Weszli do czołgu Rosjan. Wszystko stało się jasne

"Czołg-żółw" Rosjan w Ukrainie
"Czołg-żółw" Rosjan w Ukrainie
Źródło zdjęć: © X | NEXTA
Norbert Garbarek

22.06.2024 20:16

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Rosyjskie czołgi-żółwie, czyli konstrukcje z gigantycznymi zabudowaniami, przez długi okres były dla Ukraińców nieuchwytne. W końcu jednak obrońcy znaleźli na nie sposób i po przechwyceniu jednego z nich, pokazują, co kryje się w "żółwiach".

Zmieniające się warunki na froncie w Ukrainie wymusiły na obu stronach konfliktu regularne modernizacje swoich maszyn – nierzadko były to "samoróbki", a więc amatorskie rozwiązania przygotowane z dostępnych obecnie materiałów.

Jedną z takich konstrukcji były tzw. czołgi-żółwie, które po raz pierwszy dostrzeżono w Ukrainie w kwietniu br. To odpowiedź Rosjan na rosnące zagrożenie ze strony bezzałogowców kamikadze – dronów, które dziesiątkują arsenał Federacji Rosyjskiej.

Czołgi-żółwie były od początku krytykowane w mediach społecznościowych przede wszystkim ze względu na specyficzny wygląd. Rosjanie zabudowali bowiem stare czołgi ogromnymi płytami, drastycznie zwiększając bryłę czołgu, a przy tym ułatwiając jego wykrycie i wpływając na jego mobilność.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Tak modernizowane pojazdy przez długi okres były nieuchwytne dla Ukraińców. W końcu jednak armia obrońców odniosła sukces – po ponad dwóch miesiącach Ukraińcy wyrwali z rąk agresora pierwszego "żółwia". To zasługa żołnierzy z 22. Brygady Zmechanizowanej, która do przechwycenia broni użyła narzędzi, przed którymi "żółw" miał być odporny – dronów.

W związku z przechwyceniem rosyjskiej konstrukcji, Ukraińcy pokazali jej wnętrze. Materiał z prezentacji czołgu-żółwia z udziałem podpułkownika Serhija Misjury publikuje kanał Armiya TV na YouTube.

Rosyjski czołg-żółw okazał się kupą złomu

Misjura na nagraniu prezentującym rosyjską konstrukcję zwraca uwagę na kilka szczegółów. Otóż po wejściu wewnątrz zabudowy okazuje się, że Rosjanie korzystali z zupełnie przypadkowych materiałów, aby stworzyć ogromny pancerz na czołgu T-62M. Płyty okalające pojazd nie są w żaden sposób chronione pancerzem reaktywnym. – Zabudowa pochodzi ze skrzynki elektrycznej – słyszymy na filmie. Podpułkownik podkreślił, że Rosjanie korzystali z tego, co mieli pod ręką, a następnie spawali wszystkie elementy w dużą płytę. Następnie zakładali to na czołg.

Kolejnym elementem, który ma potwierdzać niską jakość rosyjskiej konstrukcji, jest przewód wykorzystany do podłączenia systemu walki elektronicznej na kadłubie czołgu. – To jest kabel z telefonu polowego TA-57, sprzętu z czasów Stalina – wyjaśnia podpułkownik.

Warto jednak przy tym podkreślić, że w istocie Rosjanie wykorzystywali czołg-żółwia tak, jak podejrzewali analitycy od momentu pojawienia się tych konstrukcji na froncie – jako sprzęt do zagłuszania wrogich dronów. Odpowiadał za to zainstalowany na dodatkowym pancerzu system walki elektronicznej. Widoczny na filmie wóz nie spełnił swojej jedynej funkcji, bowiem został unieruchomiony właśnie przez bezzałogowca.

Nabudowane opancerzenie powstałe z połączenia losowych przedmiotów (i bez dodatkowego zabezpieczenia) spowodowało zaistnienie dwóch problemów. Przede wszystkim osłonięty specyficznym pancerzem T-62M (czołg z lat 60. ubiegłego wieku) w zasadzie nie mógł strzelać. Klatka na czołgu uniemożliwiała poruszanie wieżą, w związku z czym wóz był niemal bezużyteczny w sytuacji, kiedy konieczny był ostrzał. Co również istotne – klatka na maszynie powodowała, że kierowca czołgu-żółwia właściwie nie widział, dokąd jedzie. Pancerz sprawił, że obserwacja okolicy z wozu była w zasadzie niemożliwa.

Norbert Garbarek, dziennikarz Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski
Zobacz także