Zabijał ludzi siedząc przed komputerem
Opowieść byłego operatora dronów
21.12.2012 | aktual.: 21.12.2012 15:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W bardzo sugestywnym wywiadzie dla niemieckiego magazynu Der Spiegel, Brandon Bryant - były pilot dronów - opowiada o nieprzespanych nocach i psychicznych skutkach codziennego zabijania ludzi przez wciśnięcie przycisku na klawiaturze.
Żołnierz z przypadku
Bryant trafił do armii USA przez przypadek. Odprowadzał kolegę, który zgłosił się do wojska na ochotnika. Przy okazji Brandon również poddał się testom, na których wypadł doskonale. Swoją pierwszą misję nad Irakiem odbył w wieku 2. lat. Wtedy też był świadkiem śmierci 5 amerykańskich żołnierzy - ich samochód wjechał na minę. Bryant odpowiadał wtedy za obserwację drogi, którą poruszał się konwój wojskowy i swoją pracę wykonał wzorowo - dostrzegł obecność pułapki i powiadomił swojego dowódcę. Niestety cisza radiowa, którą miał zachować konwój oraz spóźniona reakcja oficerów spowodowały, że ostrzeżenie Brandona dotarło do konwoju za późno.
Siedząc w klimatyzowanym kontenerze na terenie USA, zamkniętym ze względów bezpieczeństwa, Bryant wraz z drugim operatorem przez 1. godzin dziennie sterowali oddalonymi o 10 000 km dronami. Najczęstsze zadania polegały na obserwacji. Bryant jako specjalista od aparatury elektronicznej samolotów bezzałogowych całymi godzinami wpatrywał się w monitory, które ukazywały codzienne życie Irakijczyków lub Afgańczyków. Młody żołnierz śledził całe rodziny zarówno w dzień, jak i w nocy - obserwował dzieci grające w piłkę czy mężów kochających się z żonami na dachach domów w upalne noce. Choć wiedział, że obserwowani ludzie to często bojownicy - być może ci sami, którzy podłożyli bombę na trasie konwoju - nie mógł stłumić myśli, że prywatnie byli to dobrzy ojcowie, kochający swoje żony i dzieci.
Rozkaz, który powoduje koszmary
Po godzinach, dniach, a nawet tygodniach obserwacji z powietrza, czasami przychodził rozkaz ataku. Jedno naciśnięcie przycisku pozbawiało życia tego ojca, którego Bryant obserwował przez ostatnie dni. Żołnierz szczególnie dotkliwie wspomina sytuację, gdy w trakcie takiego ataku z powietrza odpalili pocisk, mający zniszczyć pojedynczy budynek. Dosłownie na sekundę przed trafieniem rakiety w cel, na ekranie Brandona pojawiło się małe dziecko, które wyszło zza budynku, potem był już tylko wybuch. Bryant, który obsługiwał wtedy urządzenia elektroniczne bezzałogowego samolotu natychmiast napisał w specjalnym oknie czatu do dowódcy: "Czy właśnie zabiliśmy dziecko?". Lakoniczna odpowiedź przyszła po chwili: "To był pies". Obaj żołnierze przejrzeli nagrania z kamer drona - jeśli, to był pies, to pierwszy raz widzieli żeby stał na dwóch nogach.
Przez kilka miesięcy Bryant śnił w podczerwieni - obrazy z nocnych misji prześladowały go niczym koszmar. Lekarze zdiagnozowali u niego zespół stresu pourazowego - problem występujący często u żołnierzy powracających z misji wojskowych. Różnica w przypadku Bryanta polegała na tym, że żołnierze wracający z Iraku czy Afganistanu poddawani są specjalistycznym badaniom i przechodzą okres przejściowy, mający pomóc im w poradzeniu sobie z koszmarem zabijania, który przeżyli. Operatorzy dronów pracują jednak na miejscu, w USA i po zbombardowaniu Afgańskiej wioski, wychodzą z zamkniętego kontenera i jadą do domu - po drodze odwiedzając supermarket, by kupić coś na rodzinną kolację.
Brzemię na całe życie
Po półrocznej przerwie na rekonwalescencję Brandon Bryant wszedł do pomieszczenia operatorów na kolejną 12-godzinną wachtę za sterami bezzałogowego samolotu. Przywitał kolegów pytaniem "Hej, jaki skur…syn dzisiaj zginie?”. W tym momencie zrozumiał, że nie chce już dalej tak żyć i nie podpisał kolejnego kontraktu. Jednak zabijanie ludzi oddalonych o tysiące kilometrów będzie go już zawsze prześladować. Jego dziewczyna odeszła, bo nie była w stanie nieść z nim tego brzemienia. Ciekawe ile czasu minie, zanim kolejny polityk powie, że drony są bezpieczne dla żołnierzy, bo nie biorą oni udziału w walce?
Źródło: Der Spiegel
gb, tech.wp.pl