Robienie zdjęć dronem to za mało? W tej szkole podnoszą poprzeczkę naprawdę wysoko
Uczyli się tam piloci Dywizjonu 303, jak i pierwsi piloci, którzy zasiedli za sterami F-16 z polską szachownicą. Ale Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych chce iść z duchem czasu – i uczy przyszłych operatorów dronów. Nie ma wątpliwości, że bezzałogowe maszyny to przyszłość pola walki.
Dęblin to niewielkie, 17-tysięczne miasto, 100 km na południe od Warszawy. Można powiedzieć, że to typowe dla wschodniej Polski miejsce - dużo drewnianych domków, czyste powietrze, a ludzie jakby pozytywniej nastawieni do życia. Wysiadając z pociągu trudno zgadnąć, że jest to siedziba legendarnej uczelni. Dworcowe budynki późnym popołudniem są już pozamykane, a stacja jest otoczona lasem.
Jednak im bliżej uczelni, tym zaczyna się robić ciekawćiej. W okolicznych sklepach można trafić na przykład na młodych ludzi z Bliskiego Wschodu. Spora ich grupa uczy się pilotażu w szkole. To jednak przy bramie wjazdowej na uczelnię dopiero można poczuć, że wkracza się do innego świata. Przy uczelni widać już ikoniczny pomnik, upamiętniający bohaterskich absolwentów dęblińskiej Szkoły Orląt. Są i stare samoloty, które można oglądać przy pobliskim muzeum lotnictwa. Tak prezentuje się z zewnątrz WSOSP, czyli Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych
Przyszłość pola walki
Po przekroczeniu bramy czuć, że żarty się kończą – i zaczyna się wojsko. Wjeżdżających wita napis: "Zakaz używania telefonów komórkowych na terenie wojskowym". Choć to uczelnia, muszę przygotować się na rygor rodem z jednostki militarnej.
Ile osób uczy się w tej chwili na operatorów dronów w Dęblinie? Major Agnieszka Kossowska mówi mi, że obecnie na wszystkich rocznikach wojskowych na "kierunku dronowym" szkoli się 46 osób. Ale wcale nie trzeba decydować się na życie "w koszarach", aby w Dęblinie nauczyć się pilotażu dronów. Uczelnia szkoli też cywilnych operatorów - obecnie w szkole jest 36 takich studentów. Dużo? Na kierunkach mundurowych w WSOSP kształci się średnio 2500 osób, więc ciągle jest to margines działalności uczelni. Ale nikt nie ma wątpliwości co do tego, że drony to przyszłość pola walki.
Nie jest tajemnicą, że w środowisku lotniczym "tradycyjni" piloci z podejrzliwością patrzą na kolegów, którzy swoje maszyny pilotują często zza klimatyzowanych pomieszczeń. Czy podobne emocje towarzyszą podchorążym z Dęblina? W rozmowie z nami mówią jednym chórem, że nie. - Jako pilot nie wyobrażam sobie, aby klasyczne samoloty zniknęły z pola walki. Drony są istotne, ale nie zastąpią myśliwców - dodaje rektor-komendant, generał brygady Piotr Krawczyk.
"Joysticki" i wygodne krzesła
Podczas zwiedzania uczelni w końcu trafiłem do jednej z sal, w których przyszli operatorzy dronów szkolą swoje umiejętności. Jej wyposażenie nie przypomina niczego, co mogłoby się kojarzyć na pierwszy rzut oka z uczelnią wojskową. Sala robi raczej wrażenie klubu dla graczy. W pomieszczeniu pełno jest laptopów i wielkich monitorów. Przed każdym ekranem znajduje się urządzenie, które przypomina poczciwy joystick. Oczywiście w rzeczywistości jest to profesjonalny, nowoczesny sprzęt. Ma wyrobić w studentach pierwsze nawyki, niezbędne do pilotowania dronów. I nauczyć ich podstaw sztuki pilotażu bezzałogowców.
Gdy opiekujący się salą podpułkownik włącza wielkie ekrany, czuję się jak w wojskowym centrum dowodzenia. Na ekranie pojawia się mapa wojskowa o wysokiej rozdzielczości z zaznaczonymi celami. To pierwszy etap nauki latania dronami. Można poćwiczyć "na sucho". Ale do tego nie ogranicza się nauka w Dęblinie. Szybko przyszli operatorzy siadają za sterami prawdziwych statków powietrznych. Choć te stery to tylko przyciski na nowoczesnym urządzeniu do zdalnego sterowania, to odpowiedzialność operatora drona jest nie mniejsza niż pilota myśliwca.
Dron, czyli BSP
Na pytanie, kiedy studenci WSOSP zaczynają pilotować prawdziwe drony, major Kossowska odpowiada, że już na pierwszym roku. Ale zanim student może pilotować drogi, woskowy sprzęt, przechodzi intensywne szkolenie na różnego rodzaju symulatorach i urządzeniach ćwiczeniowych. Doświadczeni adepci mogą następnie zasiąść za polskim "Neoxem” i "Antraksem" oraz statkiem powietrznym produkcji izraelskiej, które znajdują się na wyposażeniu szkoły.
