Tego na pewno nie wiesz*
Wziąłem kredyt. Kupiłem dom. Nie czytałem warunków napisanych drobnymi literami. W związku z tym wciąż mam kredyt, dom zajął komornik, a ja nie mam gdzie mieszkać. Historia jakich dziesiątki. I nie dotyczy tylko nieruchomości. Dotyczy niemal wszystkiego. Można stracić wszystko w mgnieniu oka. Zawadiacko zapytam teraz: nie szkoda ci, drogi czytelniku, tracić prywatności? O ile historie o stracie oszczędności życia, albo długoletnich kłopotach finansowych sprawiają, że współczujemy innym, sami nie przywiązujemy większej wagi do regulaminów. Do czasu, aż nie doświadczymy skutków braku wiedzy, która najczęściej jest przejawem ignorancji w czystej postaci.
W USA przeprowadzono ciekawy eksperyment. Profesor Jonathn Obar i profesor Anne Oeldorf-Hirsch zbadali czy ich studenci czytają warunki użytkowania (czyli innymi słowy regulamin) nowej sieci społecznościowej o nazwie NameDrop. Jedynie czwarta część badanych osób stwierdziła, że zapoznała się z warunkami korzystania z usługi. Ktoś by teraz mógł powiedzieć, że to i tak całkiem nieźle. Jeśli tak uważasz to muszę Cię zasmucić, bo "zapoznałem się” najczęściej nie oznacza "przeczytałem”. Setki studentów dołączyło więc do nowego medium, nie wiedząc nawet, że akceptując go, zgodnie z paragrafem 2.3.1. regulaminu oddadzą NameDrop swoje przyszłe pierwsze dziecko. Brzmi zabawnie, ale i tragicznie jednocześnie. Brzmi to jeszcze tragiczniej jeśli weźmiemy pod uwagę, że gdziekolwiek dziś człowiek chce dołączyć, wszędzie zostawia newralgiczne dane, a później jest notorycznie inwigilowany. Na własne życzenie! I już nie chodzi tylko o umowy kredytów, ale konieczność zgadzania się z regułami i zasadami działania najprostszych aplikacji.
Powyższy przykład był kontrolowanym od początku do końca badaniem, więc automatycznie racjonalizujesz sobie drogi czytelniku, że ciebie to nie będzie dotyczyć. Jestem jednak przekonany, że niejednokrotnie zostałeś już oszukany, przez swoją ignorancję, albo brak czujności. Z pewnością są pośród nas osoby, które zostały naciągnięte na drogie SMS-y w fikcyjnych serwisach, które oferują darmowe filmy, muzykę, albo intymne kontakty. Co i rusz czyta się o tym w Internecie. Jednym z powodów jest fakt, że jedynie od 10 do 15 procent ludzi czyta regulaminy usług, w których chcą partycypować. Problemem jest również to, że często nie rozumiemy tego, co w warunkach użytkowania/korzystania jest napisane. Według badania przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii stwierdzono, że spośród tych, którzy zapoznali się z treścią regulaminu, jedynie 17 procent rozumiało co tam było napisane.
Skoro czytelnictwo książek ma się ku upadkowi, to kto będzie czytał regulaminy? Tym bardziej, że – znowu według badań – niektóre regulaminy zawierają około 30 000 słów, czyli ponad 16 stron znormalizowanego maszynopisu. 16 stron niezrozumiałego dla zatrważającej liczby osób tekstu! Czy to usprawiedliwia jakąkolwiek opieszałość w czytaniu tego, na co się zgadamy? Ani trochę. Skoro już kliknęliśmy "dołączam” to nie ma odwrotu. I znowu na własne życzenie!
Niegdyś magazyn Time umieścił 7 najbardziej kontrowersyjnych zasad, które funkcjonują na Facebooku. Ciekaw jestem, jak wielu ludzi zdaje sobie w ogóle sprawę, że takie zasady istnieją. Tak więc, Facebook:
- przechowuje dane personalne, nawet jeśli zrezygnujesz z ich usług;
- może mówić twoim znajomym co kupiłeś online;
- śledzi ruchy użytkowników w Sieci, nawet jeśli są wylogowani z ich usług;
- używa informacji i treści umieszczanych na ich serwerach do reklam;
- zmusza by dane użytkowników mogły być wyszukiwane;
- używa rozpoznawania twarzy do lokalizowania sylwetek osób na zdjęciach;
- przekazuje informacje o użytkownikach władzom rządowym.
Należy dodać, że nie tylko Facebook rządzi się takimi zasadami. Niemal każda sieć społecznościowa w swoich regulaminach zawiera podobne zapisy. Niedawno świat obiegła informacja o Judith Duportail, niemieckiej dziennikarce, która poprosiła Tindera o przesłanie danych zebranych przez aplikacje na jej temat. Odpowiedź została zawarta na 800-stronicowym raporcie. W tym raporcie znajdował się zapis wszystkich konwersacji jakie przeprowadziła Judith z osobami poznanymi przez Tindera. Przy tej okazji znalazły się tam też dane dotyczące miejsc, w których dziennikarka logowała się do aplikacji i z kim konkretnie wtedy konwersowała. Ale to nie wszystko! Raport zawierał też wszystkie polubienia z Facebooka, a nawet zdjęcia z Instagrama.
Na zakończenie przytoczę znaleziony w Internecie cytat analityka danych, Oliviera Keyesa z Uniwersytetu w Waszyngtonie, który skomentował sprawę Duportail:
"Jestem przerażony, ale zupełnie nie zaskoczony ilością tych danych. Każda aplikacja, z której regularnie korzystasz na smartfonie, zbiera podobne dane na twój temat. Facebook ma tysiące stron o jednej osobie".
*są wyjątki od reguły