Poważne zagrożenie dla zielonej transformacji europejskiej gospodarki. Geopolityka w nowej rzeczywistości
Energia od zawsze była wpleciona w geopolitykę. Obecnie prowadzona zielona rewolucja stawiająca na odnawialne źródła energii już teraz odpowiada za przesunięcie środka ciężkości w światowej polityce. Zwrot może mieć więcej negatywnych skutków, niż nam się wydaje. Obawy potwierdza raport Komisji Europejskiej wskazujący, że Europa jest aktualnie w 100 proc. uzależniona od importu z zagranicy.
Według raportu z 3 września 2020 roku, dostawcą krytycznych dla europejskiego segmentu technologicznego są Chiny. Stamtąd pochodzi 98 proc. metali ciężkich ziem rzadkich, oraz 99 proc. metali lekkich ziem rzadkich. Plan poprawy tej sytuacji zakłada zwiększenie dywersyfikacji dostaw oraz odzyskiwanie surowców z recyklingu. To pierwsze będzie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe w krótkiej perspektywie czasowej.
Oznacza to, że dalsza droga obejmująca przyspieszoną transformację energetyczną w celu osiągnięcia deklarowanej zeroemisyjności gospodarki w 2050 roku oznacza dalsze uzależnienie się od Chin. Pojawia się więc pytanie, czy uzależnienie krytycznych aspektów gospodarki (produkcja energii oraz transport) demokratyczno-liberalnego świata zachodu od komunistycznych Chin łamiących prawa człowieka oraz kompletnie niedbających o środowisko w kontekście biznesu jest zasadne?
Zależność od dostawców źródeł energii pokazał dobitnie kryzys naftowy wywołany przez państwa grupy OPEC z lat 70. XX wieku, który dosłownie rzucił państwa "zachodu" na kolana. Obecnie USA oraz część sojuszników traktuje państwa OPEC bardzo łagodnie, oraz przymyka oko na łamane tam prawa człowieka, czy na wspieranie grup terrorystycznych.
Jednak przejście na odnawialne źródła energii może prowadzić przy złym zarządzaniu do całkiem innego skutku niż niezależność energetyczna, o której myślą politycy. Alternatywne źródła energii i związana z nimi technologia podlega tej samej logice geopolitycznej, z którą mamy do czynienia w przypadku paliw kopalnych.
W Europie mamy dwa główne państwa UE, które w znacznym stopniu odeszły od paliw kopalnych. Pierwszym jest Francja, która postawiła na rozwój atomu po wspomnianym wyżej kryzysie naftowym, a drugim przykładem są Niemcy forsujący ideę odnawialnych źródeł energii (OZE).
Jedynie Francja bardzo mocno odcięła się od paliw kopanych na rzecz energetyki jądrowej, która zapewnia dzisiaj 67,21 proc. produkcji energii elektrycznej. Reszta zapotrzebowania jest pokrywana z miksu odnawialnych źródeł energii (woda, wiatr, słońce) oraz gazu. Nie jest tajemnicą, że Francuzi są mocno zaangażowani w Afryce (w tym militarnie), a celem jest utrzymanie względnego spokoju wokół Nigru będącego źródłem uranu dla francuskiego programu nuklearnego.
Niemcy będące pionierem odnawialnych źródeł energii w zeszłym roku pozyskały z nich 50,5 proc. energii, z czego 27,5 proc. produkcji przypadało na turbiny wiatrowe oraz instalacje fotowoltaiczne. Z kolei drugą połowę zapewniły węgiel brunatny, energia jądrowa, gaz oraz węgiel kamienny.
Niestety ze względu na zależność od warunków pogodowych jest to niestabilne źródło energii. Tak się składa, że nasze zapotrzebowanie na energię jest najwyższe akurat w czasie, kiedy odnawialne źródła energii nie pracują wydajnie lub wcale. Innym problem jest nadproduktywność energii. Jej pojawienie się może doprowadzić do uszkodzenia sieci energetycznej w przypadku braku elastyczności stałych źródeł energii (takimi są elektrownie węglowe). Brak uwzględnienia tych problemów będzie skutkował ryzykiem tzw. blackoutów, czyli masowych przerw w dostawach energii elektrycznej, o czym przestrzegało w marcu br. niemieckie federalne biuro audytu.
Do czasu wynalezienia i powstania tanich, a zarazem wydajnych metod magazynowania, odnawialne źródła energii muszą być kompensowane przez inne stabilne rozwiązania w postaci np. energii jądrowej, hydroelektrowni (tam, gdzie jest to możliwe) oraz promowanych w m.in. Niemczech elektrowni gazowych.
Taki stan rzeczy będzie idealny dla Rosji wykorzystującej tranzyt gazu jako broń przeciwko głównie Ukrainie, a kontrowersyjny gazociąg Nord Stream 2 do Niemiec pozwala jej dzielić dzielić UE jeszcze bardziej. Tymczasem budowa tam na ciekach wodnych może prowadzić do konfliktów międzynarodowych.
