Kosmiczna broń nuklearna. Ekspert: może sięgnąć po nią przegrany

Kosmiczna broń nuklearna. Ekspert: może sięgnąć po nią przegrany

Broń kosmiczna - zdjęcie ilustracyjne
Broń kosmiczna - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Getty Images | Mark Garlicki, Science Photo Library
Karolina Modzelewska
07.05.2024 13:45, aktualizacja: 07.05.2024 15:20

John Plumb, sekretarz obrony USA ds. polityki kosmicznej, uważa, że eksplozja nuklearna w kosmosie stanowiłaby zagrożenie dla satelitów. Mogłaby sprawić, że orbita stanie się bezużyteczna nawet na rok. Zapytaliśmy astrofizyka dr. Marcina Gawrońskiego, jakie skutki może mieć taki wybuch i kto poniesie jego największe konsekwencje. Jak zaznacza ekspert, bomba jądrowa w kosmosie to broń obusieczna, która zamknęłaby podbój kosmosu dla wszystkich.

Zdaniem Plumba wybuch nuklearny może stanowić zagrożenie dla wszystkich satelitów obsługiwanych zarówno przez kraje, jak i prywatne firmy na całym świecie, a także dla ważnych służb komunikacyjnych, naukowych, meteorologicznych, rolniczych, handlowych i bezpieczeństwa narodowego. - Kilku analityków uważa, że ​​eksplozja jądrowa w przestrzeni kosmicznej o odpowiedniej wielkości i lokalizacji może na przykład sprawić, że niska orbita stanie się bezużyteczna na jakiś czas - powiedział.

Broń jądrowa w kosmosie

Dr Marcin Gawroński z Instytutu Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w rozmowie z WP Tech przyznaje, że twierdzenia sekretarza obrony USA ds. polityki kosmicznej są jak najbardziej zgodne z prawdą. - Wybuch bomby jądrowej w kosmosie wywołałby impuls elektromagnetyczny wraz z emisją wysokoenergetycznych cząstek, które - najprościej mówiąc - spalą lub uszkodzą elektronikę satelitów - wyjaśnia.

Ekspert przypomina też, że Amerykanie sami przeprowadzili wybuch nuklearny w kosmosie. Test o nazwie "Starfish Prime" odbył się w 1962 r. w ramach operacji Fishbowl, czyli rok przed tym, jak USA, Wielka Brytania i Rosja podpisały Układ o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Niedrogi monitoring: testujemy Foscam B4, czyli solarną kamerę IP z akumulatorem

W trakcie testu wystrzelono rakietę Thor, której ładunkiem była blisko 1,4-megatonowa termonuklearna głowica jądrowa. Do eksplozji doszło na wysokości 400 km nad Pacyfikiem. Szacuje się, że siła tego wybuchu była ok. 100 razy większa niż eksplozja bomby atomowej, którą Amerykanie zrzucili na Hiroszimę w 1945 r. Dopiero po latach ujawniono efekty tego eksperymentu. Miał on uszkodzić co najmniej jedną trzecią satelitów, które wówczas znajdowały się na orbicie.

Zdaniem dr. Gawrońskiego, gdyby teraz coś podobnego się wydarzyło, to moglibyśmy pożegnać się z satelitami działającymi na niskiej i średniej orbicie okołoziemskiej np. komunikacyjnymi, obserwacyjnymi czy szpiegowskimi. To jednak nie wszystko. Wybuch jądrowy w kosmosie może wywołać też tzw. efekt Kesslera.

Taki wybuch mógłby doprowadzić do katastrofy kesslerowskiej, której zaczynem by była utrata kontroli nad jednostkami orbitalnymi. Trzeba pamiętać, że nawet niewielki satelita zniszczony przez energię kinetyczną orbitalnych śmieci może rozpaść się na tysiące odłamków. Te fragmenty mogą niszczyć kolejne satelity i tak w koło. Jak gra w bilard na ogromnym stole, gdzie pojawia się coraz większa liczba kul. Jeżeli doszłoby do katastrofy kesslerowskiej, to możemy mówić o zatrzymaniu podboju kosmosu nawet na setki lat.

dr Marcin GawrońskiUniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Jak podkreśla ekspert, bomba jądrowa w kosmosie to broń obusieczna, która zamknęłaby podbój kosmosu dla wszystkich - przynajmniej na niskich i średnich orbitach okołoziemskich. Zniszczenia nie ominęłyby wybranych krajów czy obszarów. - Dlatego do jej użycia mogłoby się posunąć państwo, które przegrywa i wie, że nie ma już nic do stracenia. Wie też, że nie może też doprowadzić do bezsensownej anihilacji cywilizacji, więc działa tak, aby zaszkodzić wszystkim w inny sposób - dodaje Gawroński.

Skutki wybuchu nuklearnego w kosmosie najbardziej odczułyby zachodnie państwa. Bo Rosjanom będzie się łatwiej zaadaptować do tej sytuacji. W tym przypadku ich niedociągnięcia w rozwoju satelitarnym i ogólnie cywilizacyjnym działają na ich korzyść. Dla przykładu - Kreml ma o wiele mniej satelitów szpiegowskich na orbicie, jak np. Waszyngton. Z drugiej jednak strony, to Amerykanom będzie łatwiej neutralizować rosyjskie samoloty obserwacyjne, które wtedy poszłyby w ruch. Tutaj NATO dalej utrzymałoby przewagę, jednak już nie na takim poziomie jak teraz.

Dr Marcin GawrońskiUniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Warto przypomnieć, że 24 kwietnia Rosja zawetowała uchwałę Rady Bezpieczeństwa ONZ zakazującą rozmieszczania broni nuklearnej w przestrzeni kosmicznej. Następnego dnia Jake Sullivan, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego, wydał oświadczenie potwierdzające przekonanie administracji Joe Bidena o rosyjskich dążeniach do stworzenia systemu antysatelitarnego.

Według Amerykanów Rosja na razie go nie posiada. Dr Gawroński przypomina jednak o pociskach międzykontynentalnych z głowicami jądrowymi, które również mogą zostać wykorzystane do takiej "misji". Jak zaznacza - od wystrzelenia pocisku międzykontynentalnego z głowicą jądrową do eksplozji minęłoby zaledwie kilku minut. Te kilka minut, to byłby czas na reakcję. Trudno więc mówić o potencjalnych środkach zaradczych, przynajmniej na ten moment.

Karolina Modzelewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie