Nie tylko Łajka. Zwierzęta traciły życie, by człowiek poleciał w kosmos
Gagarin pierwszym człowiekiem w kosmosie? Tak, to jasne jak słońce - 12 kwietnia obchodzimy kolejną, 56. już rocznicę historycznego lotu. Przed radzieckim kosmonautą ludzkość wysyłała też inne istoty.
Małpy w kosmosie mogą kojarzyć się z bajką o tym samym tytule. Prawdziwy udział tych zwierząt w podboju kosmosu nie nadaje się jednak na historię opowiadaną dzieciom. Po tym, jak udało się wysłać na pułap 109 kilometrów i ściągnąć z powrotem wciąż żywe muszki owocowe, postanowiono rozpocząć eksperyment z małpami.
Rezusy nadawały się idealnie. Pod względem fizjologicznym były podobne do człowieka. Przemawiał za nimi też niewielki rozmiar i inteligencja. W czerwcu 1948 roku zwierzę o imieniu Albert wystrzelono z Ziemi. Kapsuła z uśpioną małpką dotarła na wysokość 62 km. Nie udało się jednak lądowanie i rezus zginął w wyniku uderzenia o powierzchnię.
Kapsuła z Albertem II, wystrzelona rok później (1949) osiągnęła pułap 134 kilometrów, jednak zwierzę zginęło w podobnej katastrofie. Albert III, makak jawajski, nie doleciał tak wysoko - jego rakieta wybuchła ponad 4 km nad ziemią. Albert IV, mimo że doleciał do 130 km, zginął tak samo jak Albert i Albert II. Szczęścia nie miała też mysz wystrzelona w 1950 roku. Udało się ją sfotografować podczas lotu, ale znowu zwierzę nie przeżyło lądowania.
Małpie o imieniu Yorick w 1951 roku udało się przeżyć lądowanie. W końcu. Ale i ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Zwierzę zmarło dwie godziny po powrocie - przyczyną śmierci był najprawdopodobniej szok związany z całą wyprawą. W tym samym roku Sowieci wysłali w kosmos dwa psy. Cygan i Dezik po dotarciu na wysokość 100 km wróciły całe i zdrowe. Związek Radziecki wyprzedził Stany Zjednoczone - psiakom udało się zrealizować cel w sierpniu, Yorick leciał we wrześniu.
Wybór Sowietów, by wysyłać psy, okazał się więc skuteczniejszym pomysłem. Nie jest jednak jasne, ile wcześniejszych prób zakończyło się fiaskiem. Później Sowietom udało się ponownie wysyłać psy w kosmos, jednak nie zawsze z powodzeniem. Za to w 1960 roku udało się dowieść, że zwierzęta można katapultować z rakiety i uratować je nawet z sytuacji awaryjnej.
Pierwszą istotą wysłaną na orbitę okołoziemską była Łajka - suczka, którą znaleziono, jak błąkała się po ulicach Moskwy. Wcześniej nazywała się Kędziorek. W trakcie testów mających wskazać, który pies powinien być wysłany w przełomową misję, Łajka wcale nie miała najlepszych wyników. Była jednak spokojna, więc postawiono na ważącą 6 kg suczkę.
Było jasne, że to misja zabójcza. Nie brano pod uwagę powrotu Łajki na ziemię ze względów technicznych. Jedynie w celach propagandowych wyjaśniano, że po dziesięciu dniach lotu do pojemnika z jedzeniem miała dostać się trucizna. Po latach wyszło na jaw, że nawet tylu dni nie udało się Łajce przeżyć. Zginęła 3 listopada 1957 roku, najprawdopodobniej po siedmiu godzinach od startu, nie wytrzymując wysokiej temperatury i stresu.
Nie tylko to świadczy o okrucieństwie. Zwierzę w kapsule miało niewiele miejsca. Mogło stać lub leżeć, ale tylko w jednej pozycji. Dostawało jedzenia na tyle, by przeżyć, nic więcej - dozowaniem porcji zajmował się automat.
Choć właściwie nie wiadomo, czy powinniśmy zarzucać okrucieństwo testerom, skoro dziś testy na zwierzętach dalej mają się dobrze. I wcale nie chodzi w nich o przełomowe misje, a o zyski i sprzedaż przedmiotów codziennego użytku.
31 stycznia 1961 roku na wysokość 250 km doleciał 3-letni szympans Ham. Ważył 17 kg. Przez 6 minut przebywał w stanie nieważkości. Mimo problemów z lądowaniem (kapsuła wylądowała w Oceanie Atlantyckim) zwierzę przeżyło. Potem jednak do kapsuły wracać nie chciało.
W kolejnych latach wysyłano też żaby, koty, świnki morskie, a nawet żółwie i pająki.
