Albo wolność, albo nic, czyli jak millenialsi zmieniają świat

Albo wolność, albo nic, czyli jak millenialsi zmieniają świat

Albo wolność, albo nic, czyli jak millenialsi zmieniają świat
Źródło zdjęć: © Fotolia | Syda Productions
24.02.2017 17:21, aktualizacja: 27.02.2017 13:08

Millenialsi to wcale nie roszczeniowi, egoistyczni i uzależnieni od komórek ludzie. To pokolenie, które zmienia technologię na lepszą, wygodniejszą i bardziej dostosowaną do nowoczesnego stylu życia.

Na pewno kiedyś na nich trafiliście. Siedzieli na ławce w parku, ale nie rozmawiali ze sobą, tylko chichotali nad telefonami. Może szli chodnikiem jak zombie, nie zważając na ludzi idących z naprzeciwka, albo robili relację live z koncertu, zamiast skupić się na muzyce?

Być może ich widzieliście, a może sami nimi jesteście – prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie. Już teraz ponad połowa ludzi w internecie to tzw. millenialsi, czyli osoby urodzone pomiedzy 1989 a 2000 rokiem. W dużej mierze nie pamiętają, a na pewno nie wyobrażają sobie życia bez nowoczesnych gadżetów i stałego, szybkiego łącza internetowego.

Millenialsi wchodzą w dorosłość i choć jeszcze nie śpią na pieniądzach, to już niebawem ich portfele będą grubsze niż w przypadku innych grup wiekowych. Innymi słowy, to oni będą zarządzali domowymi budżetami i podejmowali decyzje zakupowe. Część już wcześniej swoimi wyborami kształtowała rozwój technologii. Wygrana Facebooka z MySpace i przebojowość Snapchata, ale także popularność elastycznych ofert na telewizję (np. subskrypcja Netfliksa) czy telefon (samodzielnie komponowany abonament Virgin Mobile) – te wszystkie epizody z najnowszej historii da się wytłumaczyć wpływem millenialsów.

Ja, ja, ja

„Me, me, me” – taki tekst znalazł się na okładce jednego z niedawnych wydań "Timesa", poświęconego millenialsom, podsumowując w ten sposób całą generację. Pod napisem widnieje dziewczyna robiąca sobie selfie. W 2013 roku "Oxford Dictionary" uznał „selfie” za brytyjskie słowo roku.

Obraz
© Time | Time

Odpowiedź na rynku technologicznym na wszechobecne „ja, ja, ja” była praktycznie natychmiastowa. Klienci wybierali telefony z najlepszymi przednimi aparatami, chcąc, aby ich zdjęcia wyglądały jak najlepiej (co w prostej linii przekładało się na większy „fejm”, czyli popularność w mediach społecznościowych). iPhone 4 z 2010 roku w przednim aparacie miał zamontowaną matrycę 0,3 Mpx, która w najlepszym wypadku nadawała się do rozmów na Skypie - jeśli odbiorcy nie przeszkadzało, że nie może wykoncypować, gdzie rozmówca się zaczyna, a gdzie kończy. Zeszłoroczny iPhone 7 ma już z przodu matrycę 7 Mpx.

Nie jest to jedynie różnica w postępie technologicznym, ale zupełnie inne podejście do projektowania telefonów, gdzie przedni aparat nie jest tylko niepotrzebnym gadżetem. Jeszcze dalej poszło chińskie Oppo, które w modelu N3 zaserwowało obracaną głowicę aparatu, kończąc dyskryminację jednej ze stron.

Obraz
© Oppo | Oppo

Moda na transmitowanie własnych odczuć, odwiedzanych miejsc czy wykonywanych czynności rozwija się równolegle w segmencie oprogramowania – w końcu gdzieś tymi selfie trzeba się pochwalić. Badania pokazują, że 55 proc. amerykańskich millenialsów opublikowało selfie w internecie. Biorąc pod uwagę całe społeczeństwo, jest to 26 proc.

Medium społecznościowym skoncentrowanym praktycznie na jednej osobie – właścicielu telefonu – jest Snapchat - stworzony przez millenialsów i dla millenialsów. Jego wyróżnikiem są nie tylko znikające po określonym czasie zdjęcia, ale również maski nakładane na twarze. Bardziej „tradycyjny” Instagram z kolei ma już ponad 250 mln zdjęć z tagiem #selfie. Badanie z 2015 roku pokazało, że przeciętny millenials publikuje 9 selfie tygodniowo i nad każdym z nich spędza średnio 7 minut. W sumie daje to ponad godzinę tygodniowo tylko z „selfiakami” (takiego neologizmu użyła kiedyś Agata Młynarska na określenie selfie).

Obraz
© FramesDirect | FramesDirect

Niedługo po pojawieniu się, Snapchat pozwolił na transmitowanie siebie (i nie tylko), czyli relacje na żywo. Coś, co wcześniej zarezerwowane było tylko dla reporterów telewizyjnych, teraz stało się udziałem wszystkich. Każdy może przeprowadzić transmisję z otwarcia nowego stadionu czy wypadku w centrum miasta. Kiedyś trzeba było brać ze sobą ciężką kamerę albo wręcz zatrudniać ludzi, aby przywieźć świetny materiał z podróży, a teraz wystarczy mała kamerka sportowa i selfie stick. I nie jest potrzebna nawet osobna aplikacja, bo już teraz identyczną funkcję ma także Facebook (i mocno ją promuje).

