Najlepszy czołg II wojny światowej. Czy naprawdę był nim niemiecki Tiger?

Hitlerowcy traktowali ten ciężki czołg jak swoją cudowną broń. Z zachwytem rozpisywała się o nim nawet brytyjska prasa. Ile w tym wizerunku Tigera było prawdy, a ile propagandy? I jeśli nie ten, to który czołg walczący w II wojnie należy uznać za najlepszy?

Najlepszy czołg II wojny światowej. Czy naprawdę był nim niemiecki Tiger?
Źródło zdjęć: © Bundesarchiv/Scheck/CC-BY-SA 3.0

O wadach i zaletach broni pancernej nie decydują konkursy. Istotne jest wiele czynników, takich jak masa, awaryjność, łatwość obsługi, remontów polowych i transportu oraz potencjał modernizacyjny. Znaczenie ma także oczywiście teren bitwy, taktyka, wyszkolenie załóg i zaplecze przemysłowe.

Wziąwszy wszystkie te kryteria, śmiało można stwierdzić, że lepiej przysłużył się hitlerowcom lżejszy od Tigera, czyli PzKpf VI, czołg Panzerkampfwagen IV. Podobnie jak amerykański M4 Sherman i radziecki T-34, służył on jeszcze wiele lat po wojnie. Został użyty w Bułgarii, Jugosławii, Finlandii, Egipcie, Hiszpanii, Jordanii i Turcji. 17 egzemplarzy wzięło też udział w wojnie sześciodniowej w 1967 roku, walcząc po stronie syryjskiej. Natomiast historia Tigera skończyła się 8 maja 1945 roku.

Skąd zatem jego legenda? Zadbał o to aparat propagandowy III Rzeszy, który komunikaty o Wunderwaffe tworzył zarówno dla pokrzepienia niemieckich serc, jak i w celu zastraszenia wrogów. Niemieckim czołgiem zachwycała się też wojenna prasa brytyjska. Może dlatego Tiger zawładnął masową wyobraźnią i kulturą popularną. Urósł do rangi mitu.

Mania wielkości

„Najlepszy” czołg II wojny światowej zadebiutował 20 kwietnia 1942 roku, czyli w 53. urodziny Adolfa Hitlera. By zdążyć w wyznaczonym terminie, prace nad czołgiem przyspieszono, dlatego pierwsza partia spośród 1 355 wyprodukowanych egzemplarzy była niezwykle awaryjna. I cięższa, niż planowano. Choć pierwotne zamówienie mówiło o maszynie około 45 ton, Führer dostał prezent ważący o 10 ton więcej. Jego następca, Panzerkampfwagen VI B Tiger II, tak zwany Königstiger (dosłownie „tygrys bengalski”), sięgał zaś prawie 70 ton! Od stycznia 1944 do marca 1945 roku powstało 487 tych czołgów.

Tiger kosztował prawie 300 tysięcy marek. Za tę sumę niemieckie wojska pancerne mogły kupić aż trzy czołgi Panzer IV. Jeszcze gorszy od wysokiej ceny był jednak towarzyszący produkcji chaos. Decyzje o nowych rozwiązaniach zapadały pod naciskiem wpływowych przemysłowców, wspieranych przez niekompetentnych nazistów.

Bez trudu znajdowali oni sojusznika w opętanym manią wielkości przywódcy III Rzeszy, który chętnie wypowiadał się na temat grubości pancerza i kalibru armaty. 9 lipca 1942 roku zapowiedział stworzenie ogromnego czołgu uzbrojonego w… działo 150-milimetrowe!

Wodza poparł minister uzbrojenia, Albert Speer, oraz ulubiony konstruktor wodza Ferdinand Porsche. Przeciwko pomysłowi wystąpili natomiast generał Heinz Guderian oraz szef Departamentu Technicznego Broni Pancernej Heinrich Ernst Kniepkamp. Ten pierwszy zdołał nawet zablokować gotową już decyzję o wstrzymaniu produkcji tanków Panzer IV, które modernizowano według jego własnych wskazówek.

Niechętni wobec ciągłych nowinek technicznych generałowie Wehrmachtu doskonale wiedzieli, że uczestniczą w wojnie materiałowej, w której o zwycięstwie decyduje przewaga zaopatrzenia i rezerwy sprzętowe. Potrzebowali więc przede wszystkim broni ustandaryzowanej w masowych ilościach, a nie wynalazków, których przygotowanie do walki wymagało dodatkowych wysiłków i zwielokrotnionej obsługi.

Ich napomnienia nie zyskały jednak wielkiego posłuchu. Już wkrótce zaczęto planować kolejne „upominki” dla Hitlera. Powstał projekt Panzerkampfwagen VII Löwe („lew”) o wadze 90 ton, czołgu uzbrojonego w działo okrętowe. Zajął się nim gruppenführer SS Alfried Krupp. Myślano też o superciężkim PzKpf VIII o masie 100 ton. Co ciekawe, jego adekwatną nazwę kodową Mammut dla dezinformacji zmieniono na… Mauschen, czyli „myszka”. Prace nad nią prowadzono w biurze konstruktorskim Porsche. W ich trakcie „myszka” utyła do 160 ton!

W pogoni za coraz bardziej imponującymi pojazdami marnotrawiono moce projektowe i produkcyjne, które można było wykorzystać do doskonalenia sprawdzonych w boju konstrukcji. Niepotrzebnie zużywano deficytowe surowce. Marzenia o Wunderwaffe, „cudownej broni” nazistów, dodatkowo zwiększały i tak znaczny wysiłek wojenny. W tym samym czasie wszystkie fabryki rosyjskie i amerykańskie produkowały pełną parą jeden model czołgu w różnych wariantach.

