Technologiczny skansen. Niemcy srogo przeczołgały mnie za chęć płacenia telefonem
"To niepojęte", mówiłem sobie po raz pięćdziesiąty, gdy krążyłem w nocy od kebaba do pizzerii, kolejny raz odbijając się od lady. Jak mantrę słyszałem zwrot "sorry, cash only". U nas zapłacisz zbliżeniowo za gazetę w kiosku. U zachodniego sąsiada nawet nie ruszysz się z lotniska.
Stało się. Moja wysłużona karta płatnicza padła. Pech chciał, że było to dokładnie w dniu wylotu do Niemiec na targi Gamescom. Myślałem, że może to jednorazowa niedyspozycja mojego kawałka plastiku i w innym terminalu przejdzie bez problemu. A nawet jeśli nie, co za problem. Mamy XXI wiek, będę płacił telefonem przez Google Pay.
Oczywiście przezorny turysta zawsze bierze ze sobą twardą walutę. Tak na wszelki wypadek. Ale Polska potrafiła pod kątem przezorności rozleniwić. Wychodzimy do sklepu na rogu – płacimy kartą. Obiad w budce z fast-foodem – płacimy kartą. Trening na siłowni – karta. Przesyłka na poczcie – karta. A nawet jak trzeba gotówki, wypłacimy ją zbliżeniowo z masy bankomatów.
Jedziesz do Niemiec? Pod względem finansów przygotuj się jak himalaista na wspinaczkę
Dzień 1 – lotnisko
Zaczęło się od zwykłej wody w sklepiku przed odlotem, jeszcze w Polsce. Nie przyjęło karty. Trudno, zapłacę bilonem. Kilka złotych miałem w portfelu. Euro już niestety nie. Gdy doleciałem do Dusseldorfu… to się zaczęło.
Do pobliskiej Kolonii, gdzie odbywały się targi gier, chciałem dojechać pociągiem. Na dworzec kolejowy z lotniska dojeżdża się bezpłatnym transportem. Na miejscu biletomaty i biuro obsługi, gdzie też można kupić bilety. Drobnostka. Niestety biletomat odmówił przyjęcia karty. Szukam miejsca do zapłacenia zbliżeniowego. Brak. Trudno, idę do bankomatu.
W bankomacie kartę też odrzuciło. Jest za to panel do zbliżenia! Ale nie działa. Za nic nie chce złapać mojego telefonu. Idę do puntu obok, tam przecież muszą mi pomóc. Wchodzę, objaśniam sytuację i zaczynam szybki dialog:
- Czy mogę zapłacić kartą zbliżeniowo?
- Nie.
- Mam przy sobie tylko funty. Mogę nimi zapłacić?
- Nie.
- To może macie chociaż jakąś aplikację, żebym kupił bilet przez komórkę?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- To co mogę zrobić?!
- Wrócić na lotnisko i wymienić funty na euro.
Jest to jakaś rada. W drodze powrotnej ściągam jakąś międzynarodową aplikację do biletów. Udaje mi się wybrać połączenie Dusseldrofu z Kolonią, ale poległem na ostatnim punkcie. Muszę mieć kartę stałego pasażera. Docieram do kantoru, wymieniam resztki gotówki po "lotniskowym kursie", wracam z kasą, która ledwo mi starcza na bilet.
Udało się. Dotarłem! Na dworcu w Kolonii kupuję słynnego wursta, kiełbaskę w bułce, potem dojeżdżam do hotelu przez MyTaxi. Oba zakupy są zrealizowane przez telefon. Jestem dobrej myśli.
Mój pierwszy posiłek w Niemczech. I jeden z ostatnich, jakie udało mi się kupić
Dzień 2 – taksówki
Niemcy mają bardzo fajnie rozwiązaną sprawę taksówek. Nie ma tam tak mocnego podziału na korporacje, większość aut wygląda identycznie i ma jednakowe stawki. A Ubera w ogóle nie ma. Byłem przekonany, że będę mógł z nich skorzystać bez problemu, mając w ręku apkę. Pierwszy raz "obuchem" dostałem stosunkowo szybko. Aplikacja przestała działać. Dostaję komunikat, że nie udało się zrealizować płatności. Włączam i wyłączam internet. Restartuję aplikację. Nadal nie działa. Na szczęście ten kierowca miał terminal, zapłaciłem zbliżeniowo telefonem.
