Jeden z najbardziej ekstremalnych zawodów świata. "Przekroczenie 1000 godzin było koszmarem"

Jeden z najbardziej ekstremalnych zawodów świata. "Przekroczenie 1000 godzin było koszmarem"

Jeden z najbardziej ekstremalnych zawodów świata. "Przekroczenie 1000 godzin było koszmarem"
Źródło zdjęć: © Jacek Matysiak | Jacek Matysiak
30.08.2018 11:19, aktualizacja: 30.08.2018 12:10

1400 wylatanych godzin, łącznie 6 z oszałamiającą prędkością dźwięku. Tyle czasu w powietrzu spędził pilot kpt. Jacek "Latający Rekin" Matysiak. O takiej pracy marzą miliony. Dziś weteran cierpi na stwardnienie rozsiane i zbiera na terapię konopiami.

- Szczerze mówiąc, gdyby nie zegary w kokpicie, nawet bym nie wiedział, że przekroczyłem barierę dźwięku - mówi w rozmowie z WP Tech kpt. Jacek Matysiak. - Szybki lot niewiele różni się od zwykłego. O ile latanie MiG-iem w ogóle można nazwać zwykłym lataniem. Natomiast walka manewrowa za sterami MiG-a-29, to zupełnie inna bajka. Przeciążenia dochodzą do 9G! - dodaje. To ekstremalne wartości, przy których nawet zwykli piloci z miejsca stracą przytomność.

1400 godzin za sterami MiG-ów

Jacek Matysiak dwanaście lat latał MiGiem-21, a kolejne trzy MiG-iem-29. W międzyczasie swoje wysłużył też na szkoleniowych, odrzutowych Iskrach (PZL TS-11). Za sterami spędził łącznie ponad 1400 godzin.

- Przekroczenie 1000 godzin w powietrzu to dla każdego lotnika swego rodzaju święto - pisze na swoim blogu Jacek Matysiak. - Podczas lotu, kiedy "pęka" tysiąc, pilot chwali się tym przez radio. W moim przypadku brzmiało to mniej więcej tak: "Do wszystkich, którzy mnie słyszą. Ja 83 636, czyli "Rekin", przekroczyłem właśnie nalot tysiąca godzin i chciałbym wszystkim podziękować za zabezpieczenie mojego pobytu w powietrzu".

Obraz
© Jacek Matysiak

Jacek Matysiak w samolocie MiG-29

Horror tysiąca

Mało brakowało, a Jacek Matysiak swoje "święto" przypieczętowałby w najlepszym wypadku katapultowaniem się i rozbiciem samolotu. Przed samym startem w MiG-u-21 Matysiaka coś się zepsuło i w rezultacie w swój "rocznicowy" lot leciał inną maszyną, niż planowano. Problemy z maszyną zaczęły się zaraz po starcie.

- Miałem 200 metrów wysokości i 750 km/h prędkości - mówi "Flyshark". - W tym momencie zauważyłem, że zaczynam zmieniać kurs, a kabina samolotu przesuwa się w prawo. Za moment samolot stanął mi prawie bokiem, a lewy orczyk całkiem uciekł do przodu.

Pilot szybko uzmysłowił sobie, że przy przekraczaniu prędkości 600 km/h, jego MiG-21 dosłownie staje bokiem. Dlatego musiał lecieć nie przekraczając tej granicy. Problem polegał na tym, że MiG-21 nie był przystosowany do powolnego latania. Wręcz przeciwnie. Cała jego budowa, z małą powierzchnią nośną skrzydeł na czele, warunkowała go do osiągania bardzo wysokich prędkości.

- Lot, który miał być przyjemnością, stał się dla mnie koszmarem - opisuje Jacek Matysiak. - Całość musiałem robić na minimalnych, krytycznych dla tego samolotu prędkościach. Zawróciłem na lotnisko, ale przed lądowaniem musiałem jeszcze wypalić ponad 1500 litrów paliwa. Inaczej samolot byłby za ciężki i mógłby rozbić się przy lądowaniu.

Dzięki doświadczeniu i umiejętnościom, pilot bezpiecznie wylądował. Na ziemi okazało się, co było przyczyną dziwacznego zachowania myśliwca. Pilot, który wcześniej latał tym samolotem, uważał, że jest on "krzywy". Sam poprawił skrzywienie, doginając blaszki na lotkach i sterze kierunku. Jak się okazało, poodginał je w drugą stronę.

