Samolot widmo. Wystartował z Polski i bez pilota przeleciał pół Europy
Jak daleko może lecieć wojskowy odrzutowiec bez pilota? Historia MiG-a 23, który w 1989 roku wystartował z lotniska pod Kołobrzegiem dowodzi, że bardzo daleko. Niestety, ta historia ma tragiczne zakończenie.
19.09.2017 | aktual.: 19.09.2017 11:28
Rosyjska baza pod Kołobrzegiem
Bagicz to niewielkie lotnisko, położone tuż nad brzegiem Bałtyku na wschód od Kołobrzegu. Wybudowali je w latach 30. Niemcy, a po zakończeniu II wojny światowej przejęli Rosjanie. Choć formalnie leżało na terytorium Polski, to w praktyce przez dziesięciolecia Polacy nie mieli tam wstępu.
Rosjanie rozbudowali poniemieckie lotnisko – wydłużyli pas startowy i przystosowali je do obsługi ciężkich samolotów transportowych. Na terenie obiektu wzniesiono także magazyny paliwa oraz schrony na broń masowego rażenia, w tym – prawdopodobnie – również broń jądrową.
W latach 80. W Bagiczu stacjonowały m.in. MiG-i 23. W tamtym czasie były to nowoczesne samoloty – produkowane od początku poprzedniej dekady maszyny o zmiennej geometrii skrzydeł stanowiły wówczas podstawę radzieckiego lotnictwa myśliwskiego. 42 egzemplarze tego typu miała również Polska.
MiG-23 ma problemy z silnikiem
Rano, 4 lipca 1989 roku na pas startowy bazy w Bagiczu wytoczył się MiG-23 z numerem taktycznym 29 z 871 Sewastopolskiego Pułku Myśliwsko-Szturmowego. Za sterami maszyny siedział pułkownik Nikołaj Skuridin – doświadczony pilot, mający za sobą ponad 1700 godzi nalotu na odrzutowych myśliwcach, a zarazem szef Wydziału Politycznego 239 Baranowickiej Dywizji Lotnictwa Myśliwskiego.
Zgodnie z planem pułkownik Skuridin miał tego dnia zaliczyć pierwszy po powrocie z urlopu lot treningowy. Maszyna nabrała pędu, oderwała się od płyty lotniska i zaczęła wznoszenie. Wszystko przebiegało prawidłowo do 29. sekundy lotu, kiedy – zgodnie z zapisem czarnej skrzynki – pilot rozpędzonego do 400 km/h samolotu uruchomił dopalacz.
Moc silnika, zamiast gwałtownie wzrastać, zaczęła szybko maleć. Gdy spadła poniżej krytycznej wartości pilot skierował samolot w kierunku morza i katapultował się. Niebawem go uratowano, a wysłane natychmiast w rejon zdarzenia dwa kolejne myśliwce stwierdziły, że na niebie nie ma już żadnego samolotu. Uznano, że – zgodnie z logiką – spadł do morza.
Samolot widmo
Pozbawiony pilota, z odstrzeloną owiewką kabiny samolot nie miał jednak zamiaru kończyć w taki sposób. Na skutek nieprawdopodobnego splotu przypadków silnik MiG-a zaczął pracować prawidłowo, a lecąca samodzielnie maszyna zaczęła się wznosić aż osiągnęła pułap ponad 12 kilometrów. Ciągle sprawna awionika ustabilizowała wówczas lot, prowadząc samolot z prędkością 700 km/h w kierunku zachodnim.
MiG został niebawem namierzony przez natowskie radary, m.in. patrolujący przestrzeń powietrzną w tym rejonie Europy samolot wczesnego ostrzegania E-3 Sentry. Na spotkanie intruza natychmiast ruszyła para dyżurujących, amerykańskich F-15, których piloci przekazali dowództwu meldunek brzmiący jak żart – nad Niemcami leciał właśnie wrogi samolot z pustą kabiną pilota i bez owiewki kabiny.
Co istotne, samolot nie miał podwieszanego uzbrojenia, więc F-15 nie dostały rozkazu zestrzelenia intruza. Obawiano się, że szczątki samolotu spowodują ofiary na ziemi. Liczono na to, że MiG doleci do wybrzeża i albo sam spadnie do morza, albo zostanie tam bezpiecznie zestrzelony.
Tragedia w Kortrijk
Samolot kontynuował lot nad Niemcami, zbliżając się do ich zachodniej granicy. Na jego spotkanie wysłano już z Francji kolejną parę samolotów – tym razem były to Mirage III. Francuzi nie zamierzali czekać – ich samoloty wystartowały z rozkazem zestrzelenia intruza natychmiast po przekroczeniu francuskiej granicy.
Nigdy do tego nie doszło – w MiG-u skończyło się paliwo. Gdy kontrola naziemna dostrzegła, że samolot zaczyna obniżać lot, obliczono, że upadnie na pusty, niezamieszkały teren, jednak MiG zaczał skręcać na południe i runął na flandryjskie miasteczko Kortrijk, położone tuż przy granicy z Francją. Niestety, lot zakończył się tragicznie – w zniszczonym przez MiG-a domu zginął 19-letni Belg. Uderzenie przetrwała tylna część samolotu, więc na zdjęciach można zobaczyć wystający z rumowiska, nienaruszony ogon MiG-a z wielką czerwoną gwiazdą.
Akcję ratunkową dodatkowo utrudniał fakt, że Rosjanie nie przekazali informacji o ewentualnym uzbrojeniu, jakie mogło znajdować się na pokładzie samolotu. Była tam tylko amunicja do działka 23 mm, ale wysłane na miejsce katastrofy służby tego nie wiedziały – obawiano się, że na pokładzie mogła być broń chemiczna lub jądrowa.
900 kilometrów bez pilota
Bezpilotowy lot załogowego samolotu pozostaje ewenementem w historii lotnictwa. MiG-23 bez pilota, z aerodynamiką zakłóconą przez brak owiewki kabiny, przebył nad Europą ponad 900 kilometrów, przelatując nad Polską, NRD, RFN, Holandią i kończąc swój lot w Belgii, blisko granicy z Francją.
Co więcej, jego właściciele początkowo w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że samolot – mimo katapultowania się pilota – wciąż pozostaje w powietrzu. Jak wykazało późniejsze śledztwo przyczyną problemów z silnikiem była wywołana wodą morską korozja styków w układzie automatycznego sterowania.
Według źródeł rosyjskich pułkownik Skuridin na wieść, że opuszczony przez niego samolot zabił młodego cywila miał przejść krótkie załamanie nerwowe. Rosjanin zarzucał sobie, że nie pozostał w samolocie do końca. W następstwie katastrofy w Kortijk stacjonujący w Bagiczu rosyjski pułk lotniczy został karnie przeniesiony do bazy w Brzegu.