Przyjdzie Facebook i nas zje. Straszenie internetem jest głupie, ale łatwo je sprzedać
Afera dotycząca wykorzystania danych z Facebooka spowodowała medialne tsunami. Problem w tym, że niezliczone komentarze i analizy przypominają zabawę dziecka w kąpieli – jest wiele zamieszania i hałasu, ale i tak wszystko sprowadza się do robienia piany. Świat technologii jest obcy i wrogi? Najwyższy czas skończyć z tym straszeniem.
12.04.2018 | aktual.: 13.04.2018 21:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Szanowny użytkowniku Facebooka, niewiele zaryzykuję tezą, że rządzący – a przynajmniej większość z nich – mają w nosie los twoich danych i twoje odczucia na temat prywatności. Atmosfera wokół Facebooka zagęściła się nie dlatego, że ktoś hurtem pościągał dane (zresztą całkowicie jawne i dobrowolnie upublicznione). Problem wypłynął, ponieważ pojawiło się podejrzenie wykorzystania tych danych w amerykańskiej kampanii wyborczej.
Cambridge Analytica mogłaby sobie latami zmieniać rządy i robić przewroty pałacowe w różnych Serbiach, Polskach czy Sierra Leone, i pies z kulawą nogą nie podniósłby powieki w czasie poobiedniej drzemki. Ale manipulowanie wyborami w ojczyźnie wolności? Nie od dzisiaj wiadomo, że na krótkiej liście spraw poważnie traktowanych przez Amerykę znajduje się, obok prawa do broni, deklaratywny szacunek dla republiki. A ten szacunek został właśnie na oczach świata odrobinę podważony.
Szpiedzy szpiegują? A to dopiero!
Afera Cambridge Analytica to najlepsze, co mogło nas spotkać. Wyciągnęła na światło dzienne kilka niewygodnych, a istotnych faktów. Choć dla osób zainteresowanych tematem nie ma w nich nic nowego ani szokującego, to zyskała bardzo głośny oddźwięk w mediach. Dzięki temu o kwestiach związanych z prywatnością, przetwarzaniem danych i ich znaczeniem dla świata usłyszą wszyscy.
Problem w tym, że wśród neutralnych głosów, zwyczajnie komentujących całą sprawę, nie brakuje komentarzy może i mocnych, ale pozbawionych sensu. Można je streścić do krótkiego lamentu „olaboga, szpiegujo!”.
A niby co mają robić? Parafrazując niesłusznie przypisywaną de Tocqueville’owi wypowiedź o władzy i pieniądzach, każdy rząd, skądinąd łagodny i liberalny, wykorzysta wszelkie dostępne narzędzia, aby dowiedzieć się o swoich i cudzych obywatelach jak najwięcej. Tak samo każda firma chce poznać odbiorców swoich usług, a tych, którzy nimi nie są, zmienić w klientów. A szpiedzy – co niektórym uzmysłowił dopiero Edward Snowden – szpiegują. Każdy robi to, co do niego należy, choć niekoniecznie wszystkim się to podoba.
Senator nie pojmuje, że jest dojną krową
"A więc uważasz moje dane za dane swojej firmy?” – zapytał senator Bill Nelson podczas przesłuchania Marka Zuckerberga. Ten odpowiedział tak, jak powinien – poprawnie: "Nie. W moim serwisie to pan kontroluje dane, które umieszcza”. Przecież nie mógł powiedzieć sędziwemu senatorowi wprost, że ten – zakładając konto na Facebooku – stał się dla Marka dojną krową.
Dane są zbierane zewsząd i w każdy możliwy sposób. Czasem trochę ograniczany prawem, czasem – gdy chodzi o rację stanu – zależny wyłącznie od możliwości technologii. Fala komentarzy i oburzenia wygląda jednak tak, jakby komentatorzy ze zdziwieniem – przypominam, mamy rok 2018! – odkryli, że istnieje coś takiego jak big data, uczenie maszynowe i algorytmy profilujące użytkowników.