Zwykle operatorzy większych dronów pracują w dwójkach - jedna osoba zajmuje się pilotowaniem statku, druga naprowadza cele i realizuje przydzielone zadania. Może to być likwidacja celu, ale też zrobienie zdjęć szpiegowskich. Nie jest jednak tak, że drony obsługuje się tylko z zamkniętych pomieszczeń, oddalonych od pola walki. Niektóre bezzałogowe statki działają tylko na krótkich dystansach i są pilotowane przez przenośne sterowniki. Dla w pełni przeszkolonych operatorów wygodna sala musi być równie naturalnym miejscem pracy, co prowizoryczne stanowisko w terenie.
Przyszły operator, jeśli nie zdecyduje się na cywilny program, musi przygotować się też na wszystkie blaski i cienie wojskowego życia. Na przykład przyswoić sobie wojskowy język. Każdy oficer skrzywi się na słowo "dron". Wojskową nazwą jest BSP, czyli bezzałogowe statki powietrzne. Dodatkowo uczelnia to teren wojskowy, więc telefonów komórkowych używać nie wolno. Nie pije się tu też alkoholu, o imprezowaniu nie ma mowy. A w czasie, gdy studenci cywilnych uczelni mają wakacje i mogą odpoczywać lub dorabiać, to podchorąży z WSOSP zwykle… latają. Bo w letnich miesiącach są ku temu najlepsze warunki. Tyczy się to również operatorów dronów.
Tyle cieni wojskowego życia. A blaski? Zdaniem rektora-komendanta, przyszły oficer sił powietrznych patrzy na to inaczej. - Dla niego latanie to pasja. Często ludzie, którzy się do nas zgłaszają, od dziecka pasjonują się lotnictwem. W młodości sklejali modele i wieszali plakaty samolotów nad łóżkami. Teraz możliwość samodzielnego latania w wakacje to po prostu spełnienie marzeń – mówi generał Krawczyk.
Pilot-dżentelmen
Zdaniem rektora-komendanta, oficer, który opuszcza mury "Orlego gniazda", ma być nie tylko świetnie przygotowanym od strony techniczniej wojskowym. Ma być też... dżentelmenem. - Na to składa się na pewno erudycja i wykształcenie. Ale też sposób bycia. Absolwent musi wiedzieć, jak się zachować w każdej sytuacji i jak traktować kobiety. Może to trochę staroświeckie, ale my chcemy nawiązywać do czasów dwudziestolecia międzywojennego. To był wyjątkowo dobry okres nie tylko w dziejach Polski, ale też i naszej uczelni. Lotnicy z Dęblina potrafili wtedy wykonywać fantastyczne manewry - przelatywać pod mostami czy między wieżami kościołów. A byli przy tym kulturalni i wychowani jak mało kto – opowiada generał.
Współczesna elita dronowych operatorów z Dęblina raczej nie będzie wykonywała takich manewrów. To cisi specjaliści, kierujący z oddali zabójczymi statkami bezzałogowymi. O nich raczej nie powstaną książki, takie jak "Dywizjon 303". Co jednak nie znaczy, że będą mniej skuteczni w razie ewentualnego konfliktu.
Chcę pilotować drony - co mam zrobić?
Aby wyjść ze szkoły z wojskowym stopniem, trzeba się solidnie napracować. Każdy przyszły pilot musi przejść aż cztery etapy selekcji, pierwsze wnioski o przyjęcie trzeba składać zwykle już w marcu. Po wstępnej weryfikacji odbywają się szczegółowe badania lekarskie, potem szkolenie z pilotażu, a na końcu typowe egzaminy z wiedzy i jeszcze rozmowa kwalifikacyjna. Brzmi to jak ostre sito selekcji, ale moi rozmówcy przekonują, że to tylko pozory.
- Chcemy trochę odczarować to, że to jest uczelnia, na którą tak strasznie trudno się dostać – opowiada rektor-komendant, generał brygady Piotr Krawczyk. - To szkoła marzeń, ale przecież marzenia są na wyciągnięcie ręki – dodaje. I przywołuje swoją historię. - Gdy ja startowałem do Dęblina, to też ludzie pukali się w głowę. Nie byłem żadnym asem w liceum. A jednak, udało się – uśmiecha się.
Rektor nie chce, aby legenda szkoły odstarszała. W niedalekiej przyszłości dostanie się na uczelnię ma być mniej skomplikowane. Są na przykład plany połączenia badań lekarskich i sprawdzenia umiejętności pilotażu. - To wszystko ma oszczędzić czas młodym ludziom, ale nie tylko. Dziś kandydat na podchorążego, aby wykonać wszystkie badania i szkolenia, musi się solidnie najeździć po całym kraju. Chcemy to ograniczyć – dodaje. Pytam o to, do jakiego wieku przyjmowani są kandydaci. Okazuje się, że ograniczenia nie ma i każdy może starać się o przyjęcie. O ile oczywiście zda testy sprawnościowe.
Przyszły operator dronów, podobnie jak kandydat na pilota F-16, musi przejść test siły, test szybkości (czyli bieg na 100 metrów), test wytrzymałości (bieg na 1000 metrów) oraz test z pływania (50 metrów stylem wolnym). Podobne są wymagania zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Kobiety jednak zamiast podciągać się na drążku, podczas testu siły wykonują uginanie ramion na ławeczce.
- Nasz pilot to powinien być ktoś pomiędzy Einsteinem a Schwarzeneggerem – żartuje generał. Ale szybko dodaje, że chodzi mu o to, że siła fizyczna nie wystarczy, aby być operatorem czy pilotem. Przede wszystkim trzeba szybko myśleć i natychmiastowo reagować. I mieć niezwykle dużą odporność na stres.