Powrót do przeszłości. Przez dzień nie korzystaliśmy ze smartfona, internetu i nowych gadżetów

Zamiast nowoczesności - kasety na walkmanie, przelewy na poczcie i rozczarowanie, że zdjęć nie robi się tak szybko i łatwo. Technologiczny powrót do lat dziewięćdziesiątych był boleśniejszy, niż mogło się wydawać.

Powrót do przeszłości. Przez dzień nie korzystaliśmy ze smartfona, internetu i nowych gadżetów
Źródło zdjęć: © flickr.com | Hades2k
Adam Bednarek

28.11.2016 | aktual.: 29.11.2016 13:34

Nasza redaktor naczelna postawiła wyzwanie: przetrwać dzień bez korzystania z internetu, smartfona i wszystkiego, czego używamy na co dzień, a czego w latach dziewięćdziesiątych nie mieliśmy. W końcu wydaje się, że takie funkcjonowanie jest nierealne, a bez nowych technologii jak bez ręki. Byłem jednak pewny, że da się. I to bez większych problemów.

Powrót do przeszłości? Dla mnie nic prostszego. Odcięty od YouTube’a czy Spotifya od razu sięgam do kolekcji płyt CD. Nie dość, że wciąż kupuję “kompakty”, to jeszcze zbieram kasety. I nie, nie mówię tutaj o nadrabianiu zaległości i kupowaniu taśm punkowych zespołów z lat osiemdziesiątych - na tym starym, zapomnianym nośniku ukazują się nowe albumy, wydawane przez małe, niezależne wytwórnie. Już dawno przytargałem magnetofon, odkurzyłem nawet dwa walkmany, więc powrót do poprzedniej technologicznej epoki był mało bolesny. Czy słuchanie muzyki z kaset to dziś wyłącznie “hipsterstwo” lub głupia moda? Może to tak wyglądać, ale ja bronię kaset - sam słucham ich tylko od czasu do czasu, wyłącznie niektórych artystów, kiedy szum i zniekształcenia są dodatkową wartością. Niemal wszystkie wytwórnie dodają kod do pobrania, więc muzyki można słuchać w “normalny”, nowoczesny sposób. A kaseta jest wówczas przyjemnym gadżetem, który na dodatek prześlicznie wygląda. Niektóre okładki to małe dzieła sztuki.

Kasety wiecznie żywe

Wkładam kasetę, słucham i stwierdzam, że powrót do przeszłości jest bezbolesny. Szybko jednak dociera do mnie, że to chwilowe złudzenie. Nie, nie chodzi o jakość dźwięku. Uzbierałem już sporo kaset, więc w “dniu bez internetu” sobie poradzę. Ale jakbym miał wytrwać przez miesiąc? Kwartał? Tak, nowe kasety ciągle się pojawiają, ale bez Facebooka nie dowiedziałbym się o nich. Podobnie jak o targach, w trakcie których polskie wytwórnie wystawiają się kilka razy w roku i sprzedają nowości. Zapomnijmy o tym, że kasety kupię w jakimkolwiek muzycznym sklepie - może na straganie coś by się znalazło, ale raczej nie gustuję w disco-polo. Zabawna refleksja: stary nośnik wciąż ma się dobrze, ale jego drugie życie bez internetu nie byłoby możliwe.

Obraz
© WP.PL

Na parapecie leży Kindle, ale udaję, że nie istnieje - o takich rzeczach dawniej można było poczytać sobie tylko u Lema. Sięgam więc po tradycyjną książkę. Niedawno się z takimi przeprosiłem. Był czas, kiedy e-booki były dla mnie wszystkim, a kiedy ktoś wspominał o “wyjątkowym zapachu papieru”, miałem go za wariata. Tymczasem niedawno kilka wydawnictw wyleczyło mnie z mojego fanatyzmu, wydając przepiękne książki. Znalazłem też przyjemną księgarnię, która swoimi promocjami przebiła wszystko, co do zaoferowania mieli e-bookowi sprzedawcy. Nadrobiłem więc lekturę książek, które chciałem dawno przeczytać - internet i Kindle są niepotrzebne.

Za chwilę jednak opadł mój entuzjazm. Wyobraziłem sobie scenariusz, że potrzebuję tytułu na “tu i teraz”. Lecieć do księgarni? W taką śnieżycę? A e-book - kilka kliknięć i mogę czytać od razu. Przypomniałem sobie też o tych wszystkich książkach, które wystawione są na wyprzedażach - nie tylko w księgarniach, ale coraz częściej w popularnych dyskontach. Książka na książce, okładki pogniecione, rogi zniszczone, wielcy autorzy przykryci tytułami o gotowaniu i robieniu przysiadów. Czasami przykro się na to patrzy. A e-book? Nie niszczeje, nie psuje się, nie gniecie, nie jest poniewierany w koszu “wszystko za pięć złotych”. Prawda, że to szlachetniejsze podejście do książki?

