W tych miastach produkowano pluton. Mieszkańcy dla zdrowia pili wódkę

W tych miastach produkowano pluton. Mieszkańcy dla zdrowia pili wódkę

W tych miastach produkowano pluton. Mieszkańcy dla zdrowia pili wódkę
Źródło zdjęć: © WP.PL | Świat na dłoni
Adam Bednarek
13.09.2017 16:47

W Stanach Zjednoczonych i Związku Radzieckim powstały dwa miasta, w których produkowano pluton: Richland i Oziorsk. Tytułowe plutopie z książki Kate Brown powinno dzielić wszystko, tymczasem były do siebie zaskakująco podobne. Miejsca tak niebezpieczne dla zdrowia stały się dla mieszkańców rajem dla ziemi. Przymknęli oko nie tylko na promieniowanie, ale też wszechobecną inwigilację i życie w zamknięciu.

“W ciągu czterech dekad funkcjonowania zakłady Hanford w Richland i Majak w Oziorsku odprowadziły do środowiska co najmniej dwadzieścia milionów kiurów promieniotwórczych izotopów, czyli dwa razy więcej niż Czarnobyl. Zakłady te pozostawiły po sobie setki kilometrów kwadratowych nienadających się do zamieszkania terenów, skażone rzeki, pola i lasy oraz tysiące chorych ludzi” - pisała w “Plutopii” Kate Brown.

Ale w Richland konsekwencjami nikt się nie przejmował m.in. dlatego, że docierały do nich zmanipulowane wyniki badań i zapewnienia, że mieszkańcom nic nie grozi. Naukowcy, którzy przestrzegali przed szkodliwą działalnością, szybko zostawali zdyskredytowani. Zresztą kto myślałby o późniejszych konsekwencjach, skoro można było żyć w mieście z gimnazjum, na które w latach 40. wyłożono 3 mln dolarów. Żadna amerykańska szkoła publiczna nigdy tyle nie kosztowała.

Młodzież w Richland mogła liczyć na świetne szkoły, dodatkowe zajęcia, kółka naukowe. Władze zadbały o cenzurę komiksów, a chuliganów wysyłano do domów poprawczych poza miastem.

Mieszkańcy Richland nie byli właścicielami swoich domów i wcale nie chcieli nimi być. Obawiali się, że gdyby zadbane domki stałyby się ich własnością, po kilku latach mogliby znaleźć się w niekorzystnym położeniu. Richland żyło i korzystało z produkcji plutonu. Gdyby rząd zrezygnował z fabryki, żaden biznes nie miałby tu racji bytu - tylko z tego powodu powstało. Dla władz sprzedaż posesji też była nie na rękę - w ten sposób mogli w łatwy sposób kontrolować, kto i gdzie mieszka. W mieście, w którym istniało ryzyko skażenia, było to niezbędne. I świetnie pasowało do miejsca, w którym nie było niemal żadnej własności prywatnej: ani sklepów, ani wolnej prasy. Tak, mówimy o mieście leżącym w Stanach Zjednoczonych.

Czy komuś to przeszkadzało? Ani trochę. Były dobre szkoły, kontrola medyczna, zadbane trawniki, nie znano pojęcia biedy, był nawet najniższy wskaźnik śmiertelności w całym kraju. Statystyka oszukiwała, wszak brakowało starców, a o zatrudnieniu decydowały m.in. szczegółowe badania medyczne.

Mieszkańcom wydawało się, że żyją w raju. Ale nie każdy mógł do niego trafić. W Richland zatrudniano tylko białych. Wprawdzie przekonywano, że miasto jest otwarte dla przedstawicieli wszystkich ras, ale dziwnym trafem osoby o innym kolorze skóry nie dostawały pracy.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY

Richland pokochało pluton. Mieszkańcy grali w kręgle na “atomowych torach” i jedli “chipsy rozszczepialne”. W galerii handlowej wisiał neon przedstawiający rozpędzone neutrony. Grzyb atomowy był maskotką lokalnej drużyny.

Stworzenie utopii, miasta idealnego, kosztowało. Oszczędzano więc na bezpieczeństwie. W latach pięćdziesiątych roczny budżet na zarządzanie odpadami wynosił dwieście tysięcy dolarów. W tym samym czasie szkoły w Richland otrzymywały półtora miliona dolarów rocznie. Podczas gdy mieszkańcy cieszyli się z tych wszystkich dobroci, krajobraz wokół nich był dewastowany.

“W 1951 roku, rekordowym pod względem przeróbki napromieniowanego uranu, emisje radioaktywności pochodzącej z jodu-131 osiągnęły sto osiemdziesiąt jeden kiurów dziennie, podczas gdy oficjalna bezpieczna dawka wynosiła kiur dziennie. W 1955 roku funkcjonowało osiem reaktorów i trzy zakłady chemiczne. Podczas II wojny światowej do rzeki Kolumbia spuszczano maksymalnie czterysta kiurów dziennie. W latach 1951–1953 ze zbiorników retencyjnych wpływało do rzeki średnio siedem tysięcy kiurów dziennie, a w 1959 roku przekroczono barierę dwudziestu tysięcy” - czytamy w “Utopii”.

