Czy kosmos zaczął nas nudzić?
W tym roku miała miejsce pięćdziesiąta rocznica lądowania na Księżycu i tym samym – zakończenia "kosmicznego wyścigu", politycznej rywalizacji o przewagę w przestrzeni kosmicznej między USA i ZSRR. Od zakończenia programu Apollo żaden człowiek nie odwiedził już Srebrnego Globu. Jeżeli chcemy w przyszłości dostać się np. na Marsa, zamiast wyścigu, powinniśmy tym razem postawić na współpracę. Tak przynajmniej twierdzi pułkownik Alfred Worden, pilot modułu Endeavour misji Apollo 15.
13.10.2019 | aktual.: 19.01.2022 09:49
Na początku września, pułkownik Worden odwiedził krakowską siedzibę firmy Motorola Solutions, by opowiedzieć o swojej roli w misji i przygotowaniach do niej, oraz podzielić się poglądami na przyszłość astronautyki. Miejsce wybrano nieprzypadkowo: korporacja produkuje dziś m.in. rozbudowane rozwiązania w dziedzinie bezpieczeństwa publicznego, więc dostarczenie w 1969 roku niezawodnego sprzętu (transpondery S-Band) na potrzeby programu Apollo stanowi szczególny powód do dumy, podkreślając wieloletnią wiarygodność marki.
YouTube zamiast Marsa
Pięćdziesiąt lat po sukcesie misji Apollo 11 to dobry moment, by zauważyć jak bardzo przez ten czas kosmos przestał nas ekscytować. Interesujące badanie LEGO , przeprowadzone na dzieciach w Chinach, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych pokazało, że bardziej chcą one być… youtuberami, niż astronautami. Dlaczego rola, o której niegdyś marzono tak powszechnie, dziś ustąpiła miejsca YouTube’owi? Możemy jedynie spekulować, choć kilka sugestii przytacza sam Worden.
Po pierwsze, kolejne etapy podboju kosmosu są od siebie coraz bardziej oddalone. Każdy z nich jest bowiem znacząco trudniejszy. Po pierwszym locie orbitalnym przyszła kolej na spa-cer w przestrzeni kosmicznej, a następnie na postawienie kroków na powierzchni Księżyca. Ale co dalej? Ludzka osada? Lot załogowy na Marsa? Czy może dopiero kolonizacja odległych światów, do których jeszcze przez dekady nie uda nam się dolecieć?
Kinematografia fantastycznonaukowa swoimi pięknymi zdjęciami postawiła poprzeczkę tak wysoko, że wizje kolejnego spaceru po Księżycu lub wielomiesięcznej misji na stacji kosmicznej nie robią już na nas takiego wrażenia, jak kiedyś.
Wyczerpał się także kapitał polityczny: misje Apollo były przedsięwzięciem naukowo-wojskowym, ale w praktyce stanowiły (bardzo drogie) ukojenie dla narodowych ambicji, nadszarpniętych w czasach zimnej wojny. Podobnie na sprawę patrzono w ZSRR. Radziecki program kosmiczny przedstawiano jako dowód wielkiego postępu technicznego "ojczyzny proletariatu", ale nie ulega wątpliwości, że gdyby nie Amerykanie, jego tempo byłoby znacznie niższe.
Udział w kosmicznych inicjatywach przestał być więc wyznacznikiem patriotyzmu lub aktem odwagi. Eksploracja kosmiczna jest dziś – po amerykańsku – całkowicie skomercjalizowana i bardziej kojarzy się z nią już nie NASA, a firma SpaceX i jej prezes, Elon Musk . Jest więc branżą jak każda inna, a potencjalne przełomy (celem SpaceX jest umożliwienie lotów na Marsa) czekają nas dopiero za wiele długich lat.
W kosmos bez Sowietów
Da się jednak na tę kwestię spojrzeć z nieco innej perspektywy: pułkownik Worden jako dziec-ko raczej nie marzył o tym, by zostać astronautą – astronautów bowiem wtedy nie było. Naturalnie, ludzkość od stuleci pragnęła podróży kosmicznych, ale do połowy XX wieku było one czymś całkowicie nieosiągalnym. A więc to, że dzieci dziś chcą raczej zostać "youtubowymi influencerami" niekoniecznie musi od razu oznaczać, że w przyszłości nikt nie będzie chciał latać w kosmos.