Obraz
© WP.PL

Zatęskniłem za nowoczesnością, a przecież miałem się przed nią łatwo obronić. Owszem, nie nudzę się, ale parę zajęć mi wypadło. Nie zagram na PlayStation 4, a stare PSX, choć wciąż mam, nie da się podłączyć do nowego telewizora bez zabawy z przejściówkami. Kablówki nie mam, więc oglądanie “tradycyjnej telewizji” odpada. Zerkam w program, by zobaczyć, czy coś mnie omija, ale… cóż, niekoniecznie. Wybieranie tego, co chce się oglądać, to olbrzymi plus naszych czasów. Bycie przyspawanym do ramówki to coś, do czego trudno byłoby mi wrócić.

Płacenie na poczcie to udręka

Zaczynają się schody. Muszę zapłacić rachunki. Wcześniej, pamiętając o zakazie używania sieci, pobrałem fakturę z internetu, bo od dawna nie korzystam z papierowych, wszystko przychodzi e-mailem. Ekologicznie i wygodnie. Jestem odcięty od konta bankowego - nie wchodzę do internetu - więc muszę zapłacić na poczcie. Ale najpierw trzeba wydrukować rachunek, a drukarki nie mam. Dodatkowy *spacer do “punktu ksero” * w śnieżną zamieć powoduje, że bycie wykluczonym cyfrowo boli podwójnie.

Obraz
© East News | TOMASZ BOLT/POLSKA PRESS

Potem wizyta na poczcie. I kolejka, a w niej osoby, które eksperyment pod tytułem “nie korzystam z nowinek technologicznych” prowadzą od co najmniej 25 lat i na pewno nie zakończą go w tym samym czasie co ja. Przecież nie może być źle, to tylko cztery osoby, pójdzie gładko. O ile rachunek pana mającego około 55 lat wprowadzony został szybko, to już pliczek starszej pani, składający się z opłat za gaz, prąd, wodę i telefon stacjonarny, szybko ugasił płomyczek nadziei w moim sercu. I gdy pomyślałem sobie, że zawsze mogło być gorzej, przypomniało mi się, że Poczta Polska za wszystkie przelewy pobiera prowizję. Ach, ten zły internet - można płacić rachunki bez wychodzenia z domu i dodatkowych opłat! Co za czasy, kiedyś było lepiej!

Później przynajmniej nie padało, więc powrót do domu bez internetu przez park jest przyjemny. Nawet mam ochotę zrobić zdjęcie, ale moja stara nokia - z której korzystam na potrzeby eksperymentu - szybko wybija mi pomysł z głowy. Może i ma kolorowy ekranik, a nawet aparat, ale fotki robi fatalne. Ale robi, a przecież w latach dziewięćdziesiątych telefon z aparatem był wymysłem rodem z filmu science-fiction. Czyli teoretycznie powinienem targać ze sobą stary aparat.

Aparat na klisze

Wyobrażacie sobie powrót do starych aparatów? Ja nie, bo raz nawet próbowałem z takich znowu korzystać. Ot, wydawało mi się, że “tradycyjne” zdjęcia z wakacji będą zabawną pamiątką. Kupiłem jednorazowy aparat na kliszę, cykałem fotki, byłem nawet zadowolony, bo telefon znowu był tylko do dzwonienia, a internet mnie nie rozpraszał. Wróciłem z urlopu, położyłem aparat i… tak, do dziś tam leży. Zdjęcia niewywołane, bo to jednak za dużo zachodu. Porównajcie to do zdjęć, które robi wasz smartfon. Nie dość, że wyglądają oszałamiająco, to jeszcze oglądamy je od razu i natychmiast można przesłać rodzinie i znajomym. Dziwicie się, że wszyscy trzaskają fotki i publikują je na Facebooku? Nic dziwnego, bo jest to tak wygodne, że aż szkoda tego nie wykorzystać. Kiedyś pewnie też mieliśmy na to ochotę, ale wiecie - wywoływanie, robienie kopii, wysyłanie w kopercie, a w końcu stanie na poczcie zajmowało zbyt wiele czasu. To logiczne, że mało komu chciało się w to bawić.

Obraz
© Fotolia

Niektórzy mówią, że warto zrobić sobie detoks od nowych technologii. Sprawdzić się, czy możemy żyć bez zaglądania na Facebooka, maila, czy nie mamy pierwszych objawów FOMO - strachu przed tym, że coś nas omija. I ja się z tym zgadzam - od czasu do czasu zróbmy sobie przerwę. Ale też po to, żeby zobaczyć, o ile nasze życie stało się wygodniejsze od kiedy mamy internet, nowoczesne smartfony, e-booki czy setki płyt pod ręką. Nostalgia przejdzie jak ręką odjął.

Powrót do lat 90. był trudny. Nawet ten jednodniowy. A w telewizji WP (która rusza już 2 grudnia) wkrótce będziecie mogli cofnąć się w czasie jeszcze bardziej, razem z programem dokumentalnym "DEKADA 80’s". Jak oglądać telewizję WP? Przeczytasz w tym tekście.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (72)