To nie tak, że w Richland dokładnie oglądano każdy cent i szukano wszelkich możliwych oszczędności. Owszem, żałowano dolarów na bezpieczeństwo czy rzetelne, długotrwałe badania. Za to lekką ręką wydawano je np. na inwigilację obywateli.

Wydział Bezpieczeństwa przeznaczał prawie jedną czwartą budżetu na szpiegowanie pracowników i mieszkańców. W budżecie były takie pozycje jak “inwigilacja techniczna” (urządzenia podsłuchowe) czy “inwigilacja fizyczna”, czyli śledzenie. Agenci pukali do domów i wypytywali gospodarzy, czy zauważyli nietypowe zachowania u swoich sąsiadów.

Obraz
© Wikipedia

Musiało minąć trochę czasu, by Oziorsk też stało się utopią. Już w 1949 roku kolonia mogła pochwalić się orkiestrą jazzową, chórem, teatrem, kinem i nowymi blokami mieszkalnymi z cegły. Mieszkańcy kupowali buty i kożuchy w specjalnych sklepach. Budowle powstawały jednak w pośpiechu: bloki przeciekały, a w kinie widzowie w ostatnich rzędach musieli oglądać filmy na stojąco, bo sala opadała zamiast się podnosić. Mieszkańcy zamiast chodzić na sztuki do teatru woleli pić.

W 1950 roku mieszkańcy Oziorska wypijali rocznie ponad trzynaście kwart wódki i wina na głowę, dwa razy więcej od średniej krajowej. Problem alkoholizmu dotknął nawet nieletnich. Pretekstem do sięgniecia po alkohol była nie tylko nuda. Osoba napromieniowana podczas pracy dostawała wódkę “dla zdrowotności”. Zakładowi lekarze uznali, że wódka oczyszcza organizm ze szkodliwych substancji.

Z czasem jednak Oziorsk stał się ideałem. Miejscem, w którym chciało się mieszkać i miało się godne warunki do życia. 70 proc. mieszkańców atomowego miasta posiadało własne mieszkania, podczas gdy w ZSRR na mieszkanie komunalne czekało się 10 lat. W latach 60. XX wieku władze chwaliły się majątkiem mieszkańców: “tysiąc pięćset telewizorów, pięć tysięcy odbiorników radiowych, tysiąc czterysta samochodów, dwa i pół tysiąca lodówek”.

Pracownicy pracowali przez pięć dni w tygodniu po sześć godzin. Były wysokie pensje, premie i emerytury. Mieszkańcy czuli się bezpiecznie, bo nikt nie chciał stracić tak cudownego jak na warunki sowieckie życia, więc kontrolowali sami siebie. Gdy jeden z młodocianych fanów Stonesów założył wąskie spodnie, od razu był wytykany palcami na ulicy. Poszedł się szybko przebrać, ale jego wybryk nie umknął uwadze nauczycieli - dostał dwójkę za zachowanie. Chłopak wiedział, że takie popisy nie mają sensu. Gdyby oceny się powtarzały, mógłby zostać wyrzucony ze szkoły i wydalony z miasta.

Mieszkańcy Oziorska mieli dużo, ale chcieli jednak więcej i więcej. Średnia pensja była dwukrotnie większa od krajowej, ale i tak domagali się podwyżek. Marzyli o lotnisku. Domagali się lepszego wyboru żaglówek w jachtklubie, porządnej jakości kanałów telewizyjnych czy samoobsługowych supermarketów i zwolnienia kontrolerów biletów. Na znak, że władza ufa nowej elicie.

Obraz
© Wikipedia

W Związku Radzieckim również nikt nie przejmował się konsekwencjami. W 1950 roku do pobliskiej rzeki wlano miliony ton radioaktywnych izotopów. Z zakażonej rzeki żyli mieszkańcy okolicznych wiosek położonych nad jej brzegiem. Mimo że władze po jakimś czasie zdały sobie sprawę z zagrożenia i dla bezpieczeństwa zarządziły ewakuację skażonych terenów, cały proces był długotrwały. Mieszkańcy dalej żyli przy radioaktywnym ścieku, co w przyszłości miało wpłynąć na ich życie. Co ciekawe, sowieci pomysł na pozbywanie się odpadów i oszczędzanie w ten sposób pieniędzy wzięli właśnie od Amerykanów, którzy sami wrzucali “śmieci” do rzeki.

Koniec zimnej wojny był też końcem plutopii. Oziorsk swoją nazwę uzyskał dopiero 4 stycznia 1994 - wcześniej miasta nie było nawet na mapach. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych w Oziorsku dziewięćdziesiąt pięć procent wyborców opowiedziało się za utrzymaniem systemu przepustek, bramek i strażników.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (20)