Obraz
© Bundesarchiv, Hebenstreit / CC-BY-SA 3.0

W stepie szerokim

Jak użyteczny okazał się Tiger? Był zaprojektowany do przełamywania umocnionych rubieży, szarż pancernych w stepach oraz do masowego rozstrzeliwania sowieckich T-34 i ciężkich maszyn KW-1Z. I dopóki miał zapewnioną ochronę z powietrza, wywiązywał się z tej roli celująco.

W walce na duże dystanse jego potężne działo kalibru 88 mm nie miało konkurencji. Dalekosiężna armata KwK 36 była córką działa przeciwlotniczego (Fliegerabwehrkanone) i znakomicie sprawdzała się w roli armaty przeciwpancernej. Zamontowana w czołgu nie pozwalała sowieckim tankom nawet pomarzyć o zbliżeniu się do nazistowskiego superczołgu.

Niestety, z czasem ubywało miejsc, w których Tiger mógłby udowodnić swe walory. Jego wartość uderzeniowa relatywnie spadła po rozpoczęciu masowej produkcji samolotów szturmowych Ił-2 („Szturmowików”). Powstało ich ponad 36 000! Nic dziwnego, że niemieccy czołgiści myśleli głównie o maskowaniu, a dopiero potem o walce.

Tygrysy, podobnie jak PzKpf IV, przegrywały też po prostu na ilość. T-34 wypuszczano masowo, a projekt stale upraszczano i usprawniano. Sowieci wyprodukowali 34 780 czołgów tego typu z armatą kalibru 76 mm, natomiast Niemcy tylko 9 tysięcy tanków Panzer IV wszystkich wersji. W efekcie jeśli radzieckie maszyny, często pozbawione nawet radiostacji, szybko padały łupem wroga, na ich miejsce szybko przywożono nowe.

Podobnymi do T-34/85 „masowcami” były też M4 Sherman. I ta strategia okazała się lepsza. Rosjanie i Amerykanie wygrali konsekwencją, wytwarzając 100 tysięcy maszyn. Solidne, sprawdzone, zwrotne i łatwe w transporcie PzKpf IV mogły stać się odpowiednikami tych alianckich „standardów”. Ale Niemcy wciąż poszukiwali pancernego Graala.

Obraz
© Bundesarchiv, Altvater / CC-BY-SA 3.0

Latające czołgi

Chrzest bojowy Tigerów nastąpił 29 sierpnia 1942 roku, po tym, jak Hitler wysłał pierwszą kompanię do Leningradu. W walce udział wzięły cztery maszyny. Nie był to bardzo udany debiut. Trzy z nich trzeba było ściągnąć z pola walki, bo unieruchomiły je usterki. Także dzień później, w kolejnym ataku, utknęły na dobre. Okazało się, że nawet zamarznięte błoto blokuje ich podwozie. Jednego nie udało się ewakuować. Wysadzono go w powietrze.

Wciąż jednak wierzono w potencjał bojowy urodzinowego prezentu Führera. Sam wódz w 1943 roku opóźnił rozpoczęcie operacji Cytadela, by tanki zdołano dostarczyć w rejon Kurska. Ponieważ jednak miesięczna produkcja wynosiła zaledwie kilkadziesiąt sztuk, na front trafiło ich mniej niż dwieście. Razem Niemcy wystawili 2700 czołgów. Przeciw nim, w armiach Rokossowskiego i Watutina, walczyło 3600 maszyn. Łącznie na Łuku Kurskim walczyło aż 8 000 pojazdów pancernych. Najoględniej mówiąc: to nie ciężkie czołgi niemieckie wygrały tę bitwę.

Nie lepiej wyglądała sytuacja na froncie zachodnim. Alianccy czołgiści byli tam lepiej od Rosjan przygotowani do wojennego rzemiosła. Ich taktyka była zaskoczeniem dla wojsk pancernych, przyzwyczajonych do ławic T-34 atakujących ze skrzydeł. Rzadko zdarzały się sytuacje podobne do tej, kiedy samotny Tiger dowodzony przez Obersturmführera Michaela Wittmanna z drugiej kompanii 101 Ciężkiego Batalionu Pancernego Waffen SS rozstrzelał brytyjski 4 Pułk Pancerny w Villers-Bocage. Hitlerowcy zwycięstwo zawdzięczali wówczas raczej niefrasobliwości Brytyjczyków.

Z reguły Tygrysy musiały mierzyć się z manewrującymi wokół nich Shermanami. Amerykanie zwykle unikali bezpośredniego boju i wzywali wsparcie artylerii. A jeżeli już atakowali, to za gęstą zasłoną dymną i przy wsparciu piechoty. Ich czołgi osaczały ciężkie hitlerowskie tanki jak ruchliwe owady. Dzieła dopełniały natomiast myśliwce P-47 Thunderbolt, „latające czołgi”, których wyprodukowano ponad 15 tysięcy.

Wielkie maszyny okazały się też mniej przydatne pod koniec wojny, w Europie, gdy najczęściej prowadzono pojedynki ogniowe z dystansu poniżej kilometra. W takich warunkach malała różnica między czołgami średnimi a ciężkimi. Pociski wszystkich armat czołgowych przebijały bowiem lub uszkadzały z tej odległości wszystkie pancerze.

Obraz
© Wydawnictwo Znak
Źródło artykułu:twojahistoria.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (236)