Czas na ostrzeżenia dawno minął
Czas, by w alarmującym tonie pisać o tych mechanizmach był i minął dawno temu. Razem z XX wiekiem, brytyjską jurysdykcją nad Hongkongiem i przekonaniem, że palenie nie szkodzi, a globalne ocieplenie to lewacki mit. Owszem, kiedyś można było mieć wątpliwości albo nadzieje. Dzisiaj jest inaczej.
Chętnie rzuciłbym kamieniem, ale – przyznaję z zażenowaniem – sam nie jestem bez winy, często odwołując się w różnych artykułach do naszych obaw, związanych z prywatnością. Uświadamianie zagrożeń związanych z rozwojem technologii uważam wprawdzie za ważne i potrzebne, jednak na narzekania i alarmy jest zwyczajnie za późno.
Tym bardziej, że wiele w nich hipokryzji i absurdu, bo jak inaczej nazwać to, że narzekania na złego Facebooka są publikowane na Facebooku? Nie ma darmowych obiadów - albo jesteś klientem, albo towarem. Nie chcesz płacić za korzystanie z Facebooka gotówką? Żaden problem, zapłacisz inaczej. Zrozum to, albo usuń konto.
"Panie Zuckerberg, czy zechce pan podzielić się informacją, w jakim hotelu pan nocował? Czy podzieli się pan imionami osób, z którymi pisał pan ostatnio?" - pyta w czasie przesłuchania senator Dick Durbin. Nie rozumie, że Zuckerberg nie musi o takie rzeczy nikogo pytać, bo użytkownicy ochoczo, niepytani, obwieszczają publicznie, gdzie i z kim spali.
Świat się zmienił. I zmienia się nadal
Żyjemy w innym świecie, niż nasi rodzice i dziadkowie. Straszenie utratą prywatności nie ma najmniejszego sensu. Utraciliśmy ją już dawno, co trafnie podsumował Vinton Cerf. Sędziwy "ojciec internetu" zauważył, że prywatność może być w dziejach naszej cywilizacji krótkotrwałą anomalią, która pojawiła się mniej więcej wraz z pierwszą rewolucją przemysłową i właśnie dobiega końca.
Możemy próbować ograniczać dostępną na nasz temat wiedzę, ale w gruncie rzeczy wybór od dawna nie istnieje. Sprowadza się albo do uczestnictwa we współczesnej cywilizacji z całym dobrodziejstwem inwentarza, jak dentysta, taksówki, pizza na dowóz i brak prywatności, albo do pomieszkiwania w leśnej ziemiance i wyścigów z wiewiórkami, kto prędzej dopadnie obsypanej orzechami leszczyny.
Dlatego, szanowni komentatorzy, przestańcie w końcu straszyć! Zachwyceni technologią sami sobie zgotowaliśmy ten los i gdyby jakoś szczególnie nas to uwierało, masowo przestalibyśmy korzystać z Facebooka, Google’a i smartfonów. Nie przestajemy? Cóż, widocznie ta mityczna prywatność nie ma dla nas aż tak wielkiego znaczenia i chętnie przehandlujemy ją za trochę wygodniejsze życie i zniżkowy kupon na zakupy.
Straszenie jest łatwe
Straszenie technologią jest dzisiaj (to kolejny kamyk, który wrzucam do własnego ogródka) potwornie banalne. Być może miało sens w epoce narodzin cyberpunka, który – według wizjonerów i futurystów – miał być dla ludzkości ostrzeżeniem. Dziś jest naszą rzeczywistością, a rolę publicystów z powodzeniem i wdziękiem wzięła na siebie popkultura. Lista seriali i filmów, eksploatujących nasze technologiczne lęki jest długa – choćby "Black Mirror", "Westworld", "Modyfikowany węgiel" czy stareńki "Matrix"…
Dlatego z nadzieją wyglądam mądrych głów, które – zamiast lamentować – podzielą się swoimi przemyśleniami na temat tego, jak żyć w epoce Facebooka, Cambridge Analityca i big data. I co możemy robić, aby powodów do lamentów było jak najmniej. Narzekanie, że jest, jak jest, niczego nie zmienia. Innego świata - na razie - nie mamy.