RODO - nowy wróg polskiej prawicy
"Słuchajcie, co to k...a jest" - wystarczył jeden komentarz Rafała Ziemkiewicza, by na Twitterze pojawiło się mnóstwo wpisów o "brukselskich fanaberiach". Wszystko przez wejście w życie RODO.
Dziś wchodzi w życie RODO, czyli Rozporządzenie o Ochronie Danych Osobowych. Strony internetowe muszą uzyskać zgodę użytkowników na zbieranie o nich danych. To świetna broń w walce o naszą prywatność. Na razie jednak wielu nowe przepisy irytują, bo strony internetowe muszą uzyskać zgodę użytkowników na zbieranie o nich danych. Stąd mailowy wysyp próśb o zaakceptowanie regulaminów. Nie wszystkim się to podoba.
Wpis po wycięciu niecenzuralnego słowa
"Słuchajcie, co to k...a jest to jakieś rodo? Nie mogę przez to skrzynki otworzyć, bo mi się mejle wysypują na podłogę" - napisał na Twitterze Rafał Ziemkiewicz.
Jego obserwujący szybko pospieszyli z odpowiedzią:
Mówiąc w skrócie - RODO to kolejny wymysł "lewackiej Unii Europejskiej", która znowu chce uprzykrzyć życie swoim mieszkańcom.
Jako że RODO to dla niektórych kolejna szansa narzekania na Unię, Krzysztof Bosak podał dalej wpis Michała Majewskiego, który porównał wchodzący przepis do prac "nad krzywizną banana".
Na RODO irytuje się też publicysta Łukasz Warzecha:
Z kolei Robert Winnicki z Ruchu Narodowego narzeka na rządzących, którzy realizują wytyczne Unii Europejskiej.
Oczywiście nie tylko dla osób o poglądach prawicowych RODO jest szansą, by wykorzystać przepis do swoich światpolgądowych dyskusji. Np. ateiści zwracają uwagę na to, że Kościoła RODO nie obowiązuje - i to źle.
Naprawdę szkoda, że tak pomocny przepis zostaje wplątany w polityczne dyskusje. Bo o ile rzeczywiście lawina maili może męczyć, tak dobrze pokazuje, jak wiele firm ma dostęp tylko do naszych adresów mailowych. I teraz łatwo im ten dostęp zabrać. Gdyby nie RODO, Apple pewnie nie udostępniłby serwisu ujawniającego, ile danych zgromadził gigant na temat swoich użytkowników.
Co więcej, RODO zaprocentuje w najbliższych miesiącach. Dlaczego RODO coś zmieni? Przez poważne kary finansowe, jakimi mogą być obciążane firmy, które notorycznie łamią przepisy. Nie oznacza, to że 25 maja telefony z ofertami garnków, pościeli i darmowych badań lekarskich zamilkną. Jednak przy odrobinie naszego wkładu i zgłaszaniu takich firm do Urzędu Ochrony Danych Osobowych (powstanie po przekształceniu Generalnego Inspektora Danych Osobowych) natrętni telemarketerzy będą mieli zdecydowanie trudniejsze życie.
Szybciej zostaniemy poinformowani o ewentualnych wyciekach danych albo nadużyciach. Jak duży jest to problem, pokazuje artykuł Niebezpiecznika, który wylicza nieznane wpadki firm. Np. PKP ujawniło dane wszystkich pasażerów pociągu jednemu z nich - otrzymał dwie i pół strony z imiennymi biletami jadących. Dziś za coś takiego posypałyby się srogie kary. A pasażerowie musieliby być poinformowani o wycieku.
Przed 25 maja 2018 roku nie było to konieczne. I firmy z tego korzystały. Jak Uber, który o wycieku danych 57 mln klientów poinformował dopiero po roku. I niewykluczone, że sprawa przelażałby pod dywanem, gdyby nie zawirowania na stanowisku prezesa firmy.
Lubimy narzekać na brak prywatności w sieci oraz nadmierną liczbę danych, jakie mają na nasz temat firmy. Kiedy jednak wreszcie może to się zmienić, od razu pojawia się krytyka. Niezrozumiałe.