O sprawach pobocznych między seksem, a miłością
Gdyby seks znaczył to samo co miłość, to prostytutki byłyby najbardziej kochanymi osobami na świecie. Z niezrozumienia różnicy pomiędzy seksem a miłością wynika kilka konsekwencji. Najbardziej oczywista to ta, że ludzie, których nauczono, że seks jest miłością, myślą, że ktoś okazuje im miłość, kiedy mają z nimi seks.
Jestem przekonany, że Kris Vallotton nie odkrył niczego nowego, ale obnażył problem, którego się nie dostrzega, albo nie chce się dostrzegać. Wiesz czym jest prawdziwa miłość? Może zadam prostsze pytanie: czy wiesz czym jest prawdziwa przyjaźń? Też trudne? To może… jak najlepiej okazać, że kogoś się lubi? Emotikonem na Messengerze, albo Snapie!
Młodzieży, z którą spotykam się w szkole, zadałem nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie: czy poprzez portale społecznościowe można stworzyć trwałe i wartościowe relacje? Ku mojemu zaskoczeniu pytanie stworzyło szerokie pole do pasjonującej dyskusji. Pośród wielu różnych zdań, opinii, obserwacji, uderzyło mnie tylko jedno – niemal każdy powiedział: "to zależy". Nie było głosów: "definitywnie tak", lub "definitywnie nie". Od czego więc to zależy? Od nastawienia, od oczekiwań, a może od dojrzałości?
Bez względu na to co zawiera się w tym: "to zależy", mam wrażenie, że coraz więcej pośród nas osób, które chcą zjeść ciastko i mieć ciastko. Chcą być dziećmi i dorosłymi jednocześnie (włączając w to brak odpowiedzialności za rzeczy, które się robi). Zdaje się, że coraz mniej słyszy się wokół "kochaj i rób co chcesz", na rzecz chwytliwego "róbta co chceta". A tak bardzo chciałoby się obserwować, że każdy w pewnym momencie zda sobie sprawę z tego co Paweł z Tarsu wyraził w słowach:
"Gdy byłem dzieckiem
Mówiłem jak dziecko,
Czułem jak dziecko,
Myślałem jak dziecko.
Gdy stałem się mężem,
Zaniechałem tego, co dziecięce".
Nie pomagają w tym nabywane przez każdego – bez względu na wiek – nawyki, które kształtowane są przez… portale społecznościowe i ich komunikatory.
Podoba mi się, że ludzie chcą się dzielić swoimi przeżyciami, odczuciami, czy emocjami z innymi, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak często staje się to jedyną formą komunikacji ze światem zewnętrznym.
W podstawówce zadałem dzieciom pytanie o to co robią w czasie wolnym. Spora część odpowiedziała, że… snapują! "O Matko!" – pomyślałem i starając się być zabawny, zasugerowałem, że równie dobrze można wyjść z domu, spotkać się ze znajomymi i też porobić głupie miny. Wtedy na wielu twarzach zobaczyłem tak bardzo niepasującą do nich minę, którą robi się przy wypowiadaniu słów: "chyba z konia spadłeś!".
Korzystam z Messengera, WhatsAppa i Instagrama – ups, wychodzi na to, że Facebook ma mnie w garści. Bardzo lubię taką formę komunikacji. Jest i wygodnie i szybko. Ale na litość boską, ta forma komunikacji nie zastąpi spotkania, rozmowy, interakcji pomiędzy ludźmi. Ludzie potrafią wysyłać sobie dziesiątki, setki, czy nawet tysiące: serduszek, uśmieszków, LOL-ów, puszczają zawadiackie oczko, albo wystawiają bezwstydnie język. Rodzi się we mnie politowanie gdy ci sami ludzie widząc się w tzw. realu, nie potrafią okazać sobie jakichkolwiek – nadużywanych wcześniej w emotkach – emocji.
Sprawy przybierają tragiczny obrót jeśli dwoje ludzi kłóci się ze sobą przez komunikator. Co jest najgorsze w takich sytuacjach? Kiedy dochodzi do konfrontacji wtedy okazuje się, że jedno proste zdanie może zostać zinterpretowane na przynajmniej cztery różne sposoby. A to zabrakło kropki, a to przecinek był nie tam gdzie trzeba, a to został użyty emotikon, itp. Można mi wierzyć, lub nie, ale nie ma to nic wspólnego z odwiecznym pytaniem polonistów: "co miał na myśli podmiot liryczny?". Prawdziwe, ale bardzo przykre!
Jak słyszę o takich sytuacjach, myślę ogarnijcie się! Wyłączcie telefon i wyjdźcie się spotkać z ludźmi w prawdziwym świecie. Tam budujcie przyjaźnie i szukajcie miłości.