- Presja nie pozwalała nic powiedzieć, bo był to wysokiej rangi oficer - wspomina Jacek Matysiak. - Prozaiczna rzecz mogła zakończyć się tragicznie, ale na szczęście skończyła się szczęśliwie. Tak właśnie przekroczyłem swoje pierwsze 1000 godzin.

Obraz
© Jacek Matysiak

Jacek Matysiak w czasie nauki latania w szkole lotniczej w Dęblinie

4 kilometry w 90 sekund

Jacek "Flyshark" Matysiak większość swej służby spędził za sterami radzieckiego odrzutowca z okresu zimnej wojny. Zaprojektowany w latach 50. ubiegłego wieku MiG-21, skonstruowany był do bardzo szczegółowego zadania. W momencie wykrycia nad Polską lub innym krajem Układu Warszawskiego bombowca NATO, MiG-21 musiał w jak najkrótszym czasie oderwać się od ziemi i odpalić rakietę w kierunku samolotu. Z tego powodu miał niezwykle słabe osiągi, jeśli chodzi o manewrowość czy walkę powietrzną, jednak imponujące odejście od ziemi.

- MiG-21 bis miał podwójny dopalacz - opowiada o swoim samolocie pilot. - Mógł startować od razu na drugim stopniu dopalacza. Oznaczało to, że samolot mógł wystartować od zupełnego postoju i osiągnąć pułap 4000 metrów w 1,5 minuty. W tym czasie spalał około 450 litrów paliwa na minutę.

Oprócz lotów na podwójnym dopalaczu, Jacek Matysiak zaliczył ze swoim MiGiem jeszcze inne "atrakcje". Na przykład lądowanie na Drogowym Odcinku Lotniskowym w Kliniskach, czyli leśnej szosie o szerokości zaledwie 16 metrów (pas startowy ma 60 m szerokości!). Matysiak mówi mi, że przypominało to "siadanie na centymetrze krawieckim".

Wspomina też przelot nad plażą w Krynicy Morskiej na wysokości zaledwie 16 metrów. "To było przed epoką smarfonów z kamerami, dziś coś takiego by nie przeszło", pisze na swoim blogu. Brał też udział w zabezpieczeniu przylotu i pobytu prezydenta George W. Busha w Polsce w 2003 r., stacjonując przez dwa dni z MiG-29 i F-16 na poznańskich Krzesinach.

Obraz
© Jacek Matysiak

W kabinie MiG-29 przed startem

MiG-29 jak baletnica

W 2005 Jacek Matysiak przesiadł się na samolot MiG-29. Umiejętności polskich pilotów w połączeniu z możliwościami lotnymi nowych sprzętów tych sprawiały, że tandem stawał się niedościgniony w walce "twarzą w twarz". Przekonali się o tym szkoccy piloci samolotów Tornado, którzy mieli okazje mierzyć się z Jackiem Matysiakiem w symulacji bezpośredniej walki. Tak opisuje ten dzień:

(( e.cytat Komenda "fight on", czyli rozpoczęcie walki, padła, gdy byliśmy 100 kilometrów od siebie. Jednak przy prędkości zbliżania na poziomie kilkuset węzłów na godzinę, na spotkanie trzeba było czekać zaledwie kilka minut. Słuchałem nawigatora i zerkałem na ekran stacji radiolokacyjnej. Ponieważ stacje MiG-29 odbiegają daleko od doskonałości, musiałem działać intuicyjnie i podpierać się wzrokiem. Czas leciał, cel się zbliżał, a przyrząd, który informował mnie o tym, że zostałem namierzony, zaczął brzęczeć. Dzięki temu wiedziałem, z którego kierunku spodziewać się ataku.

Wykonałem bardzo ciasny zakręt w lewo i "stanąłem" pod kątem 90° do celu. Ponieważ radary Tornado pracują w systemie dopplerowskim, to tak długo jak się do nich nie zbliżałem, to mnie nie widzieli. Dało mi to krótką chwilę na wprowadzenie Szkotów w błąd i szansę na zdobycie przewagi. Rozglądałem się i słuchałem nawigatora, ale niestety nic. Nagle padła komenda, że Tornado pojawił się na azymucie 120, w odległości 45 mil. Natychmiast, automatycznie wręcz wykonałem skręt w prawo i na zatrzymałem się na kursie 120. Po trzech sekundach "ciągnąłem" dalej, żeby ustawić się prostopadle do Szkotów. Powinni być gdzieś po lewej stronie i niżej. Dopóki mnie nie zobaczyli, nie mogli zmienić wysokości. Mój radar nic nie widział, więc musiałem się oprzeć na manewrach i próbować podejść bliżej.

