Amerykańskie drony spadają częściej, niż wojskowi chcieliby przyznać

US Air Force nie spodziewało się, że bojowe drony sprawiać będą im aż takie problemy. Nie chodzi wcale o brak wyszkolonych pilotów. Jak donosi The Washington Post, flotę amerykańskich bezzałogowców trapią usterki techniczne, które w ubiegłym roku spowodowały znaczący wzrost wypadków z udziałem tych maszyn.

Amerykańskie drony spadają częściej, niż wojskowi chcieliby przyznać
Źródło zdjęć: © USAF

21.01.2016 | aktual.: 22.01.2016 10:51

Co gorsza, nie chodzi jedynie o drony MQ-1 Predator, które w opinii anonimowych wyższych oficerów US Air Force, przytoczonej przez waszyngtoński dziennik, były „eksperymentalnymi samolotami, które znalazły się nagle w strefach działań wojennych, a i tak wytrzymały znacznie dłużej niż zakładano”. Problemy dotyczą bowiem również dronów MQ-9 Reaper, które od początku budowane były z myślą o działaniach zbrojnych.

Według dokumentów, do których dotarł amerykański dziennik, liczba wypadków z udziałem amerykańskich dronów prawie podwoiła się w stosunku do roku 2014. Łącznie siły zbrojne USA straciły z tego powodu dwadzieścia cztery maszyny. Proste wyliczenie pokazuje, że tracono średnio jedną maszynę co dwa tygodnie. Z tej liczby jedynie dziesięć wypadków dotyczyło Predatorów. Gorzej, że właśnie dużo droższe MQ-9 Reaper, bo kosztujące 14 milionów dolarów za sztukę, ulegały wypadkom we wszystkich pozostałych przypadkach. Najciekawsze w tym jest to, że nie do końca wiadomo dlaczego.

The Washington Post podaje co prawda, że wojskowi śledczy doszli do wniosku, że za wypadki tych dronów odpowiadają „usterki elektryczne”, a w szczególności wadliwe generatory elektryczne, ale na razie nie udało im się zidentyfikować ani konkretnych przyczyn tych awarii, ani zaproponować rozwiązania. Po wyłączeniu się generatora, systemy MQ-9 Reaper przełączają się na zasilanie zapewniane przez wewnętrzny akumulator, który zapewnia godzinę pracy. Jeśli w tym czasie pilot nie znajdzie odpowiedniego miejsca do lądowania, Reaper spada. A wraz z nim całe przenoszone przez niego uzbrojenie. Jak ujął to pułkownik Brandon Baker, szef programu bezzałogowców US Air Force:

„Kiedy wyczerpie się bateria, samolot głupieje i tracimy go. Szczerze mówiąc nie zidentyfikowaliśmy jeszcze głównej przyczyny problemu”.

W takich przypadkach, aby uniknąć strat w ludziach, pilot nie ma większego wyboru niż skierować maszynę nad niezamieszkały teren i tam ją rozbić. Na szczęście nikt nie zginął w tego rodzaju katastrofie.

Sytuacja, a w szczególności fakt, że na razie nie znaleziono rozwiązania problemu, jest trochę kompromitująca dla US Air Force. Nie dziwi więc, że amerykańskie lotnictwo nie kwapi się do podawania do publicznej wiadomości informacji o tych zdarzeniach. Pomimo tego, że amerykański Departament Obrony ma informować o wszystkich poważnych wypadkach z udziałem samolotów, amerykańscy wojskowi sami publicznie przyznali się w 201. roku do straty tylko połowy dronów. W pięciu innych przypadkach potwierdzili to dopiero wtedy, kiedy zdjęcia rozbitych maszyn pojawiły się w sieciach społecznościowych.

Tymczasem, po trwających rok konsultacjach z producentami poszczególnych podzespołów, US Air Force, choć nadal nie wie co dokładnie powoduje problem, postanowiło wdrożyć plan naprawczy i zainstalować w swoich Reaperach dodatkowe generatory elektryczne. Według pułkownika Bakera, już 4. maszyn zostało wyposażonych w to prowizoryczne rozwiązanie. Do tej pory generatory te włączyły się już w siedemnastu przypadkach, zapobiegając tym samym kolejnym katastrofom.

Źródło artykułu:Giznet.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (51)