Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy lubią jeździć samochodem
Frajda z jazdy samochodem? Nigdy tego nie rozumiałem. Kierowanie autem ma dla mnie więcej wspólnego z monotonią niż z adrenaliną. Już wolę usiąść z tylu i poczytać książkę. No chyba, że mam okazję usiąść za kółkiem BMW M5.
Nigdy nie lubiłem jeździć samochodem. Nigdy też nie rozumiałem jak można lubić jazdę samochodem. Nie mam na myśli tutaj oczywistych pozytywów z przemieszczania się autem, jak np. to że szybciej można dotrzeć do celu. Nie, mi chodzi o sam akt prowadzenia pojazdu. Nie jest to dla mnie specjalnie nieprzyjemne doświadczenie, ale nie czerpię też z tego przyjemności. Dochodzą jeszcze do tego producenci, którzy reklamami przekonują mnie, że jazda ich pojazdem to wręcz duchowe doznanie. Na przykład takie BMW reklamuje się sloganem "Radość z jazdy". Radość, to ja mam jak nigdzie nie muszę jechać.
W prowadzeniu samochodu nie ma nic przyjemnego
BMW zmieniło mój oziębły stosunek do prowadzenia samochodów. Wszystko dzięki zaproszeniu na BMW Tech Club i jazdę testową najnowszymi pojazdami serii M, które zostało zorganizowane wyjątkowo nie dla dziennikarzy motoryzacyjnych, a dla dziennikarzy technologicznych. Po intensywnym dniu spędzonym z najnowszymi BMW M2 i M5 przyznaję, byłem w błędzie. Z jazdy można czerpać radość, tak jak mówi BMW, jest jednak jeden warunek: WIĘCEJ MOCY!
Za kółkiem BMW M5 zmieniłem zdanie
Zaledwie kilkadziesiąt minut na torze za kierownicą 600-konnego BMW M5 uświadomiło mi na czym polega radość z jazdy, motoryzacyjna pasja i cała ta gadka o miłości do samochodów. Nie chodzi wcale o kosmiczne osiągi, o technologiczne cuda, czy nawet o smukłe linie Mustanga GT Shelby z 67. Nie, chodzi o jedno. O to żeby po wdepnięciu pedała w podłogę auto zerwało się jak pocisk wystrzelony z pistoletu, żeby przyśpieszenie wgniotło w fotel, a przeciążenie szarpnęło boleśnie głową i walnęło nią o zagłówek.
Nie chodzi nawet o prędkość, a o przyśpieszenie. Bo jazda przy dwustu, czy nawet dwustu pięćdziesięciu na godzinę nie umywa się do wrażenia jakie daje przyśpieszenie od 0 do 100 km/h w 3,2 sekundy. Wrażenie to jest nieporównywalne do czegokolwiek innego, dlatego tym bardziej cieszę się, że swój motoryzacyjny "pierwszy raz" mogłem przeżyć w nowym M5.
Moc jest niczym bez kontroli
600-konny, ośmiocylindrowy silnik robi wrażenie nawet na takich motoryzacyjnych laikach jak ja. Jednak przy bliższym poznaniu, to nie dzika moc jaką daje silnik M5 robi największe wrażenie, a to w jaki sposób ta moc jest kontrolowana. O zastosowanych technologiach wspomagających kierowcę w tym samochodzie nie będę się wypowiadał, bo się po prostu na tym nie znam i nie chcę udawać, że jest inaczej. Mogę za to mówić o swoich osobistych wrażeniach i o tym jak poradziłem sobie z M5 na torze. A dokładniej to o tym, jak to auto poradziło sobie na torze ze mną.
W sportowej jeździe nie mam absolutnie żadnego doświadczenia. W piątek trzynastego pierwszy raz w życiu siedziałem za kierownicą sportowego samochodu. Mimo tego nie miałem absolutnie żadnych, nawet najmniejszych problemów z dynamiczną jazdą nawet wtedy, gdy na tor spadła ulewa i nawierzchnia zamieniała się w jedną wielką kałużę. Deptałem pedał gazu bez opamiętania, pojazd w trybie sportowym szarpał jak dziki koń, a ja dosłownie krzyczałem z ekscytacji i radości jakiej już dawno nie odczuwałem. BMW robiło dokładnie to co chciałem.
BMW jeździło praktycznie za mnie, ja tylko wciskałem gaz
Z perspektywy widzę, że to nie ja z samochodem, a samochód ze mną robił co chciał. Na szczęście chciał jechać dynamicznie, agresywnie ale też i maksymalnie bezpiecznie za co dziękuje zarówno jemu, jak i inżynierom BMW. Inaczej swoją jazdę skończyłbym w najlepszym wypadku zakopany w błocie na poboczu, a w najgorszym wbity w bagażnik innego dziennikarza, który też miał to szczęście zostać zaproszonym na BMW Tech Club.
Jadąc z BWM na tor w Bednarach oczekiwałem nudnej prelekcji o "nowych technologiach" w motoryzacji i usypiających prezentacji w PowerPoincie. Oczami wyobraźni widziałem "testy" nowej M5 jako równie nudną jazdę z instruktorem nie przekraczając 50 km/h. W praktyce dostałem takiego kopa adrenaliny i emocji, że nadal miło wspominam dzień spędzony za kółkiem najróżniejszych "beemek". Teraz nie pozostaje mi chyba nic innego jak zacząć zbierać na własną M5. Kosztuje zaledwie 565 tysięcy złotych. Oznacza to, że muszę zebrać jeszcze tylko 567 tysięcy :).