Nie tylko zwierzęta “wyprzedziły” Gagarina. Nim człowiek wyleciał w kosmos, testy przeprowadzano też na… makiecie. Iwan Iwanowicz miał możliwie najdokładniej odwzorować zachowanie ludzkiego ciała.
_Iwan został wykonany w większości z lekkich stopów metalu. Wraz ze zginanymi kończynami przypominał nieco manekina umieszczanego w crash testach nowych samochodów. Z tą jednak różnicą, że wart był kilkadziesiąt razy więcej. Dbając o każdy detal, Moskiewski Instytut Protetyki wyposażył go w syntetyczną skórę, oczy, brwi, a nawet rzęsy. W dużej mierze Iwan stanowił nie tylko kosmicznego pioniera, ale również pierwszego humanoida z prawdziwego zdarzenia. Dla wielu naukowców jego "ludzki” wygląd wydawał się jednak dziwnie niepokojący. (...) Ręce i nogi zaprojektowane zostały jako nośniki aparatury medycznej, mierzącej przeciążenia oraz poziom radiacji. W jego klatce piersiowej umieszczono natomiast "małe zoo”, składające się z 40 białych myszy, 40 czarnych, dwóch świnek morskich oraz kilku mniejszych gadów _- pisał na swoim blogu felietonista WP, Marcin Makowski.
Iwanowiczowi towarzyszyły też dwa psy.
Obie misje manekina okazały się sukcesem. Dzięki temu Gagarin dostał zielone światło.
Sowieci jednak liczyli się z tym, że Gagarinowi tak gładko nie pójdzie. Jurij Gagarin był idealnym kandydatem nie tylko ze względu na wzrost (1,57 m - pasował do kabiny) i warunki fizyczne. Miał odpowiednie pochodzenie (syn stolarza i dojarki), a przy tym wygląd hollywodzkiego amanta. Nadawał się idealnie, więc świetnie promowałby sukces ZSRR na całym świecie.
Czarnego scenariusza nie można było jednak wykluczyć. Dlatego przygotowano trzy różne oświadczenia. Pierwsze na wypadek sukcesu, drugie informujące o trwających poszukiwaniach i trzecie o tragedii. Na wszelki wypadek kazano napisać Gagarinowi list pożegnalny do żony i wręczono mu podobno pistolet. Z rodziną mieli się “rozstać” też dublerzy. Zapasowi kosmonauci czuwali w gotowości, by w razie czego, w ostatniej chwili, zastąpić Gagarina.
O tym, że wierzono w sukces, świadczy dbałość o szczegóły.
- Na kilkanaście minut przed startem narysowano na hełmie Gagarina napis “CCCP”. Po to, by po lądowaniu chłopi nie potraktowali go jako amerykańskiego szpiega. Miała być czerwona gwiazda, ale znaleziony naprędce “malarz” nie był tak sprawny. Nie chciał, by stworzona w pośpiechu praca była koślawa - przytaczał anegdotę pisarz Wiktor Suworow.
Resztę historii znamy.
A przynajmniej tak nam się wydaje - twierdził węgierski pisarz István Nemere. W swojej książce “Gagarin = kosmiczne kłamstwo?” wydanej na początku lat 90. pisał, dlaczego mamy do czynienia z oszustwem.
Autor uważał, że prasa opisywała sukces Gagarina już 12 kwietnia, a więc w dniu, kiedy do lotu dopiero doszło. Prasę z tą datą, wychwalającą wyczyn Związku Radzieckiego, znalazł nawet po latach w Polsce. To również w naszym kraju Nemere zaczął pracę nad swoją książką o Gagarinie. Wstępne notatki zainteresowały rzekomo Służbę Bezpieczeństwa. Co dziwne, pisarz miał też publikacje krytykujące komunizm, ale te teksty agenci zwrócili. Tymczasem te o Gagarinie SB zachowało. Przypadek?
Dowodem na mistyfikację miał być np. fakt, że Gagarin nie mógł widzieć Ameryki Północnej, ponieważ była tam noc, tymczasem rozpowiadał o jej pięknie w wywiadzie. Pisarza zastanawiał też brak zdjęć, które Gagarin mógł wykonać podczas lotu, a mimo to tego nie zrobił.
Nie zrobił, bo nie był w kosmosie - twierdził Nemere. W kosmos poleciał ktoś inny, ale misja zakończyła się niepowodzeniem, więc Gagarin odgrywał rolę, którą mu powierzono. Pikanterii sprawie dodaje tajemnicza śmierć - pilotowany przez niego samolot rozbił się, ale dokładne przyczyny wciąż nie są znane. Jest więc wszystko, co potrzebne do stworzenia teorii spiskowej.
Ale skoro ludzie nie wierzą w lądowanie na Księżycu, to i czemu niektórzy mieliby wierzyć w Gagarina?