Trudno jest pisać o Makach

Trudno jest pisać o Makach

Trudno jest pisać o Makach
Źródło zdjęć: © SXC.hu
30.04.2012 12:54

Przyglądając się ostatnio krytycznie mojej stronie internetowej i profilom w sieciach społecznościowych doszłam do wniosku, że dla postronnego obserwatora nic nie wskazuje, że mam coś wspólnego z Makami.

Raz na jakiś czas, ktoś w blogosferze inicjuje dyskusję na temat upadku makowych blogów i pociągając nosem ubolewa nad niestałością autorów, którzy przez kilka lat dostarczali rozrywki czytelnikom, teraz zaś rozpadają się na bity i bajty i znikają ze sceny, pozostawiając po sobie mgliste nieco wspomnienia. Zwykle staje się to przyczynkiem do wymiany paru ostrych zdań pomiędzy uczestnikami dyskusji, a sam temat znika w odmętach do czasu, gdy kolejny rybak złapie go na swoją wędkę.

Nie ukrywam, że dyskusje te śledzę zawsze ze złośliwą satysfakcją. Czasem mam nawet ochotę wtrącić swoje trzy grosze, jednak wtedy biorę głęboki wdech, wypuszczam powoli powietrze i ostrożnie przemieszczam się w inne rejony Internetu, bo pyskówki to nie moja specjalność. Nie zmienia to jednak faktu, że podziwiam uporczywą odmowę przyjęcia do wiadomości oczywistości, które stanowią o obecnym stanie rzeczy.

W chwilach takich jak ta, czuję się dinozaurem, bo tylko dinozaury zaczynają opowieści od słowa „kiedyś”, jednak użycie tego słowa czasem bywa nieuniknione i podobnie jest w tym przypadku. Bo kiedyś makowe strony miały rację bytu. Kiedyś - przed erą iOS, przed iPhone’em, iPadem i iCloudem, chociaż ten ostatni wcale nie jest winny, ale ładnie wkomponował się w zdanie. Kiedyś i teraz różni się zdecydowanie perspektywą, temu nie mogą zaprzeczyć nawet najwięksi fanboje. Bo powiedzcie mi, ze współczesnej perspektywy, jeśli pisać o Makach, to konkretnie o czym? Bo przecież nie o ilości pamięci i pojemności twardego dysku –. biorąc pod uwagę częstotliwość pokazywania nowego sprzętu przez Apple, taka strona miałaby szansę na update dwa-trzy razy do roku. Z drugiej strony patrząc, kilka lat temu częstotliwość pojawiania się nowego sprzętu była mniej więcej podobna, słusznym staje się więc pytanie, czemu tak trudno jest pisać o Makach?

Na trudne pytania odpowiedzi bywają zarówno bardzo skomplikowane, jak i bardzo proste. Trudno jest pisać o Makach, bo po prostu nie ma o czym. Kiedyś (znów użyję tego znienawidzonego słowa), pisało się na przykład o makowej filozofii. Ci, którzy w produktach Apple doszukiwali się czegoś więcej, niż zlepku elektronicznych podzespołów zostali już dawno zmieceni pod dywan przez falę użytkowników iPhone’ów i iPadów. Sprzęt był mało kompatybilny, można więc też było rozwodzić się, jakie urządzenia zewnętrzne będą współpracowały z Makiem –. pamiętam, bo sama kiedyś napisałam długą rozprawkę o tym, jakie napędy combo zapewniają nie tylko odczyt płyt DVD, ale również możliwość nagrywania CD oraz startu z płyty systemowej. Programów było jak na lekarstwo, więc każde odkrycie, zwłaszcza w dziedzinie programów bezpłatnych, było na wagę złota. A do tego, sprzęt się psuł. I to wcale nie w taki sposób, jakiego doświadczamy dzisiaj. Popsuty sprzęt można było naprawić samodzielnie w domu, nie tylko oddać do punktu
serwisowego i dostać… nowy, bo naprawianie czegokolwiek stało się zupełnie nieopłacalne. W tym zakresie, można było na przykład podkładać piankę pod odpadającą kartę grafiki w iBooku G3 albo wymienić świetlówkę w PISMO, gdy na ekranie pojawiała czerwonawa mgła. Albo na przykład taka sieć domowa, którą dziś nikt nie zaprząta sobie głowy, bo Maki i Pecety pokojowo funkcjonują pod parasolem jednego, uniwersalnego routera. Kiedyś zestawienie w sieć OSX i Windows w celu wymiany plików wcale nie było takie proste. A sterowniki? A drukarki? A dyski? Oj było o czym pisać, bo i problemów polscy użytkownicy Maków mieli pod dostatkiem.

