Bioroboty z Czarnobyla. Zapomniani bohaterowie mieli pracować przez 40 sekund

W wyniku wybuchu i prowadzonej akcji ratunkowej na dachu elektrowni w Czarnobylu znalazło się nawet 300 ton napromieniowanego grafitu, zniszczonych kaset z paliwem jądrowym i innych materiałów. Do usunięcia zabójczego gruzowiska wysłano ludzi nazywanych później biorobotami. Czas pracy "ludzkich maszyn" określono na kilkadziesiąt sekund.

Bioroboty z Czarnobyla. Zapomniani bohaterowie mieli pracować przez 40 sekundElement pomnika poświęconego likwidatorom z Czarnobyla
Źródło zdjęć: © IAEA
Łukasz Michalik
11

Katastrofie w Czarnobylu towarzyszy wiele mitów. To wynik informacyjnej blokady wprowadzonej przez władze Związku Radzieckiego. Przez lata tajemnicą były zarówno sam przebieg i okoliczności katastrofy, jak również akcja ratunkowa, rozciągnięte w czasie usuwanie skutków wybuchu, a także ocena jego długotrwałych następstw.

Oficjalna liczba zabitych w wyniku katastrofy może wydawać się niewielka. 31 bezpośrednich ofiar to mniej niż w niejednym wypadku komunikacyjnym. Skalę tragedii pokazuje dopiero uwzględnienie jej długofalowych następstw – przedwczesnych śmierci czy różnych chorób. Liczba ofiar jest jednak trudna do oszacowania i według rozbieżnych źródeł sięga od kilkunastu do nawet 200 tys.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Czy warto kupić statyw Ulanzi Fotopro F38 Quick Release Video Travel Tripod 3318?

Grupą narażoną na otrzymanie bardzo dużych dawek promieniowania byli tzw. likwidatorzy – rzesze ludzi zaangażowanych w różny sposób do usuwania skutków katastrofy.

Ich liczbę szacuje się nawet na 800 tysięcy, jednak wyjątkową rolę odegrał znacznie mniejszy zespół, wykonujący prace w miejscach, gdzie poziom promieniowania był bardzo wysoki. Losy tej grupy opisał m.in. Paweł Sekuła, który w książce "Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie" przedstawił nie tylko przebieg wydarzeń, ale i relacje ich uczestników.

Likwidatorzy na dachu elektrowni
Likwidatorzy na dachu elektrowni © Domena publiczna | Igor Kostin

Warunki zbyt trudne dla maszyn

Miejscem szczególnym był dach elektrowni, gdzie najpierw – w wyniku wybuchu – zostały wyrzucone napromieniowane elementy grafitowego reflektora neutronów i elementy układu paliwowego reaktora. W następnych godzinach na dach trafiła też część środków gaśniczych, zrzucanych ze śmigłowców na płonący reaktor, jak piasek, glina czy ołów.

Gdy bezpośrednie zagrożenie związane z pożarem reaktora zostało opanowane, konieczne stało się usunięcie radioaktywnego rumowiska. Ze względu na panujące na dachu elektrowni warunki, władze ZSRR zdecydowały o skierowaniu do pracy zdalnie sterowanych maszyn.

Jedna ze zdalnie sterowanych maszyn w Czarnobylu
Jedna ze zdalnie sterowanych maszyn w Czarnobylu © Domena publiczna

Związek Radziecki mógł się w tej kwestii pochwalić znacznymi osiągnięciami, związanymi m.in. z projektowaniem i eksploatacją pojazdów kosmicznych, przystosowanych do działania w ekstremalnych warunkach. Do pracy – obok innych maszyn – zostały skierowane m.in. księżycowe łunochody.

Warunki w Czarnobylu okazały się jednak zbyt trudne: radiacja niszczyła roboty, a te, które były w stanie przetrwać mimo promieniowania, ulegały uszkodzeniu podczas zabiegów dekontaminacji (usuwania szkodliwych zanieczyszczeń), do której nie zostały zaprojektowane. W rezultacie jedynym rozwiązaniem okazało się wysłanie ludzi.

Wtedy już wiedzieliśmy, że jedziemy likwidować skutki awarii. Wielu mówiło, że jest niebezpiecznie, ale ja, jako specjalista, miałem prawdziwe rozeznanie w problemach radiologii i wiedziałem, co to jest promieniowanie. Dlaczego zgłosiłem się dobrowolnie? Po pierwsze, dlatego że byłem oficerem armii radzieckiej, po drugie, dlatego że trzeba było to zrobić, wykonać swój obowiązek. Do tej pory tak myślę, że jeżeli nie my, to kto by tam poszedł?

