Za dużo tych ładowarek
Idź na obiad, zapomnij portfela, bo jest podpięty do ładowarki.
To prawdziwa historia. Testuję nowy portfel (tak, to te czasy, kiedy dziennikarze technologiczni testują portfele). Otóż portfel można podłączyć przez Bluetooth do smartfona i z poziomu aplikacji sprawdzać, gdzie jest. Ale zanim na dobre zacznie się z niego korzystać, trzeba go oczywiście naładować.
I tu pojawia się problem.
Autentycznie podłączyłam portfel do ładowarki, po czym poszłam na obiad i zamiast jedzenia najadłam się wstydu przy kasie. Powiecie – moja wina. I będziecie mieć rację. Ale siła przyzwyczajenia jest wielka, a portfel przecież zawsze był w torebce. Zawsze, bo wyrobiłam sobie nawyk „wyciągam – płacę – chowam w to samo miejsce”.
Rozglądam się dookoła i zdecydowanie zbyt wiele urządzeń zbyt często domaga się ode mnie dostępu do prądu. O ładowaniu smartfonu i papierosa pamiętam – w końcu są mi niezbędne. Czytnik książek ładuję raz na miesiąc, więc jest prawie bezobsługowy. Ale już tablet czy zegarek leżą rozładowane – znajdują się zbyt nisko na liście priorytetów. Dobrze, że nie mam bezprzewodowych słuchawek na bluetooth...
Powiecie, że to problem pierwszego świata. I znów będziecie mieć rację, ale wszyscy w tym „pierwszym świecie” żyjemy. Wszyscy mamy zbyt wiele urządzeń, które zbyt często domagają się dostępu do prądu. Na szczęście producenci elektroniki o tym wiedzą.
Jednym z rozwiązań ma być bezprzewodowe ładowanie. Intel ma już nawet gotową propozycję - to misa, do której mielibyśmy wkładać elektronikę - np. na noc - a rano zakładać już w pełni naładowaną. Taką samą opcję, ale wykorzystującą stolik z powierzchnią indukcyjną zaproponowała IKEA. I wszystko pięknie, tylko zdecydowanie zbyt mało urządzeń obsługuje teraz opcję bezprzewodowego ładowania.
Dużo ciekawsze i bardziej praktyczne rozwiązanie jeszcze nie trafiło na rynek komercyjny. Ale gdy trafi, będzie mogło rozwiązać wszystkie problemy naszych energożernych urządzeń. Otóż naukowcy z Uniwersytetu Waszygntona opracowali "power over Wi-Fi". Rozwiązanie to - dużym w uproszczeniu - polega na tym, że router zamieniany jest w urządzenie, które transmituje WiFi i jednocześnie przekształca je w energię. Urządzenia nie trzeba nigdzie podpinać kablem - tak jak nie trzeba, żeby korzystać z bezprzewodowego internetu.
Rozwiązanie to ma już dwa lata, ale wciąż nie wchodzi do komercyjnego użytku. Amerykańska Federalna Komisja Łączności nałożyła ograniczenia na dystrybucję mocy przez routery (może ona wynosić zaledwie 1 wat), więc ładowanie jest wolne i może odbywać się w promieniu 9 metrów od routera.
Innym rozwiązaniem byłaby rezygnacja ze wszystkich urządzeń, które do prądu podpięte być nie muszą, jak ten nieszczęsny portfel. Ale jeśli spojrzymy na trendy i na to, jak wielką chrapkę mają producenci na rozpropagowanie Internetu Rzeczy, to szybko zobaczymy, że to się nie wydarzy. Coraz więcej urządzęń codziennego użytku będzie energożernych. Co jest świetną wiadomością dla producentów power banków, gorszą dla nas.