Samolot widmo. Wystartował z Polski i bez pilota przeleciał pół Europy
Jak daleko może lecieć wojskowy odrzutowiec bez pilota? Historia MiG-a 23, który w 1989 roku wystartował z lotniska pod Kołobrzegiem dowodzi, że bardzo daleko. Niestety, ta historia ma tragiczne zakończenie.
Rosyjska baza pod Kołobrzegiem
Bagicz to niewielkie lotnisko, położone tuż nad brzegiem Bałtyku na wschód od Kołobrzegu. Wybudowali je w latach 30. Niemcy, a po zakończeniu II wojny światowej przejęli Rosjanie. Choć formalnie leżało na terytorium Polski, to w praktyce przez dziesięciolecia Polacy nie mieli tam wstępu.
Rosjanie rozbudowali poniemieckie lotnisko – wydłużyli pas startowy i przystosowali je do obsługi ciężkich samolotów transportowych. Na terenie obiektu wzniesiono także magazyny paliwa oraz schrony na broń masowego rażenia, w tym – prawdopodobnie – również broń jądrową.
W latach 80. W Bagiczu stacjonowały m.in. MiG-i 23. W tamtym czasie były to nowoczesne samoloty – produkowane od początku poprzedniej dekady maszyny o zmiennej geometrii skrzydeł stanowiły wówczas podstawę radzieckiego lotnictwa myśliwskiego. 42 egzemplarze tego typu miała również Polska.
MiG-23 ma problemy z silnikiem
Rano, 4 lipca 1989 roku na pas startowy bazy w Bagiczu wytoczył się MiG-23 z numerem taktycznym 29 z 871 Sewastopolskiego Pułku Myśliwsko-Szturmowego. Za sterami maszyny siedział pułkownik Nikołaj Skuridin – doświadczony pilot, mający za sobą ponad 1700 godzi nalotu na odrzutowych myśliwcach, a zarazem szef Wydziału Politycznego 239 Baranowickiej Dywizji Lotnictwa Myśliwskiego.
Zgodnie z planem pułkownik Skuridin miał tego dnia zaliczyć pierwszy po powrocie z urlopu lot treningowy. Maszyna nabrała pędu, oderwała się od płyty lotniska i zaczęła wznoszenie. Wszystko przebiegało prawidłowo do 29. sekundy lotu, kiedy – zgodnie z zapisem czarnej skrzynki – pilot rozpędzonego do 400 km/h samolotu uruchomił dopalacz.
Moc silnika, zamiast gwałtownie wzrastać, zaczęła szybko maleć. Gdy spadła poniżej krytycznej wartości pilot skierował samolot w kierunku morza i katapultował się. Niebawem go uratowano, a wysłane natychmiast w rejon zdarzenia dwa kolejne myśliwce stwierdziły, że na niebie nie ma już żadnego samolotu. Uznano, że – zgodnie z logiką – spadł do morza.
Samolot widmo
Pozbawiony pilota, z odstrzeloną owiewką kabiny samolot nie miał jednak zamiaru kończyć w taki sposób. Na skutek nieprawdopodobnego splotu przypadków silnik MiG-a zaczął pracować prawidłowo, a lecąca samodzielnie maszyna zaczęła się wznosić aż osiągnęła pułap ponad 12 kilometrów. Ciągle sprawna awionika ustabilizowała wówczas lot, prowadząc samolot z prędkością 700 km/h w kierunku zachodnim.
MiG został niebawem namierzony przez natowskie radary, m.in. patrolujący przestrzeń powietrzną w tym rejonie Europy samolot wczesnego ostrzegania E-3 Sentry. Na spotkanie intruza natychmiast ruszyła para dyżurujących, amerykańskich F-15, których piloci przekazali dowództwu meldunek brzmiący jak żart – nad Niemcami leciał właśnie wrogi samolot z pustą kabiną pilota i bez owiewki kabiny.
Co istotne, samolot nie miał podwieszanego uzbrojenia, więc F-15 nie dostały rozkazu zestrzelenia intruza. Obawiano się, że szczątki samolotu spowodują ofiary na ziemi. Liczono na to, że MiG doleci do wybrzeża i albo sam spadnie do morza, albo zostanie tam bezpiecznie zestrzelony.
Tragedia w Kortrijk
Samolot kontynuował lot nad Niemcami, zbliżając się do ich zachodniej granicy. Na jego spotkanie wysłano już z Francji kolejną parę samolotów – tym razem były to Mirage III. Francuzi nie zamierzali czekać – ich samoloty wystartowały z rozkazem zestrzelenia intruza natychmiast po przekroczeniu francuskiej granicy.
Nigdy do tego nie doszło – w MiG-u skończyło się paliwo. Gdy kontrola naziemna dostrzegła, że samolot zaczyna obniżać lot, obliczono, że upadnie na pusty, niezamieszkały teren, jednak MiG zaczał skręcać na południe i runął na flandryjskie miasteczko Kortrijk, położone tuż przy granicy z Francją. Niestety, lot zakończył się tragicznie – w zniszczonym przez MiG-a domu zginął 19-letni Belg. Uderzenie przetrwała tylna część samolotu, więc na zdjęciach można zobaczyć wystający z rumowiska, nienaruszony ogon MiG-a z wielką czerwoną gwiazdą.
Akcję ratunkową dodatkowo utrudniał fakt, że Rosjanie nie przekazali informacji o ewentualnym uzbrojeniu, jakie mogło znajdować się na pokładzie samolotu. Była tam tylko amunicja do działka 23 mm, ale wysłane na miejsce katastrofy służby tego nie wiedziały – obawiano się, że na pokładzie mogła być broń chemiczna lub jądrowa.
900 kilometrów bez pilota
Bezpilotowy lot załogowego samolotu pozostaje ewenementem w historii lotnictwa. MiG-23 bez pilota, z aerodynamiką zakłóconą przez brak owiewki kabiny, przebył nad Europą ponad 900 kilometrów, przelatując nad Polską, NRD, RFN, Holandią i kończąc swój lot w Belgii, blisko granicy z Francją.
Co więcej, jego właściciele początkowo w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że samolot – mimo katapultowania się pilota – wciąż pozostaje w powietrzu. Jak wykazało późniejsze śledztwo przyczyną problemów z silnikiem była wywołana wodą morską korozja styków w układzie automatycznego sterowania.
Według źródeł rosyjskich pułkownik Skuridin na wieść, że opuszczony przez niego samolot zabił młodego cywila miał przejść krótkie załamanie nerwowe. Rosjanin zarzucał sobie, że nie pozostał w samolocie do końca. W następstwie katastrofy w Kortijk stacjonujący w Bagiczu rosyjski pułk lotniczy został karnie przeniesiony do bazy w Brzegu.