Burtan: Instagram bez serduszek? Tak, poproszę!
Rewolucyjna zmiana na Instagramie. Serwis testuje wersję aplikacji, w której nie widać liczby polubień pod postami. Myślisz: "To detal". Nie, to ogromna zmiana w sposobie, w jaki nie tylko obsługuje się Instagram, ale i konsumuje treści na nim. Zmiana - na plus.
Przedstawiciele Instagrama potwierdzili, że opcja schowanych polubień jest testowana wewnątrz firmy. Tylko publikujący zdjęcia mieliby wgląd w to, ile serduszek pojawiło się między fotografią a opisem i hasztagami.
– Chcemy, aby twoi obserwatorzy skupili się na tym, co udostępniasz, a nie, ile polubień dostajesz. Podczas tego testu tylko osoba, która podzieli się postem, zobaczy całkowitą liczbę takich polubień – tłumaczą pomysłodawcy.
I mają sporo racji, bo duża liczba wcale nie gwarantuje jakościowych treści. Za to przyczynia się do powstania efektu kuli śniegowej, kiedy z powodu dużej liczby polubień coraz więcej osób bezwiednie klika ikonę serduszka, a liczba pod postem puchnie w zastraszającym tempie. Nawet jeśli początkowe lajki zostały kupione w Rosji w maszynie vendingowej, gdzie 100 serduszek kosztuje niecałe 90 centów.
Czemu warto to zmienić? Cóż, mam pewien problem z Instagramem. Nie uważam, że ten serwis jest zły sam w sobie, ale ma on w sobie sporo problematycznych elementów. Przede wszystkim wspomniane wcześniej polubienia nie promują "dobrych" treści, a raczej bite od sztancy zdjęcia ładnych ludzi z ładnych miejsc. Bo w sumie problemem nie jest jakość, tylko to, że zdobycie dużej liczby serduszek odbywa się w ten sam sposób. Tutaj autorzy całego przedsięwzięcia trafnie zdiagnozowali ten problem.
Nowy, lepszy świat
W takim razie co konkretnie promuje Instagram? Jest to coś, co określam mianem hiperrzeczywistości. Świat tak przesycony filtrami, ładny i doskonały, że nierealny. Gdzie zawsze świeci słońce, a dziewczyny przez cały dzień chodzą na palcach (trik, żeby wyglądać szczuplej). Jedzenie jest zawsze pięknie podane, a samoloty luksusowe. Bajka.
I ta bajka nie pozostaje bez wpływu na użytkowników. W 2018 roku przebadano 1400 Brytyjczyków w wieku 14-24 lat, by ustalić, co Instagram robi z ich psychiką. Ankieta dotyczyła różnych serwisów, wzięto pod uwagę pozytywne oraz negatywne efekty z ich korzystania.
Instagram został wskazany jako medium, które pozwala na "wyrażanie siebie", co było jedną z kategorii pozytywnych efektów. Ale uzyskał też bardzo wysokie noty w efektach negatywnych. Konkretnie w gorszym śnie, postrzegania swojego ciała i sylwetki oraz w FOMO (psychiczny przymus "bycia na bieżąco"). Czyli Instagram zamienia ludzi w neurotycznych, niewyspanych i zakompleksionych swoim wyglądem osobników. Niedobrze.
Trudno żeby tak nie było, skoro te odrealnione, hiperrealne posty doskonałych osób mają takie zasięgi i taką liczbę polubień. Ostatnio na Netfliksie obejrzałem dokument na temat Fyre Festival – wydarzenia z 2017 roku, które miało odbyć się na prywatnej wyspie, gdzie zwykli śmiertelnicy mogli bawić się wraz z modelkami, muzykami i celebrytami. Taki festiwal w wersji super ekskluzywnej. Całość okazała się oszustwem, a uczestnicy przylecieli do miejsca, gdzie brakowało wszystkiego – jedzenia, toalet czy miejsca do spania.
Ale udało się go wypromować właśnie na Instagramie.
Pomysłodawcy zaprosili na Bahamy absolutny top influencerów. Pojawiła się Bella Hadid, Emily Ratajkowski, Kendall Jenner czy Alessandra Ambrosio. Każda z nich pomogła wypromować Fyre Festival na niespotykaną skalę. Nawet kiedy termin się zbliżał i coraz bardziej widać było, że pod warstwą instagramowego lukru właściwie nic nie ma, dalej wrzucano zdjęcia z tej pierwszej, zapowiadającej wszystko sesji. Większość uczestniczek stara się nie wspominać o Fyre, ale wiecie, internet nie zapomina.
Czy Instagram powinien wymyślić się na nowo? Eksperyment ze zmianą widoku jest ciekawą i pożądaną zmianą. Oczywiście do momentu, w którym nie zostanie uznany za zły dla modelu biznesowego. Jak w każdej korporacji, muszą zgadzać się słupki, a odpowiedzialność społeczna nie może się przecież odbyć ich kosztem.
Jednak mam nadzieję, że ta zmiana zostanie i przyjmie się. Jakakolwiek forma redukcji presji w mediach społecznościowych jest mile widziana. A uderzenie w samo, nomen omen, serce tej "serduszkowej dyktatury" to dobry pomysł. Wierzę, że zyska na tym różnorodność treści, a influencerzy będą chcieli nieco bardziej eksperymentować ze swoimi treściami, bo spadnie z nich ciężar "niedowożenia" odpowiednich cyferek. Nie wierzę, by każdy stał się nagle awangardowym twórcą, ale nowa wersja serwisu może pomóc w promowaniu bardziej odważnych i ciekawych w swojej kreacji osób.
Już sama informacja, że serwis, w którego interesie jest przecież nasza uwaga, dostrzega problem z polubieniami, powinien zmusić nas do zastanowienia się. Czy jesteśmy na Instagramie? Czy jesteśmy dla Instagrama? Brzmi banalnie, ale czasem takie banały trzeba wyartykułować.