Służby bezsilne wobec hakera
Prokuratura nie ma twardych dowodów na to, że 26-letni Marcin L. stoi
za fałszywymi alarmami bombowymi, informuje "Rzeczpospolita", powołując się na wysokiej rangi policjanta rozpracowującego sprawę. Nie wiadomo czy śledczy zdobędą je, analizując komputer i telefon L.
02.07.2013 | aktual.: 02.07.2013 14:59
E-mail o podłożeniu ładunków wybuchowych trafił w ubiegły poniedziałek w nocy do 2. instytucji, w tym szpitali, sądów, centrów handlowych i prokuratur. Ewakuowano 2,5 tys. osób. W piątek rano Marcin L., który od kilku lat dorabiał dorywczo w Anglii jako operator wózków widłowych i magazynier w sklepie komputerowym, wylądował na lotnisku w Pyrzowicach, gdzie czekali już na niego funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego.
"Rz" rozmawiała z osobami zbliżonymi do śledztwa. W sprawie jest wiele wątpliwości. Bo czy autor e-maili o bombach wracałby do Polski, wiedząc, że jest rozpracowywany? I czy umieszczałby w e-mailach swoje nazwisko? Czy w cztery dni policja była w stanie uzyskać mocne dowody winy L., skoro wiadomości wysłano z serwerów zarejestrowanych w USA, Niemczech i Francji?
- Uznaliśmy, że dowody są wystarczające do przedstawienia zarzutów i wniosku o areszt, co potwierdził sąd - stwierdza prok. Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nie zdradza, czy L. się przyznał.
Mężczyzna ma licznych wrogów. W internecie można znaleźć dziesiątki wpisów przy jego nazwisku o tym, że jest bezkarnym oszustem. Wiele osób miałoby dobry powód, by próbować go wrobić w sprawę fałszywych alarmów, podszywając się pod jego adres IP.
Źródło: PAP, SW, WP.PL