Więcej książek Pratchetta nie będzie. Jego dysk twardy przejechał walec

Więcej książek Pratchetta nie będzie. Jego dysk twardy przejechał walec

Więcej książek Pratchetta nie będzie. Jego dysk twardy przejechał walec
Źródło zdjęć: © newspix.pl
Adam Bednarek
31.08.2017 18:05, aktualizacja: 31.08.2017 18:39

Zgodnie z wolą pisarza, niedokończone książki nie ujrzą światła dziennego - dysk, na którym pliki zostały zapisane, został rozjechany przez walec. Resztki trafią do muzeum. Czy właśnie to nam zostanie po współczesnych autorach: ich dyski twarde lub konta w chmurze? I czy za 50 lat ktoś będzie umiał je obsłużyć?

Wola Terry’ego Pratchetta została zrealizowana i niedokończone powieści nie trafią na rynek. Dysk twardy z rozpoczętymi dziełami wygląda obecnie tak:

Czy to dobrze? W końcu gdyby wysłuchany został Franz Kafka, wiele dzieł po jego śmierci nie zostałoby wydanych. Normą jest, że w księgarniach ląduje korespondencja zmarłych czy ich niepublikowane dzieła. Naruszana jest dawna prywatność, a usprawiedliwia się to tym, że chcemy lepiej poznać geniuszy, mimo że pewnie nie zawsze by sobie tego życzyli.

Prawdziwie pierwsza powieść Marka Hłaski, “Wilk”, wydana została w 2015 roku, bo rękopis odnaleziono dopiero w XXI wieku; niewykluczone, że autor ukrył książkę, bo nie był z niej zadowolony. “Sknocony kryminał” z lat pięćdziesiątych Stanisława Lema ukazał się w 2009 roku tylko dlatego, że o pisarz sprawie zapomniał. Nie spalił rękopisu - jak robił to z pracami, które mu się nie podobały - tylko schował do teczki, a potem o jej istnieniu po prostu nie pamiętał. Czysty przypadek zadecydował o tym, że dostaliśmy coś, czego teoretycznie przeczytać nie powinniśmy.

Czy w przyszłości będzie to możliwe?

Można sobie wyobrazić, że gdyby Stanisław Lem już wtedy tworzył na komputerze, to zapisałby plik na dysku i też o nim zapomniał. Bo np. nadałby mu dziwną nazwę - to normalna przypadłość każdego, kto bardzo szybko chce zapisać pracę i wklepuje byle jaki ciąg liter i znaków, a potem nie może znaleźć tego, co potrzebuje. Albo po prostu wcisnąłby “usuń”, zamiast bawić się w palenie rękopisu na dworze.

Ilu współczesnych autorów tak robi? Ile perełek, które za pięćdziesiąt lat byłyby odzyskane, przepada, bo komputery w tak szybki i prosty sposób pozwalają pozbyć się danych?

Przynajmniej teoretycznie. Dysk Pratchetta został przejechany walcem, ale przecież aż prosi się o teorię spiskową, że ktoś te dane jednak skopiował i trzyma je na dysku przenośnym. W końcu to znacznie prostsze, wygodne i bardziej prawdopodobne niż dawniej byłoby kserowanie czy nawet palenie stosu rękopisów.

Ale czy za kilkanaście lat taki dysk twardy do czegoś się w ogóle przyda? Czy w przyszłości, gdy wszystkie dane będą w chmurze, tak stary nośnik będzie można do czegokolwiek podłączyć? Swego czasu Piotr Gnyp z Platige Image wieszczył powstanie zawodu o nazwie “archeolog danych”. Taki pracownik zajmie się odzyskiwaniem informacji ze starych, nieużywanych już nośników albo serwisów. Już dziś coś takiego przecież istnieje: w specjalnych punktach możemy zgrać kasetę VHS na płytę. W przyszłości rozwinie się to jeszcze bardziej.

Dziś może nam się wydawać, że takie firmy jak Facebook czy Google są gigantami i są nieśmiertelne. Ale pamiętajmy, że dziesięć lat temu większość serwisów i usług, z których dzisiaj korzystamy, nawet nie istniała. Dziesięć lat temu ludzie dziwili się, że Apple chce sprzedawać telefon bez klawiatury, a niektórzy sądzili, że raczej im się to nie uda. Za to serwisy i urządzenia, które dziesięć lat temu były normą, dzisiaj nie istnieją.

Jest jeszcze inny problem.

Rękopis Stanisława Lema sprzed 50 lat dało się bez problemów odczytać. I pewnie za 50 lat też nie będzie to wielkim problemem. W przyszłości znalezienie MacBooka pisarza 50 lat po jego śmierci może być tylko ciekawostką, bo nikt nie będzie miał pojęcia, jak się do niego dostać.

Można się z takiej wizji śmiać, ale jakiś czas temu NASA szukała pracowników, którzy znają język programowania z lat 60. i 70. - ludzie, którzy biegle się nimi posługiwali, przeszli na emeryturę. A sondy dalej trzeba było kontrolować. Tylko jak, skoro tej umiejętności od lat nikt nie posiada, bo i po co, skoro technologia szła do przodu?

Wielu urodzonych po 2000 roku nie ma pojęcia, co to jest dyskietka albo jak poradzić sobie walkmanem, nie mówiąc już o magnetowidzie. Czy naprawdę macie pewność, że za 30 lat włączenie komputera będzie dla współczesnych tak samo proste, jak dla nas? Ja nie.

Dziś na rynku mogą ukazywać się np. listy pisane przez zmarłych już artystów. Za 50 lat moglibyśmy spodziwać się książki “Maile i wiadomości z Messengera Szczepana Twardocha”, ale nie mamy gwarancji, że się zachowają, bo o Google’u i Facebooku już nikt pamiętać nie będzie. Serwery zostaną wyłączone, a wszystko to, co na nich było zapisane, bezpowrotnie przepadnie.

Kto wie, ile ciekawiej korespondencji przepadło, bo gwiazdy nie pamiętają swojego hasła do Gadu-Gadu albo Naszej-Klasy.

Zniszczenie dysku Terry’ego Pratchetta być może jest tak spektakularne z jeszcze jednego powodu: bo to ostatnia tego typu realizacja woli zmarłego. W przyszłości nie trzeba będzie mówić “usuń moje dane z serwisu” - w końcu i tak każdy będzie miał przekonanie graniczące z pewnością, że danej technologii po prostu nie będzie.

Albo wygrzebywaniem perełek nie będzie zajmować się rodzina czy fani zmarłego artysty, tylko sprytny pracownik korporacji, który w odpowiednim momencie zgra ciekawe pliki, nim firma postanowi wyłączyć serwery.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)