Kapitan Jānis Kurtišs
Zastępcą dowódcy kompanii samodzielnego pułku obrony chemicznej JW 22317

Bioroboty na dachu elektrowni w Czarnobylu

Do pracy skierowano m.in. żołnierzy z założeniem, że jeden człowiek wejdzie na dach tylko raz. Dopuszczalny czas pracy szacowano na 30 sekund do jednej minuty, średnio – 40 sekund. W ciągu tych kilku chwil należało – teoretycznie przy pomocy łopaty, a w rzeczywistości bardzo często rękami – zrzucić z dachu napromieniowane odłamki.

Likwidatorzy na dachu elektrowni
Likwidatorzy na dachu elektrowni © Domena publiczna

Kierowani na dach zyskali miano biorobotów – ludzkich maszyn. Wyposażano ich w doraźne, mało skuteczne środki ochrony, jak kombinezony i gumowe fartuchy. Teoretycznie kontrolowano także poziom radiacji, jednak dozymetry ze względu na dawki promieniowania o rzędy wielkości przekraczające ich skalę bywały bezużyteczne.

Powinienem był także prowadzić rejestrację dawek otrzymywanych przez żołnierzy i sierżantów. Teoretycznie to było dosyć proste, bo później zaczęli im wydawać dozymetry tak zwane ślepe, ale one nie działały. Była sytuacja, że chłopaki jechały na rozpoznanie radiologiczne, gdzie było duże promieniowanie, więc dawali im dozymetr. Potem wracali, podłączali do pulpitu, a on pokazywał zero.

Plutonowy Vairis Mētra

Warto podkreślić, że skierowani do pracy żołnierze nie unikali morderczej służby – traktowano ją jako obowiązek wobec ojczyzny. Problemy zaczęły się, gdy władze – wbrew wcześniejszym ustaleniom – podjęły próby nawet trzykrotnego wydłużenia czasu pracy w niebezpiecznej strefie. Doszło wówczas do buntu w szeregach Armii Czerwonej, gdzie odmowie wykonywania rozkazów towarzyszyły m.in. ataki na oficerów.

Zapomniani bohaterowie

Likwidatorzy – w tym bioroboty – zostali upamiętnieni pomnikiem i okolicznościowymi odznakami, jednak władze ZSRR, a następnie krajów powstałych po jego rozpadzie, nie zadbały o byłych żołnierzy i cywilów zaangażowanych do usuwania skutków wybuchu w elektrowni.

Ich głos stał się słyszalny dopiero po serii protestów czy strajków głodowych, których celem było zwrócenie uwagi na los cichych bohaterów katastrofy w Czarnobylu.

Kiedy Wasia (jeden z likwidatorów usuwających radioaktywny gruz) udał się do urzędu, który ma przyznawać renty specjalne, usłyszał: Niech pan nam nie wciska kitu. Ci, którzy byli na dachu, już dawno nie żyją. Do dzisiaj nie dostał ani grosza. Napisał: "(…) czy to nasza wina, żeśmy jeszcze nie umarli?"

Igor Kostin
Fotograf dokumentujący akcję ratunkową w Czarnobylu

Wybrane dla Ciebie

Polska uruchamia superkomputer kwantowy Odra 5. Pierwszy w tej części Europy
Polska uruchamia superkomputer kwantowy Odra 5. Pierwszy w tej części Europy
Rosyjski Su-24 przechwycony przez polskie samoloty. Rozkaz wydało NATO
Rosyjski Su-24 przechwycony przez polskie samoloty. Rozkaz wydało NATO
Ukraińcy krótko o abramsach. Użyli tylko kilku słów
Ukraińcy krótko o abramsach. Użyli tylko kilku słów
Cenna broń dotarła do Polski. Przybyła z Korei
Cenna broń dotarła do Polski. Przybyła z Korei
Rosyjski AWACS A-100 Premier. Stał się przestarzały, zanim wszedł do służby
Rosyjski AWACS A-100 Premier. Stał się przestarzały, zanim wszedł do służby
Gigant amunicyjny inwestuje w Indiach. Celem 200 tys. pocisków rocznie
Gigant amunicyjny inwestuje w Indiach. Celem 200 tys. pocisków rocznie
Wypadek okrętu w Korei Płn. Reakcja Kima zadziwia
Wypadek okrętu w Korei Płn. Reakcja Kima zadziwia
Satelity SAR dla Japonii. Powstaną przy pomocy polsko-fińskiej firmy
Satelity SAR dla Japonii. Powstaną przy pomocy polsko-fińskiej firmy
TUSK na polskim czołgu. Wszystko widać na zdjęciu
TUSK na polskim czołgu. Wszystko widać na zdjęciu
To już oficjalne: Elon Musk ma własne miasto. Starbase z prawami miejskimi
To już oficjalne: Elon Musk ma własne miasto. Starbase z prawami miejskimi
Rosja rozwija nowe jądrowe pociski. Pentagon ostrzega przed zagrożeniem
Rosja rozwija nowe jądrowe pociski. Pentagon ostrzega przed zagrożeniem
Długie ręce "boga wojny". Artyleria lufowa o zasięgu 150 km
Długie ręce "boga wojny". Artyleria lufowa o zasięgu 150 km