Mniej szczęścia miałem, gdy szybko przemieszczałem się na drugą prezentację. Błąd się powtórzył, terminala nie było. Poratował mnie kolega, który pobiegł do automatu. Od tej pory pytałem się każdego kierowcy, czy można płacić kartą.
Ale i to nie uchroniło mnie przed niemiecką myślą technologiczną. Jeden taksówkarz, owszem, przyjmował karty. Ale spisywał jej numery na blankiecie. Pierwszy raz w życiu słyszałem o takim patencie. W trakcie jazdy opowiedziałem mu o swoich przygodach, on zaniepokoił się moją niedziałającą kartą. Efekt był taki, że szybko poprosiłem o zatrzymanie się i zapłaciłem resztką pożyczonych pieniędzy.
Dzień 3 – jedzenie
Gamescom to największe w Europie targi gier wideo. A pod pewnymi względami także na świecie. Kilkuset wystawców, ponad 300 tys. gości w ciągu kilku dni. Przez 10 hal i długi korytarz przelewa się dosłownie ludzkie morze. Taki tłum trzeba wykarmić, a budek z jedzeniem jest tu pod dostatkiem. Burgery, grill, szaszłyki, kanapki, frytki, currywurst, batoniki, lody.
Wiecie co łączyło te wszystkie rzeczy? Oczywiście – cash only. Na expo o gigantycznej powierzchni znalazłem dosłownie 3 miejsca, gdzie dało się zapłacić kartą. Raz z takiego skorzystałem. Do końca nie byłem przekonany, że "akcja" się uda. Podchodzę do kasy, proszę o kiełbaskę, przykładam telefon… działa!
I kiedy już chciałem odchodzić, pani mnie zatrzymuje. Na szczęście nie cofa transakcji, ale wyciąga naprawdę długi kawał papieru z kasy fiskalnej i prosi o podpis. Tak, Niemcy muszą być czujne w kwestii sprzedawania ikonicznych kiełbasek z sosem curry.
Najlepsze było przede mną. Po wielu godzinach biegania między pokazami i pisaniem, zostało przede mną jeszcze jedno, wieczorne spotkanie. Ładne ćwierć dnia bez pokarmu, a robi się już noc. Nie było czasu złapać niczego do jedzenia po drodze (wiecie czemu), liczyłem więc na jakąś lokalną knajpkę.
Idąc trzy kilometry, udało mi się znaleźć całkiem sporo otwartych punktów. Ich nazwy nadal pamiętam. Bo w każdym coraz bardziej ciekła mi ślinka na myśl o posiłku. I w każdym byłem odsyłany z kwitkiem. Masala King, Efes Grill, Pizza Capone, Pizza Hot, Zeus. Nikt nie chciał nakarmić (bardzo) głodnego, który posiadał pieniądze, ale nie w formie papierkowej. Trzeba było wszystkie zapachy wyrzucić z pamięci i dotrwać do śniadania.
Epilog
Niemcy nie lubią kart płatniczych i nie mają pojęcia, co to jest PayPass. Nazwa zbliżeniowych technologii jest dla nich jak botaniczny termin, nikt nie miał pojęcia, gdy pytałem o możliwość zapłaty w ten sposób. Nie pomagało też używanie innych słów i pokazywanie, którym wskazywałem wyraźnie na płatność zbliżeniową.
Ale najbardziej w pamięć zapadł mi jeden człowiek. Dzięki mnie pierwszy raz w życiu widział płatność zbliżeniową telefonem. Oczywiście, to nie jest jeszcze powszechny sposób płatności każdy ma prawo się zdziwić. Ale facet był w moim wieku, a zareagował mniej więcej tak, jak sędziwy już człowiek, który nie można się nadziwić, że w kilka sekund można przesłać komuś zdjęcie MMS-em.
Lubię Niemcy. Ale cieszę się, że wróciłem do kraju, gdzie piszę ten tekst zagryzając ciastko, które kupiłem w lokalnej piekarni. I zapłaciłem za nie zbliżeniowo telefonem.