – modelki, filtry i nieprawdziwe życie.
Na tle tych miejsc Snapchat wyróżniał się. Znacznie. Lubię używać metafory żywieniowej, kiedy go opisuję – Instagram był restauracją, która wpychała "gości" w ramy savoir-vivre'u, a Snapchat był całodobową budką z kebabem w sobotę o czwartej rano.
"Nie wiem, jak jest u ciebie, ale moi znajomi są super dziwni" – mówił Spiegel sześć lat temu. Snapchat miał przywrócić utraconą spontaniczność do sprofesjonalizowanych mediów społecznościowych.
Lata mijały, baza użytkowników rosła, Mark Zuckerberg składał oferty kupna, jednak Spiegel nie był zainteresowany sprzedażą, tylko dalszym rozwojem. Aplikacja się rozwijała, pojawiały się opcje relacji, a w 2015 roku za 150 milionów dolarów wykupiono start-up Looksery, specjalizujący się w technologii rozpoznawania twarzy. To był kolejny przełom, bo teraz można było korzystać z filtrów, które zamieniały nas w pandy, lisy, zombie czy Pikachu. I przy okazji zacząć zarabiać – pojawiły się sponsorowane filtry, a między relacjami puszczano kilkusekundowe reklamy.
Kradzione tuczy (statystyki)
Problemy zaczęły być jednak coraz bardziej widoczne, kiedy Instagram, należący do Facebooka, zaczął jawnie kopiować pomysły ze Snapchata. Relacja znikające po dobie, bezpośrednie wiadomości, nawet filtry na twarz – to wszystko gdzieś już było. Konkretnie w aplikacji Evana Spiegela. Użytkowników średnio jednak interesowało, że jedna aplikacja kradnie drugiej pomysły. W efekcie Instagram ma ponad 800 milionów użytkowników, a Snap – mniej niż 200.
Również pomysł z okularami Spectacles, którymi można było nagrywać wideo i wysyłać do znajomych. Również wprowadzenie drugiej generacji tego gadżetu w zeszłym miesiącu nie przełożyło się na większą popularność aplikacji - chociaż, w przeciwieństwie do pierwszej generacji, są w sprzedaży nie tylko w USA, ale nawet w Polsce.
Jednak ostatnia zmiana designu całej aplikacji, aktualizacja, która przyniosła najwięcej zmian w obsłudze Snapa, okazała się kolejnym ciosem w miękkie podbrzusze firmy, która w marcu 2017 roku zadebiutowała na Wall Street z ceną 27,09 dolara za akcję. Nowa odsłona Snapa okazała się kompletną porażką. Co się stałe, że nagle ludzie mieli dość aplikacji Spiegela?
Przede wszystkim połączono ze sobą treści ze Snapchat Stories (24-godzinne relacje), które tworzyli i nasi znajomi, i influencerzy, i profile marek i umieszczono je w sekcji "Odkrywaj". Kolejność wyświetlanych historii zaczęła być zależna od tego, z kim mamy najczęstszy kontakt, a nie od chronologii ich udostępniania. Kolejność tę wyliczają oczywisćie algorytmy.
Kluczowa grupa, czyli osoby w wieku od 18 do 34 roku życia, znienawidziła pomysły Spiegela. Nawet Kylie Jenner, amerykańska celebrytka i siostra Kim Kardashian, napisała w styczniu 2018 roku pamiętnego tweeta, który miał spowodować spadek cen programu na giełdzie.
Walcząc do końca
Sam Spiegel również postanowił ująć się za zmianami. Stwierdził, że po pierwszej fali krytyki i spadku zaufania do aplikacji, zauważa stabilizację wśród użytkowników. Jednak w połowie maja zdecydowano się powoli wycofywać rakiem z niektórych zmian. Snapy i czaty znowu pojawiały się w porządku chronologicznym, a sekcję "Odkrywaj" podzielono na "Wszystkie" i "Subskrypcje". Duże zmiany mają pojawić się w trzecim kwartale tego roku, kiedy Snap wprowadzi całkowicie nową aplikację dedykowaną telefonom z Androidem.
Evan Spiegel w pełni popiera wszelkie zmiany, które jego zdaniem służą do pogodzenia potrzeb użytkowników oraz twórców treści, którzy Snapa postrzegają przede wszystkim w kategoriach zawodowych. Zmiana designu ma przybliżyć ich do osiągnięcia tej równowagi, uważa Spiegel.
Chociaż Snap wycofał się ostatecznie z pewnych pomysłów, to zmiany mają napędzać go w przyszłości. Nawet musi, bo obecna wycena akcji spółki oscyluje wokół 10 dolarów, a pierwszy kwartał 2018 roku był okresem najniższego wzrostu liczby użytkowników, spadając do poziomu 2,13 proc. A w życiu założyciela pojawiło się jego pierwsze dziecko, owoc małżeństwa z modelką Mirandą Kerr. Trudno pogodzić rolę świeżo upieczonego taty z firmą, która toczy nierówną walkę z Instagramem.