Niektórych zajmowało na przykład makowe środowisko i konia z rzędem temu, kto mi dziś takowe wskaże. Owszem, są użytkownicy sprzętu firmy Apple, ale są oni ideologicznie bliżsi fanklubowi Land Rovera, niż „środowisku użytkowników LandRovera”. Nieprawdaż? Czemu? Kolejna prosta odpowiedź –. bo punkt zainteresowania już dawno przeniósł się z samego sprzętu, bez względu na to, czy mówimy o Makach, iPhone’ach czy iPadach, na to, co możemy dzięki nim zrobić. Jeśli zastanowicie się nad tym chwilę, podobnie jak ja uznacie, że jest to rzecz oczywista. Cały wszechświat stworzony przez Apple opiera się na odpowiedziach na pytanie, co możesz zrobić ze swoim urządzeniem. I dlatego, jak grzyby po deszczu, wyrastają strony polecające oprogramowanie, zaś powoli zanikają te, dla których centrum zainteresowania stanowiła filozoficzna wartość dodana, czy też technikalia same w sobie. Przecież nawet w prywatnych rozmowach nie opowiadamy sobie nawzajem o sprzęcie, tylko o tym, jaki fajny program właśnie ściągnęliśmy i co możemy
dzięki niemu stworzyć. W zupełnie naturalny sposób, w ciągu niespełna 6 lat, zmienił się cały świat przynależny do Apple, bo oczywiście prezentacja nowego sprzętu jest ciągle sporym wydarzeniem, ale światła reflektorów skierowane są na najzupełniej wirtualną kategorię, składającą się z setek, tysięcy linii kodu i to on stanowi teraz o mocy, którą posługuje się Apple.

Ktoś tam zrozumiał, że od chwili, gdy komputery staną się dobrem powszechnym, nie będzie już można przywiązywać do siebie wyłącznie grupki technologicznych fascynatów, którzy cmokają z zachwytu nad wielkością nowego procesora czy karty graficznej. Że od chwili, gdy firma wypłynie na szerokie wody, na nic się również zda przekonywanie, że posiadanie sprzętu Apple uczyni ze wszystkich kreatywnych buntowników, bo te czasy minęły bezpowrotnie, a wraz z nimi odeszły strony mówiące o Makach i Apple jako centrum całego komputerowego wszechświata i źródle nieśmiertelnej filozofii. Traktując posiadane przez nas urządzenia jak narzędzia, przenosimy punkt naszych zainteresowań z przedmiotu samego w sobie na potencjalny rezultat, który możemy dzięki niemu otrzymać –. muzykę, fotografię, książki, czy też zupełnie przyziemnie - drobne ułatwienia, towarzyszące nam w codziennym życiu. I naprawdę nie ma znaczenia, że nadal pamiętam, jak rozebrać PISMO, białego iBooka, czy nawet hardkorową „Mydelniczkę”, bo to wiedza podobna
do łaciny - teoretyczna i martwa.

Czasem oczywiście tęskno i nam do tego świata, którego już nie będzie Wam dane poznać, jak wszystkie dinozaury, z rozrzewnieniem wspominamy dawne czasy, kiedy rozważania, „Czy warto się schylić po nadgryzione jabłko”. potrafiły zajmować całe, długie wieczory. Ale czasy się zmieniły i funkcjonujemy w zupełnie innej rzeczywistości. Rozglądając się dookoła widzę, jak ewoluują drogi życia niegdysiejszych makowych blogerów. Prawie wszyscy znaleźli sobie drogi prowadzące po makowym bruku, ale w zupełnie innych kierunkach, niż można by się spodziewać. Marketing, bezpieczeństwo, media, sieci społecznościowe, oni ciągle tam są, mniej zauważalni, już bez nadgryzionego jabłka wpiętego w klapę.

A ci którzy pozostali? Cóż...

W dzisiejszym „makowym”. świecie można wybrać jedną z dwóch dróg - być użytkownikiem albo fanbojem. A ja, jak zwykle, nie mieszczę się w żadnej kategorii.

_ Kinga Ochendowska _

Źródło artykułu:imagazine.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (35)