Nie pokonał go Czarnobyl. Życie odebrał koronawirus
Iwan Michajłowicz Szawrej gasił dach maszynowni w Czarnobylu przez 20 minut. Potem zemdlał. Karetka zabrała go dwóch i pół godziny. Monstrualna dawka promieniowania zebrała swoje żniwo, ale strażak przezwyciężył chorobę. Dwa dni temu pokonał go koronawirus.
22.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 13:13
Iwan Michajłowicz Szawrej urodził się 3 stycznia 1956 r. we wsi Biła Soroka, 13 km od Czarnobyla. Dorastał tam z trzema braćmi i trzema siostrami. Po ukończeniu służby wojskowej w 1977 r. zatrudnił się w straży pożarnej. Jego jednostka działała przy feralnej elektrowni jądrowej.
Gdy przyszło wezwanie, Szawrej miał 30 lat. Do akcji gaśniczej po awarii reaktora numer 4 ruszył wraz z braćmi Piotrem i Leonidem. Jak pisze Anna Korolewska z Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie, która poinformowała o śmierci Szawreja, strażak wszedł na dach o godzinie 1.30 i gasił pożar do utraty przytomności. Warunki, jakie tam zastał, sprawiły, że zemdlał po 20 minutach. Ale karetka przyjedzie po niego dopiero o godzinie 4.
W szpitalu okazało się, że Iwan oraz jego bracia otrzymali olbrzymią ilość dawkę promieniowania. Źródła mówią o liczbie 220 berów (2,2 Sv). Ale choroba popromienna ich nie pokonała. Mało tego. Szawrej wrócił do służby. Najpierw w latach 1986-87 służył w Wyszogrodzie. Wkrótce potem wrócił na Białoruś, gdzie pełnił pracował m.in. w służbie ds. sytuacji nadzwyczajnych w rejonie narowliańskim. Na emeryturę przeszedł dopiero w 2002 r.
Nie wiadomo dokładnie w jakich okolicznościach zaraził się koronawirusem. O jego śmierci napisała na swoim Facebooku Anna Korolewska z Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie: "W 1986 nie dał się pokonać promieniowaniu, chorobie popromiennej, a ten przeklęty koronawirus zabrał mu życie...".