Tak się bawią komandosi GROM-u
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Dobra, idę do kogoś postrzelać – mówi gromowiec i chwyta za karabin. Spokojnie, tego dnia nikt nie zginie. To GROM Challenge. Musi być naturalnie.
Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Na początku września każdego roku na poligonie w Czerwonym Borze ma miejsce niezwykle wydarzenie - GROM Challenge. Dla około 300 uczestników to ciężki marszobieg z przeszkodami i wyzwaniami. Do pokonania jest ok. 25 kilometrów.
Dla kilkudziesięciu byłych operatorów GROM-u, to szansa na spotkanie starych kumpli, z którymi prawie 30 lat temu tworzyli najbardziej elitarną jednostkę wojskową w Polsce.
Wyrzucanie pieniędzy w błoto
Ośrodek szkolenia poligonowego w Czerwonym Borze, to "prywatny" poligon byłych gromowców, którzy założyli GROM Group. To firma, która prawdopodobnie może pochwalić się największym łącznym doświadczeniem. Jej członkowie tworzyli jednostkę Grom razem z jej założycielem, generałem Sławomirem Petelickim.
- Przez pierwsze 12 lat ani jednego dnia nie spędziłem na chorobowym, ani na urlopie – mówi mi "Cichociemny 66", były komandos, który w GROM-ie był od pierwszego dnia, a teraz chce pozostać anonimowy. – Mieliśmy tak intensywne szkolenie i na takim poziomie, że nikt z nas nie chciał przegapić nawet godziny. Non stop byliśmy w trasie. Jak nie w Stanach Zjednoczonych na szkoleniu z Rangersami albo Sealsami, to w Wielkiej Brytanii z SAS-em.
"Cichociemny 66" chwali się, że pomimo 54 lat na karku i siwych włosów, w każdej chwili może wrócić do służby wojskowej, jeśli tylko zostanie powołany. Mówi też, że nie jest w tej postawie osamotniony, i że większość byłych gromowców bez wahania wróciłaby do wojska, gdyby sytuacja tego wymagała. Gdyby złożyć z nich pojedynczy pododdział, to mógłby to być najbardziej doświadczony pododdział w Wojsku Polskim.
Na razie jednak nikt ich do wojska nie ściąga z powrotem. Odsłużyli swoje i w wieku 45 lat przeszli na emeryturę. W kwiecie wieku, wysportowani lepiej niż niejeden 30-latek, z wartym kilka milionów złotych szkoleniem na koncie i z wiedzą i doświadczeniem, jakich nie da się kupić.
- To jest wyrzucanie pieniędzy w błoto – mówi mi jeden z ex-gromowców, który z kumplami obstawia punkt na żwirowni.
"Zabawa" na "K2"
Żwirownia to co roku obowiązkowy punkt na trasie GROM Challenge. Uczestnik wyzwania, którego zespół zajął ostatecznie trzecie miejsce, powiedział mi na mecie, że żwirownia była najgorsza. To około 5 zejść i podejść po stromym i sypkim piachu. Największy korek robi się przed "K2" stromym szczytem, z którego obsypuje się piach.
- Mogą panowie tak od rana nie napier…!? – krzyczy jeden z uczestników, gdy instruktorzy rzucają granatami dymnymi i strzelają z karabinów, żeby dodać żwirowni jeszcze więcej "uroku".
- O, humory jeszcze dopisują – mówi jeden z instruktorów. – Już niedługo, nawet jednej czwartej jeszcze nie przeszli.
Humory dopisują też byłym gromowcom.
- Ty, zobacz jakie mam paluchy popalone od tych ślepaków – mówi jeden z nich, pokazując przypalony kciuk.
- No wiem, ja też – odpowiada drugi, podnosząc do góry palec.
- Od czego to? – pytam. – Przecież kciuk leży na rękojeści karabinu niezależnie od tego, czy się strzela z ostrej czy ze ślepaków.
- To nie są ślepaki – odpowiada mi instruktor, i pokazuje nabój z pomalowanym na biało czubkiem. – To naboje do granatów nasadkowych. Walą tak, że osłona komory zamkowej odskakuje i muszę ją przytrzymywać. Dobra, idę do kogoś postrzelać.
Rozlega się huk, który słyszałem już od pół godziny. Teraz stoję 5 metrów od jego źródła. Po trzech strzałach z karabinu spada pokrywa komory zamkowej.
- Zdejmij ją całkiem – krzyczy do ex-gromowca kolega, który odpala właśnie racę dymną.
- Nie, bo się upier… – odpowiada mu pierwszy.
Wracamy do rozmowy o pieniądzach wyrzucanych w błoto, którą przerwała nam seria z karabinu nabojami do granatów nasadkowych.