Po chwili na stacji radiolokacyjnej mignął mi znacznik celu w odległości 15 mil. Wiedziałem, że nie było sensu atakować go rakietą z przedniej półsfery, bo czasu było za mało, a i odległość za bliska, więc zrobiłem szybko manewr w lewo i ustawiłem się pod kątem 90°. Gdy w końcu zobaczyłem Tornado, przelatywał pode mną z prawej na lewą i sprawiał wrażenie, jakby mnie nie widział. Natychmiast przewróciłem MiG-a na plecy z jednoczesnym skrętem w lewo i dopiero po chwili zauważyłem, że Tornado zaczęło robić manewr odejścia w lewo w bardzo ciasnym wirażu. Pomyślałem, że mnie zobaczyli i starają się zrobić unik wyjścia z walki, ale po zrobieniu ponad jednego kółka byli na mojej łasce. Nikt by takiej sytuacji nie przepuścił. Klasyczne przechwycenie z tylnej półsfery, "sprzedanie foxa" [skrót na symulowane ostrzał - przyp. red.] i mają pozamiatane. Uff, 1:0. Przynajmniej na razie. #author_quote=Jacek Matysiak# #description_quote=jacek.walczy.pl# ))

Kolejne dwa starcia również zakończyły się zwycięstwem polskiego MiG-a-29. Jak przyznali później Szkoccy piloci, w walce manewrowej MiG-29 jest nie do pokonania. Niestety polskie samoloty były dużo słabiej wyposażone jeśli chodzi o elektronikę i uzbrojenie. Tornado z lepszym radarem i uzbrojony w rakietę AMRAM "zestrzelił" MiG-a z odległości 40 mil, zanim ten jeszcze go w ogóle zobaczył.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY

MiG-29

"F-16 już nie dla mnie"

Na MiG-ach-29 Jacek Matysiak spędził zaledwie trzy lata. Jak mówi, gdyby miał możliwość przesiadki na F-16, to prawdopodobnie by z niej nie skorzystał. Nie dlatego, że mu się nie podoba, ale z przyczyn osobistych i zawodowych.

F-16 to genialny samolot nawet fotel miał wyściełany skórą z wielbłąda, a w MiG-ach siedziało się jak na taborecie - mówi pilot. - Jednak przy moim podejściu do rzeczywistości lotniczej to już nie był samolot dla mnie. Trzeba było dać szansę młodszym pilotom, a teraz właśnie widać, że taka decyzja miała sens. Zresztą tak jak w przypadku innych starszych pilotów, występuje zbyt duża różnica w podejściu mentalnym.

Jacek Matysiak opowiada, że przy amerykańskich F-16 wszystko musi być robione absolutnie zgodnie z regulaminem, wytycznymi i zasadami. Nawet jeśli te zasady są bez sensu, powodują więcej pracy i zamieszania, to muszą być przestrzegane.

- Oczywiście nie chodzi mi o względy bezpieczeństwa, bo co do tego, to nie ma dyskusji, ale czasem przykręcenie jednej śrubki w kokpicie wiązało się z całą procedurą, jakby po prostu nie można było wziąć śrubokrętu i jej przykręcić.

Diagnoza i koniec latania

"Latający Rekin" przestał latać na migach w 2007 roku. Mniej więcej dwa lata wcześniej zaczął czuć w swoim ciele drobne dolegliwości, które na początku zrzucał na niezwykle wymagający tryb pracy. Po kolejnych dwóch latach, czyli w 2009 okazało się jednak, że problemy z kończynami, to nie rezultat latania z przeciążeniem dochodzącym 7G, a stwardnienie rozsiane.

Jacek Matysiak musiał zrezygnować z planów zrobienia licencji pilota liniowego i latania pasażerskimi Boeingami, Airbusami i Bombardierami. Kiedyś latał z prędkością dźwięku, a dziś są dni, że ma problemy z chodzeniem. Terapia, jak to bywa w Polsce, jest dla byłego pilota za droga. Na olej CBD, który uśmierzy ból i łagodzi objawy stwardnienia rozsianego, zbiera przez stronę internetową Zrzutka.pl. Mógłby stosować tańszy sposób, czyli medyczną marihuanę, którą już można sprowadzać do Polski, ale - jak mówi - jest przy tym tyle biurokracji, że jest to praktycznie niemożliwe.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (214)