Wystarczy tutaj wspomnieć o wybudowanej przez Etiopię zaporze na Nilu nazwanej Wielką Tamą Odrodzenia Etiopii, którą Egipt uznaje za zagro żenie egzystencjalne. Aktualnie prowadzone rozmowy na forum Unii Afrykańskiej, czy ONZ nie przynoszą rezultatów, a jeszcze w zeszłym roku prezydent Egiptu Abdel Fattah Al-Sisi (odpowiedzialny za zamach stanu z 2013 roku) otwarcie groził Etiopii wojną.
Drugim punktem zapalnym są tamy wybudowane przez Turcję oraz Iran na rzekach Eufrat i Tygrys. Problem stanowi np. uruchomiana w zeszłym roku tama Ilısu postawiona na rzecze Tygrys, która pogarsza i tak już złą sytuację hydrologiczną Iraku. Urzędnicy iraccy twierdzą, że kwestia udziału wody z Tygrysu była obecne na prawie wszystkich spotkaniach dyplomatycznych, handlowych i bezpieczeństwa na wysokim szczeblu między obiema stronami. Mowa tutaj o interesach gospodarczych, o naciskach na Irak w sprawie eliminacji bądź wydalenia z kraju działaczy kurdyjskiej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
Jednakże największym problemem OZE jest uzależnienie od tzw. metali ziem rzadkich pokroju np. holmu, terbu, europu czy neodymu. Aż 85 proc. światowych dostaw tych surowców kontrolują Chiny, a 6 proc. i 2 proc. dostaw należy kolejno do Australii oraz USA. Warto wspomnieć, że nie zawsze tak było. W latach 1966-1984 to USA były głównym eksporterem odpowiadającym za 64 proc. światowego wydobycia, ale po włączeniu się do gry Chińczyków udziały spadały aż do zamknięcia kompleksów przetwórczych w 1998 roku, a samej kopalni Mountain Pass 4 lata później.
Konkurencję wykończyły zbyt niskie ceny. W przeciwieństwie do USA, w Chinach koszty pracy są bardzo niskie oraz kompletnie nie przywiązuje się wagi do ochrony środowiska naturalnego. Najlepszym przykładem jest sztuczne toksyczne jezioro lub może raczej bagno Baotou znajdujące się w regionie autonomicznym Mongolii Wewnętrznej. Powstało ono wskutek działalności Baotou Steel Rare-Earth Hi-Tech Co Ltd jednego z największych koncernów zajmujących się wydobywaniem oraz obróbką metali ziem rzadkich.
Ponadto, dzięki taniej energii z węgla oraz przymusowej pracy Ujgurów z prowincji Sinciang, Chińczycy produkują bardzo tanio wiele elementów paneli fotowoltaicznych, a w przypadku polisilikonu odpowiadają za aż 82 proc. światowej produkcji w zeszłym roku. Dane pochodzą z Center for Strategic and International Studies (CSIS).
Nic dziwnego, że w zeszłym roku na 10 największych firm zajmujących się produkcją paneli fotowoltaicznych 7 pochodzi z Chin, a w pozostałych 3 nie ma żadnego podmiotu z Europy. Tymczasem w Polsce w rankingach i podmiotach prowadzących sprzedaż instalacji fotowoltaicznych również dominują rozwiązania chińskie, a znacznie rzadziej wybierane są opcje z Korei Południowej, Japonii, USA lub Niemiec, które są mniej opłacalną kategorią Premium.
Chińczycy już raz udowodnili, że potrafią używać tego surowca jak broni co pokazało embargo na ich eksport do Japonii wywołane incydentem z 2010 roku w pobliżu spornych wysp Senkaku. Ponadto są w stanie praktycznie dowolnie kształtować kurs metali ziem rzadkich na rynku światowym, skutecznie utrudniając działanie podmiotom zagranicznym.
Warto zaznaczyć, że USA oraz dotknięta embargiem Japonia już od dekady próbują się uniezależnić od Chińczyków. W przypadku Amerykanów doprowadzono do ponownego otwarcia kopali Mountain Pass oraz rozważana jest budowa drugiej kopalni w górze Round Top. USA do 2025 roku planują też pełną odbudowę lokalnej rafinacji metali ziem rzadkich.
Z kolei Japończycy wyłożyli 250 mln. USD na dofinansowanie jedynego konkurencyjnego przedsiębiorstwa górniczego Lynas z Australii, które miało w zamian zapewnić stałe dostawy metali ziem rzadkich do Japonii aż do 2038 roku. Ponadto Japończycy niedawno pogłębili swoją inwestycję z Namibia Critical Metals dotyczącą planów wydobycia metali ziem rzadkich w Lofdal w Namibii, gdzie eksploatacja złóż mogłaby ruszyć w 2025 roku. Aktualnie Japonii udało się zbić udział chińskiego importu metali ziem rzadkich z 80 proc w 2010 roku do 60 proc. w zeszłym roku.
Tymczasem coraz bardziej podążająca w stronę OZE (do atomu środowiska ekologiczne mają długoletnią awersję) i przymusowej elektryfikacji transportu Europa będzie potrzebować coraz więcej metali ziem rzadkich oraz innych bardziej pospolitych metali w postaci np. litu nie mając aktualnie możliwości wydobywczych. Warto jednak zaznaczyć, że w Szwecji, Finlandii i na Grenlandii są złoża mające potencjał wydobywczy, ale nie są eksploatowane.