Nie tylko każdy jest w stanie tworzyć treści, ale też każdy może z nimi dotrzeć do szerokiej grupy ludzi w mediach społecznościowych. Stworzyło to ciekawą sytuację, kiedy rywalem dla wydawcy internetowego jest nie tylko inny wydawca, ale również film ze śmiesznym kotkiem, zdjęcie celebryty czy post znajomego. Konsumpcja wszystkich tych treści zajęłaby zbyt dużo czasu, trzeba więc wybierać. Jak wiemy z doświadczenia, w wielu wypadkach to koty wygrywają…

Czas to pieniądz

Otaczamy się ogromną liczbą kanałów z nieustającymi dystrakcjami, a doba ma i miała tyle samo czasu dla każdego pokolenia. Dlatego millenialsi są bardzo nietolerancyjni dla stron internetowych czy aplikacji, które każą im czekać. Badania pokazują, że jeśli strona ładuje się dłużej niż 4 sekundy, to co czwarty użytkownik rezygnuje z jej odwiedzin.

Podobnie jest w przypadku aplikacji, zwłaszcza tych zakupowych. Raport Forrestera pokazuje, że 57 proc. kupujących rezygnuje z zakupu, jeśli nie uzyska natychmiastowej odpowiedzi na pytania odnośnie wybranego produktu. Zapewnienie odpowiedniej pomocy jest jednym z czynników, które sprawiają, że jedni zdobywają klientów, a inni nie.

Widać to szczególnie w popularności aplikacji typu LiveChat, które pozwalają na szybki kontakt z obsługą w razie jakichkolwiek pytań. Kiedy alternatywa znajduje się w zasięgu jednego pytania zadanego wyszukiwarce Google, po prostu nie ma sensu tracić czasu na próby zrozumienia skomplikowanych usług. Przetrwają tylko te najbardziej intuicyjne.

Na żądanie

Ogromny ślad na millenialsach zostawia z pewnością spopularyzowanie tzw. gospodarki na żądanie, której świetnym przykładem jest Uber czy AirBnb. Jej naczelną ideą jest odrzucenie posiadania na rzecz wypożyczania albo dzielenia. Zupełnie abstrakcyjne z tego punktu widzenia jest przykładowo posiadanie umowy na telewizję z tysiącem miesięcznie opłacanych kanałów, których nigdy się nie oglądało.

Dzięki usługom takim jak Netflix czy Hulu znacznie popularniejszy jest streaming, z którego korzysta 70 proc. amerykańskich millenialsów. A jak za oceanem ma się płatna telewizja? Począwszy od 2014 roku korzysta z niej coraz mniej gospodarstw domowych.

Personalizowane buty czy koszulki to tylko początek. W internecie każdy z nas widzi teraz spersonalizowane reklamy, spersonalizowany News Feed na Facebooku i spersonalizowane wyszukiwania w Google. Ba, mamy nawet aplikacje podające spersonalizowane wiadomości ze świata. Millenialsi lubią mieć wszystko podane jak na tacy, ale w takich proporcjach, aby odpowiadało to ich potrzebom.

Obraz
© Virgin Mobile | Virgin Mobile

To jeszcze nie wszystko. 40 proc. millenialsów chce współtworzyć produkty, których używa. Jeden rozmiar nie pasuje wszystkim, a każdy chce być szczególny i wyróżnić się z tłumu. Skończyły się więc czasy jednej oferty telekomunikacyjnej z określonym limitem rozmów czy SMS-ów. Za tym trendem podąża choćby Virgin Mobile, który pozwala klientom samodzielnie komponować, zmieniać i zawieszać abonament, wybierając zależnie od potrzeb pakiety internetu, minut i SMS-ów. Co ciekawe, w prezencie za wybranie nielimitowanych rozmów i SMS-ów największy w Polsce wirtualny operator telefonii komórkowej oferuje darmowe 20 GB internetu miesięcznie przez pół roku. Za całość płaci się wówczas jedynie 26 zł miesięcznie. Jako że millenialsi są bardzo mobilni i często zmieniają miejsce pobytu, pakiety można wyłączyć i tym samym zredukować wartość abonamentu do 0 zł.

Później można zwiększać go wedle upodobań, bo smartfon bez internetu traci znaczą część swoich zastosowań. Millenialsi są zresztą mistrzami w ich wykorzystaniu, co widać w statystykach. 13 proc. Amerykanównie byłoby w stanie przeżyć bez niego godziny, a połowa miałaby trudności z przeżyciem dnia. Smartfon jest dla nich ważniejszy niż szczoteczka do zębów czy dezodorant, co nie dziwi, bo jest o wiele bardziej uniwersalny. Do tego stopnia, że co trzeci millenials zabiera go ze sobą do toalety, a 83 proc. kładzie obok łóżka, kiedy idzie spać.

Millenialsi tworzą dla siebie nowy świat – elastycznych, dopasowanych do potrzeb usług, które nie wiążą na długie lata. Cenią przejrzystość, wygodę i intuicyjność, które pozwalają oszczędzić cenny czas. Choć w modzie jest krytykowanie millenialsów, to ja w ich rzeczywistości odnajduję się jak ryba w wodzie. Może dlatego, że jestem jednym z nich.

Partnerem artykułu jest Virgin Mobile.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)