Od małej dyskietki do wielkiej chmury. Tak powstawał internet

Tik Tok istnieje od 4 lat, Facebook od 14, a Google – od 22. Ale mało kto wie, że sam internet ma dużo dłuższą historię – pierwsze prace nad jego koncepcjami powstawały już 60 lat temu.

Od małej dyskietki do wielkiej chmury. Tak powstawał internet
Źródło zdjęć: © Unsplash.com

Mimo że internet jest stosunkowo nowym wynalazkiem ludzkości, i tak na temat jego powstania krążą niejasne informacje. Pierwotnie nazywany był siecią rozległą ARPANET łączącą ze sobą wiele punktów. Decentralizacja tej sieci miała głęboki sens – musiała być rozproszona, by awaria jednego komputera nie zamroziła działania całej sieci.

Powszechnie przyjmuje się dwie wersje genezy sieci. Jak wiele wynalazków w tamtych czasach w USA, i internet miał wyjść z wojskowych laboratoriów. Cel był jasny – trwała zimna wojna, zagrożenie nuklearne, trzeba więc było zbroić się na wszelkich polach.

Jednak po latach Charles Herzfeld, ówczesny szef instytucji ARPA, stwierdził, że chodziło raczej o połączenie jedną siecią odległych od siebie placówek naukowych, które posiadają komputery. Wszystko po to, by mogły się one szybciej wymieniać informacjami.

Prawdopodobnie jednak chodziło o jedno i drugie – połączenie uniwersytetów, których prace badawcze szczególnie mogły przyczynić się do rozwoju i wzmocnienia potencjału amerykańskiego wojska. – Do lat 90. internet służył głównie umożliwieniu wykonywania skomplikowanych obliczeń na komputerach w odległych ośrodkach wojskowych, badawczych i rozwojowych, a rozrywka w sieci dopiero raczkowała głównie dzięki sieciom uniwersyteckim – mówi Krzysztof Turowski, manager R&D w Exatelu.

Internet na dyskietkach…

Choć już w połowie lat 70-tych naukowcy zaczęli nazywać ARPANET internetem, to kolejne lata wciąż były pracami wewnętrznymi i rozwijaniem wynalazku. Społeczeństwo dopiero w 1980 roku zyskało dostęp do sieci, ale i tak była to usługa dla wybranych.

Dopiero w połowie lat 80-tych została zarejestrowana pierwsza domena www, a w 1990 roku ARPANET został jako projekt zamknięty. Tworząca go instytucja przestała nadzorować powszechny internet. Ale i wtedy sieć zaczęła nabierać rozpędu. I to mimo tego, że nawet proste gry wideo zajmowały po 30 dyskietek – żeby przejść na kolejny poziom gry, trzeba było wyjąć jedną dyskietkę i włożyć kolejną.

Zresztą w Polsce jeszcze kolejną dekadę dyskietki były jednym z głównych nośników danych. Ten kto miał nagrywarkę CDR, mógł się czuć królem osiedla. Przy okazji zwykle też zarabiał co nieco, bo pod jego klatką zbierały się grupki chętnych, by „coś im wypalił na płycie”.

…i w chmurach

Dziś panuje powszechne przekonanie, że internet jest nieskończony, a tajemnicze chmury… w zasadzie nie wiadomo, gdzie się znajdują.

Nie, nie jest to niebo. Chmura to po prostu… czyjś komputer, a internet jest zbieraniną miliardów takich chmur. Nad poprawnym funkcjonowaniem sieci czuwają centra danych, których są na ziemi niezliczone ilości. Maile z naszej skrzynki pocztowej wcale nie są trzymane w chmurze, tylko na serwerze w centrum danych.

Póki więc nie skończą się pieniądze i prąd, nie skończą się serwery. Mimo wszystko z jednej strony internet jest „chmurą skończoną”, z drugiej – zwiększając powierzchnię jednego serwera, zwiększana jest powierzchnia całego internetu.

To dlatego śmiało można powiedzieć, że nasza sieciowa aktywność rozsiana jest po całym świecie. Ba – nawet aktywność w ramach jednego miejsca w internecie może być rozsiana. Przykładem może być choćby Facebook, mający centra danych w różnych stronach globu.

Nasze wiadomości z Messengera mogą być więc ulokowane na serwerach w USA, a nasze zdjęcia i posty na serwerach Facebooka w Szwecji. Co więcej – zauważyliście, że starsze wiadomości na FB ładują się dużo dłużej? To także kwestia serwerów. Ponieważ użytkownicy rzadziej do takich wiadomości zaglądają, „leżą” one na starych dyskach, które rzadziej są uruchamiane. Dlatego czasem musimy chwilę dłużej zaczekać, gdy je ładujemy w Messengerze.

Pierwsza zasada internetu

Niestety, nawet jeśli wiemy, gdzie są nasze dane, nie możemy mieć stuprocentowej pewności co do tego, co się z nimi dzieje. Publikując coś w sieci (a nawet pisząc post, ale usuwając go bez publikacji!), pozostawiamy trwały ślad.

Choćby Google permanentnie skanuje (crawling) cały internet, by kopiować wszystkie dane i zapisywać je u siebie. Owszem, przy tworzeniu strony internetowej, można zaznaczyć, by nie była kopiowana, ale wtedy… nie wyświetli się w wyszukiwaniach Google’a, a więc nikt jej nie zobaczy.

Dlatego przed każdym wejściem do sieci, należy pamiętać: co raz wrzucimy do internetu, zostanie tam już na zawsze.

Komentarze (1)