Worden twierdzi też, że rywalizacja polityczna („space race”) wcale nie jest niezbędna, by pro-gramy kosmiczne rozwijały się szybciej. Paradoksalnie, dobrym przykładem mogą tu być Chiny. Program kosmiczny Państwa Środka uległ w ciągu ostatnich lat znacznemu przyspieszeniu i może się pochwalić istotnymi osiągnięciami (np. bardzo ambitnym programem księżycowy Chang-e)
. I choć jest on niewątpliwie narzędziem wywierania politycznego wpływu, nie jest jednoznacznym wyzwaniem rzucanym w kierunku Ameryki. Dzisiejsza rzeczywistość odbiega od realiów zimnej wojny i nie trzeba już walczyć o światową dominację poprzez podbój kosmosu. Zwłaszcza podczas zaangażowania w wojnę ekonomiczną. Programy kosmiczne rozwijają się dziś równolegle.
Dlatego – zdaniem astronauty – jeżeli mamy skolonizować Marsa, to tylko razem. Dyskusje "kto pierwszy" prowadzą bowiem donikąd. Program Apollo zakończył się wszak amerykańsko-radziecką misją Apollo-Sojuz. Od początku zresztą miał być wysiłkiem międzynarodowym, wykorzystując sprzęt i talent z całego świata. To niewątpliwie piękna koncepcja. Szkoda tylko, że misje Apollo leciały na Księżyc zatknąć tam flagę USA, a nie ONZ…
Możemy więc skonstatować, że mimo braku spektakularnych spacerów po Księżycu i przy ponurej historii budżetów NASA, światowe agencje kosmiczne pracują bez przerwy, powoli przybliżając nas do eksploracji i (potencjalnie) kolonizacji innych planet. Jak zatem ponownie rozbudzić wyobraźnię kosmosem i zainteresować tym tematem młodzież?
Ciężka praca nie zbiera lajków
Całkiem możliwe, że to nieco błędnie zadane pytanie. Dzieci mogą woleć YouTube’a od kosmosu nie dlatego, że kosmos jest nudny, a dlatego, że YouTube potrafi doraźnie zapewnić potrzebę ekspresji i przynależności. Jest to więc objawem innego problemu, niż potencjalna erozja wyobraźni, czy brak zainteresowań. I niekoniecznie jest to pęd do sławy. Wewnętrzna emigracja do internetu to często sposób radzenia sobie z samotnością. Możliwe, że zapewnienie potrzeb psychologicznych sprawi, że powszechne zainteresowanie karierą astronauty wzrośnie samo. Niestety, kondycja psychiczna młodzieży to trudny temat, zwłaszcza w Polsce.
Jeszcze jedno. Droga Wordena do roli pilota orbitera Endeavour nie była efektem realizacji dziecięcych marzeń ani spełnieniem patriotycznego obowiązku. Była raczej powolnym dążeniem do doskonałości. Po wybraniu do składu ekipy rezerwowej dla Apollo 12, Worden przez musiał trzy lata trenować, nawet do 70 godzin tygodniowo, aby spełniać rygorystyczne kryteria. W kosmos poleciał dopiero trzy misje później. Pełnił rolę pilota modułu dowodzenia. Jak podkreśla, jest ona bardziej wymagająca, niż "medialna" misja odbycia księżycowego spaceru.
Wysiłek i cierpliwość, niezbędne do wzięcia udziału w misji Apollo 15, stanowią olbrzymi kontrast względem owej nieszczęsnej "kariery youtubera". Daleko im do postaw rodem z dzisiejszego kultu natychmiastowej gratyfikacji. Trudno tu jednak o nadzieję na zmianę. W dobie wszechobecnych gotowców autorstwa "coachów rozwoju osobistego", ciężka praca chyba jeszcze nigdy nie była tak niemodna.