- To pieniądze wyrzucane w błoto, ale na całym świecie tak jest. W jednostkach specjalnych emerytura przychodzi wcześniej, bo szybko zbierają się dodatkowe lata, za udział w misjach wojennych, za służbę w jednostkach specjalnych itp. I nagle facet w wieku 45 lat musi radzić sobie sam w nowym świecie. Nie każdy daje radę. Jeśli przez kilkanaście żyje się bez przerwy na wysokiej adrenalinie, to nie tak łatwo zejść na ziemię. Jedni sobie poradzą, a inni będą szukać pomocy w butelce. Jeszcze inni będą wykorzystywać wiedzę i umiejętności po tej złej stronie.
- To znaczy? Black Water i inne firmy typu private army?
- Nie. Bandyterka. Przestępcy też szukają ludzi z naszym doświadczeniem. A Black Water to wręcz normalna robota – instruktorzy odpalają ostatnie race i wystrzeliwują ostatnie serie. – Dobra panowie, zbieramy się.
Przyjaźnie na całe życie
Dla byłych komandosów impreza GROM Challenge, to jedna z najważniejszych w roku. Tu mogą spotkać się z kumplami z dawnych lat, powspominać, oddać honor poległym kolegom i zrobić coś dla innych.
- Na tę imprezę czeka się cały rok – opowiada mi Szopa, który był w pierwszej setce gromowców, a teraz stoi na pierwszej przeszkodzie biegu GROM Challenge – linie do holowania czołgu, którą trzeba przenieść tak, aby nie dotknęła ziemi.
- Napręż, napręż! – krzyczy do pary, której lina już prawie zahacza o asfalt. – Rysiek! Pokaż im jak naprężyć – krzyczy Szopa do kolegi stojącego z drugiej strony toru i z którym służył przez kilkanaście lat.
- Większość z nas trzyma się razem, odwiedza się i pomaga sobie nawzajem – opowiada Szopa o byłych żołnierzach Gromu. – A co roku przed świętem jednostki, 13 czerwca, wyjeżdżamy w Polskę na motocyklach odwiedzić groby kolegów, którzy zginęli. Przyjaźnie z GROM są na całe życie.
Wśród instruktorów na GROM Challenge są też młodsi żołnierze. Dwóch z nich stoi przy punkcie na mostku. Możliwe, że nadal służą, albo dopiero niedawno przeszli na emeryturę. Nie chcą, żeby robić im zdjęcia. Na pytania odpowiadają raczej niechętnie. Ich punkt to mostek, pod którym przez betonową rurę płynie strumyk. Strumykiem - od około dwóch kilometrów - idą uczestnicy biegu. Gdy dojdą do mostka, muszą przejść rurą, w której jest około 10 cm wolnej przestrzeni bez wody.
- Sekcja nurkowa zadba o bezpieczeństwo – zapewnia Naval, szef GROM Challenge który akurat przyjechał na punkt z mostkiem.
- A mają PADI? – pytam Navala o to, czy instruktorzy mają najprostszy do zdobycia cywilny certyfikat nurkowy?
- A nie wiem, mogą nie mieć. Ja po kursie płetwonurka bojowego musiałem jeszcze PADI zrobić, żeby móc sprzęt wypożyczać – śmieje się Naval. - Miałem wtedy ponad 40 godzin pod wodą na koncie, a musiałem uczyć się podstaw.
Po mostku na uczestników biegu czekają kolejne dwa kilometry marszu strumykiem. Później kilkanaście kilometrów zwykłą drogą, strzelnica (GROM Challenge to jedyny bieg terenowy, podczas którego uczestnicy strzelają z ostrej amunicji), kolejne kilometry marszu i "ścieżka zdrowia" na finiszu.
Młodych zwijam w trąbkę
Marsz kończy się tam, gdzie zaczął, pod wieżą obserwacyjną z wymalowanymi komandosami na ścianie.
Wokół ci sami komandosi, ale na żywo. Trochę starsi, ale cały czas pełni życia. Wśród nich "Cichociemny 66", z którym jeszcze chwilę udaje mi się porozmawiać, zanim nie wezwą go obowiązki.
Znów opowiada mi o jego trochę romantycznym obrazie komandosów, którzy radzą sobie zawsze, niezależnie od sytuacji i wyzwań, nawet gdy zrzucą już mundur. Przeczy to temu, co powiedział mi instruktor przy żwirowni. O alkoholikach, którzy nie radzą sobie bez codziennej dawki adrenaliny i tych, którzy swoimi umiejętnościami zarabiają na życie w świecie przestępczym.
- Grom, to nie było zwykłe wojsko, gdzie żołnierzowi trzeba codziennie powiedzieć, co ma robić – mówi cichociemny 66. – W Gromie inicjatywa szła od dołu. Każdy mógł przyjść do dowódcy i przedstawić mu swoje pomysły. A dowództwo wiedziało, że nie trzeba żołnierzowi mówić, że ma zawiązać buty, bo każdy wiedział sam, co ma robić. Dlatego byli komandosi radzą sobie w cywilu. Każdy z nas cały czas jest aktywny i ćwiczy, żeby być w dobrej formie. Ja sam ćwiczę sztuki walki każdego dnia.
- A sparingi z młodszymi też są?
- Są.
- I co? Młodsi dają radę?
- Jest dobrze, ale zwijam ich w trąbkę.