Google szpiegował swych ludzi i zwolnił. Mimo upomnień rządowej agencji, twardo stoi na swoim
Nie pomogły protesty, wygląda na to, że nie pomoże także upomnienie od amerykańskiej rządowej rady ds. stosunków pracy. Google najpierw miał szpiegować swoich pracowników, a gdy ci zorganizowali protest, zwolnił ich.
03.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 17:23
Ale zaczęło się od tego, że gigant z Mountain View rok temu postanowił rozpocząć współpracę z IRI Consultants. To firma doradcza, która zajmuje się „poprawianiem relacji z pracownikami”. Można by powiedzieć – firma z branży HR.
Na czym polega „poprawianie relacji” według konsultantów z IRI? Firma chwali się tym na swojej stronie internetowej. Podaje tam m.in. przykład swej współpracy z dużym krajowym koncernem medycznym, w którym wyperswadowali pracownikom ideę zakładania związku zawodowego, mimo że ci „wydali miliony dolarów na promocję tej idei”.
Kontrakt z tego typu firmą nie spodobał się niektórym pracownikom Google’a. Zwłaszcza tym, którzy powyższą ideę mają głęboko w sercu. A jest ich na tyle dużo, że zaczęli organizować protesty. Tak jak zrobił to Laurence Berland. Niedługo potem Berland został zwolniony. Oficjalny powód rozstania: przeglądanie kalendarzy innych pracowników.
W praktyce wyglądało to tak: Berland, jak i inni pracownicy chętni do udziału w proteście, musieli znaleźć wspólny termin, który wszystkim będzie pasował. Wykorzystali do tego, a jakże, swoje kalendarze. W ten sam sposób, w jaki w tych samych kalendarzach umawiają się na spotkania biznesowe.
Google jednak uznał, że wgląd w kalendarze innych osób, w tak wielkiej korporacji, powinien być zabroniony i wręcz karany. Berland więc wyleciał.
Podobne do niego poglądy pracownicze ma 21-letnia programistka Kathryn Spiers. Ona z kolei stworzyła specjalne okienko pop-up, które wyskakiwało pracownikom Google’a, gdy wchodzili na określone strony internetowe – np. na witrynę konsultantów z IRI. „Googlersi mają prawo do udziału w aktywnościach chronionych prawem” – głosił komunikat.
W tym przypadku Google uznał, że Spiers naruszyła bezpieczeństwo firmy, czym ryzykowała szkody nie tylko dla samej firmy, ale też zhańbiła swe nazwisko w branży. To były powody rozstania.
Tych dwoje, wraz z kilkoma innymi osobami – wewnątrzfirmowymi aktywistami – zostało zwolnionych. Część poskarżyła się do National Labor Relations Board. To niezależna rządowa agencja, której zadaniem jest chronienie praw pracowników z sektora prywatnego. I to zarówno wtedy, gdy grupują się oni w związki zawodowe, jak i wtedy, gdy działają nieformalnie.
NLRB zauważyła uchybienia prawne przy zwolnieniach właśnie powyższej dwójki. Agencja zarzuca Google’owi między innymi szpiegowanie ich przed samym protestem, jak i po.
Ponadto zwraca uwagę, że przeglądanie kalendarzy współpracowników nie może być niczym zabronionym. Za to wyleciał Berland. Tak samo, jak i informowanie pracowników o ich prawach, co robiła Spiers za pomocą swego pop-upu.
Google: Podtrzymujemy te decyzje
Wydaje się jednak, że firma ma zamiar iść w zaparte. Po tym, jak całą sprawę opisał The Verge, Google wysłał do tej redakcji swoje stanowisko. „Jesteśmy dumni z naszych zasad i będziemy bronili przed ich naruszaniem przez osoby prywatne. Również przed naruszaniem polityki bezpieczeństwa i systemów wewnętrznych” – pisze biuro prasowe firmy, mając na myśli wyskakujące okienko i firmowy kalendarz.
Google może teraz iść na ugodę z byłymi pracownikami, choć po powyższych słowach na to się nie zanosi. Sprawa trafi więc do sądu. Wtedy niewykluczone, że gigant będzie musiał nie tylko wypłacić odszkodowanie dwóm byłym pracownikom za niesłuszne zwolnienie, ale też… przywrócić ich do pracy.