Wyłączyłem telefon na tydzień
"Moja babcia ma więcej znajomych w realu niż ja na Facebooku!" – niemal wykrzyczała moja rozmówczyni. Świat wypełniony technologiami, wymusza na nas sposób życia, który jest zupełnie inny od tego sprzed kilkunastu lat. O tym nikogo przekonywać nie trzeba. Zabawna jest jednak rozmowa z młodym człowiekiem, który zdumiewa się dawnym życiem i wysnuwa wnioski podobne do powyższego. Ponad 20 lat temu niemal każdy obywatel naszej ojczyzny posiadał Paszport Polsatu, jeździł Deawoo Tico, korzystał z telegazety a wybrani szczęśliwcy przez numer 0-20 21 22 korzystali z internetu. Rzeczywiście brzmi staroświecko i może mało poważnie, ale mimo to nie jest to odległy czas. Przez technologie zmieniło się wszystko – począwszy od codziennych rutynowych czynności, skończywszy na sposobie życia jako takim. Może czasami warto wszystko co ma status online wyłączyć?
08.12.2017 10:11
Nie wiem jak moi czytelnicy, ale ja niekiedy mam dość wszędobylskiej technologii. Mimo, że wykonuję pracę, która zobowiązuje mnie do bycia na czasie, przyznam, że momentami jestem zmęczony. Podobnie jak moja rozmówczyni, która jest zaskoczona jak bardzo zmienił się świat – i to niekoniecznie na lepsze – tak ja coraz bardziej doceniam chwile i momenty kiedy mogę odpocząć od ciągłego bycia "w zasięgu".
Ostatnio mój przyjaciel, który podobnie jak ja kocha czytać, zdziwił się, że często czytam książki, wykorzystując do tego czytnik. Chwilę podyskutowaliśmy i muszę przyznać, że rzeczywiście kontakt z papierem jest nieporównywalnie przyjemniejszy niż ebook. Wyższości tradycji nad nowoczesnością nie będę w tej kwestii wykazywał, bo wiem z doświadczenia, że często praktyczność bierze górę. Przecież wyjeżdżając na tygodniowe wakacje zdecydowanie ekonomiczniej jest wziąć czytnik z tysiącami pozycji niż trzy ciężkie i zabierające cenne miejsce książki. Nie mniej jednak uważam, że każdemu z nas przyda się od czasu do czasu chwila wytchnienia i odłożenia wszystkiego na bok i sięgnięcia do tego co "starodawne". I nie zachęcam teraz nikogo do kupna Daewoo Tico. Warto sięgać po to co oldschoolowe, bo dzięki temu nabiera się tak potrzebnego dystansu. Wierzcie mi, że przez wydarzenia ostatnich tygodni uczę się nabierać dystansu zdecydowanie bardziej intensywnie, niż kiedykolwiek wcześniej w swoim dotychczasowym życiu. A zaczęło się od rekolekcji. Dla tych, którzy nie wiedzą, czym są rekolekcje wyjaśnię po krótce, że to czas wzmożonej modlitwy i medytacji, gdzie wszystko jest podporządkowane pod rytm wykładów, rozważań i osobistego czasu spędzonego na modlitwie.
Wyłączyłem telefon, tablet ustawiłem w tryb samolotowy, a laptopa nawet przy sobie nie miałem.
Czułem się z tym dziwnie, bo przede mną była pespektywa tygodnia bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Zastanawiałem się czy dam radę. Z podjęciem decyzji zwlekałem do samego końca. Pomógł mi przyjaciel (ten od książek), który stwierdził (Duchowi Świętemu dzięki, że go natchnął): "dobrze ci to zrobi". Nie mylił się ani trochę.
Pierwsze godziny i pierwszy pełny dzień były normalne, ale odruchowo sięgałem do kieszeni żeby sprawdzić, czy nie mam jakiegoś powiadomienia (telefon zawsze mam w trybie wyciszonym). Śmiałem się z tego, ale też byłem nieco zażenowany swoim małym uzależnieniem. Wtedy odkryłem też, że wyłączny telefon nie jest mi potrzebny w kieszeni! W kolejnych dniach zacząłem się zdumiewać rzeczami, których na co dzień od dawna już nie dostrzegałem. To będzie banalny przykład, ale miałem wiele radości z tego, że mogłem obserwować zmagania wiewiórki, która gromadziła zapasy na zimę. Normalnie przechodzę obok, uśmiecham się w duchu i idę dalej.
Nie to jednak było największą radością. Przez tydzień, będąc odcięty od wszelkich bodźców zewnętrznych, przebywając z kilkudziesięcioma osobami w zupełnej ciszy mogłem nabrać dystansu do wielu spraw, które od dawna zalegały w zakamarkach mojej egzystencji. Brzmi to poważnie, ale dotyczy każdego z nas w takim samym stopniu. Bo po ludzku lubimy odkładać rzeczy na później, albo nie wyciągać refleksji od razu z tego, co robimy. Wolimy przeczekać, albo korzystać z czegoś nie myśląc o konsekwencjach w dalszej perspektywie. Technologie mocno sprzyjają takiemu postępowaniu, bo kiedy przychodzi refleksja, często w tym samym czasie dostajemy powiadomienie z aplikacji, przychodzi mail, odzywa się wirtualny znajomy. Zaaferowani nową sprawą często nie wracamy do tego, nad czym mieliśmy pomyśleć. A kiedy już przyjdzie refleksja, reagujemy podobnie jak dziewczyna z początku tego felietonu. Ktoś powie, że dobrze, że refleksja przychodzi , bo przecież lepiej późno niż wcale. Zgodzę się, ale po drodze można wiele stracić – związek, relację, przyjaciół, znajomych, radość. A to boli.
Kilka dni temu nowy znajomy (Żyd), z którym prowadziłem intensywną wymianę zdań na temat wiary, religii, polityki nagle przestał się odzywać. Początkowo uznałem, że może po wrzawie dyskusji potrzeba mu nieco wytchnienia. Jednak cisza w eterze wydawała mi się dziwna, bo kilka kwestii mieliśmy jeszcze do omówienia. Próba kontaktu pozostawała bez odzewu, aż wreszcie jak gdyby nigdy nic dostałem wiadomość. Oczywiście zapytałem skąd ta cisza. Odpowiedź była tak oczywista, że aż zadziwiająca: "miałem szabat. Na czas szabatu wyłączam telefon i nie korzystam z internetu. Wtedy odpoczywam". I już, tak zwyczajnie, po prostu.
Po przeczytaniu tej wiadomości doszedłem do wniosku, że i mnie się przyda od czasu do czasu wyłączyć telefon, nie korzystać z internetu, bo to przynosi bardzo wiele pożytku. Nagle okazuje się, że mam dla siebie i swoich osobistych spraw znacznie więcej czasu. Polecam każdemu.